S
|
en był dziwny i pełen
sprzeczności, lecz Clarith Flomein nie przykładała do niego większej wagi.
Dawno przyzwyczaiła się do mar pełnych magii i tajemnic. Musiała jednak
przyznać przed sobą, że ten ostatni o księdze w jaskini i dziwnej mgle nad
miastem zaniepokoił ją na tyle, by zbudzić się kilka godzin przed wyznaczoną
pobudką.
I gdy tak
leżała na łożu, wsłuchując się w dziwne dźwięki dobiegające z pomieszczeń obok,
zaczęła się uśmiechać. Nie był to uśmiech ciepły – zawierał w sobie szczyptę
złośliwości oraz odrobinę szaleństwa.
Dawno czekała
na ten dzień, oj, dawno.
Podniosła się,
a potem przeciągnęła, tłumiąc dłonią ziewnięcie. Po chwili z nową werwą wstała
z łóżka, pościeliła je i zaczęła zbierać ubranie, by móc szybko umyć się oraz
przebrać.
Festyn
Dożynkowy w Zachodnim Porcie był organizowany co roku i jak co roku Clarith
wraz z przyjaciółmi zamierzała wystartować, zwłaszcza że miał to być ich
ostatni raz. Osiągnęli już wiek dorosły i inni mieszkańcy oczekiwali, że ona
wraz z dwójką najlepszych przyjaciół zaczną pracować na dobre imię Zachodniego
Portu. Dlatego dzisiejszy dzień stał się ich ostatnią szansą na zdobycie
pucharu oraz uznania wśród znajomych. Choć i bez tego stanowili niezwykle
dobraną, barwną grupę rzucającą się w oczy, gdziekolwiek by się nie pojawili.
Clarith od
najmłodszych lat interesowała się czarnoksięstwem i nikogo nie zdziwiło, gdy
zniknęła na kilka dobrych lat, ucząc się od najlepszych czarnoksiężników trudnej
sztuki czarnej magii. Nie znaczyło to jednak, że przeszła na stronę zła –
pragnęła wykorzystywać swoje umiejętności do czynienia dobra, choć nie zawsze
jej zachowanie jasno na to wskazywało. Była indywidualistką, postępowała według
własnego kodeksu moralnego, niekiedy podejmując decyzje, które w oczach innych
nie zasługiwały na pochlebstwa. Mimo to cieszyła się powszechnym szacunkiem
wśród mieszkańców, jeszcze zanim wróciła z wyprawy w dziwacznym, kusym stroju
czarnoksiężnika.
Amie Fern z
kolei reprezentowała jasną stronę magii – uczył ją jeden z najlepszych czarodziejów
na południe od Neverwinter – Tarmas – i osiągnęła w dziedzinie czarowania
niezwykle wysoki poziom. Co roku na Festynie robiła niesamowity pokaz swoich
umiejętności, zachwycając nie tylko najmłodszych widzów, lecz nawet starych
wyjadaczy Zachodniego Portu.
Bevil Straling
nie władał magią, jednak nie znaczyło to, że nie rzucał się w oczy. Od wielu
lat trenował ciężko pod okiem najlepszych wojowników, stał się niezłym
strategiem i wygrywał wszystkie potyczki. Nie ukrywał się też z dumą – ku
ogólnemu rozbawieniu towarzyszących mu pań – gdy dzieciaki z Portu patrzyły na
jego kolczugę z jawną zazdrością.
A dzisiaj znów
mieli pokazać, jak mocną grupę stanowili pomimo różnic, jakie ich dzieliły.
Clarith
pogłaskała białawą czaszkę przyczepioną do stroju i uśmiechnęła się. W ubraniu
czarnoksiężnika wzbudzała nie tylko szacunek wśród mieszkańców wioski, ale też
i nutę strachu. A ta niepewność w oczach wielu sprawiała jej niebywałą
przyjemność.
Wyszła z pokoju
i skierowała swoje kroki do salonu, gdzie najczęściej przebywał jej przybrany
ojciec – Daeghun.
Odkąd tylko
pamiętała, Daeghun opiekował się nią i mieszkał w niewielkim domku na obrzeżach
wioski. Kochał uczyć córkę, dzięki czemu nie miała problemów ze strzelaniem z
łuku czy polowaniem. Choć wiele razy zastanawiała się, czemu elf mieszkał
samotnie w Zachodnim Porcie i opiekował się porzuconą ludzką dziewczynką, nie
dociekała zbyt mocno. Niektórych rzeczy po prostu nie musiała wiedzieć dla
świętego spokoju.
— Co do dnia
przed wieloma laty…
Clarith
zmarszczyła brwi, obserwując ojczyma stojącego przed kominkiem i wpatrującego
się w wesoło tańczące płomienie. Miał jednak doskonały słuch i gdy tylko
dziewczyna spróbowała postąpić kolejny krok do przodu, by lepiej słyszeć jego
zamyślony głos, Daeghun odwrócił się do niej i uśmiechnął.
— O, moja
przybrana córka już wstała i ubrała się, jak widzę. — Clarith zrezygnowała z
prób skradania się. Choć mieszkała z nim pod jednym dachem i Daeghun wiele razy
uczył jej tej trudnej sztuki, nie mogła się równać z elfem, który miał to we
krwi.
— Witaj, ojcze
— przywitała się, podchodząc bliżej. Czasami źle się czuła z myślą, że dawno
temu zdołała przerosnąć Daeghuna, jednak chyba mu to nie przeszkadzało. Zawsze powtarzał,
że jest dumny, mogąc mieć tak wspaniałą córkę.
— Coś się
trapi? — spytała, widząc jego nietęgą minę.
— Dzisiaj jest
Festyn Dożynkowy i rada Zachodniego Portu wymaga
ode mnie, żebym poprowadził turniej strzelecki — przyznał, kręcąc z
niedowierzaniem głową. — Zdumiewa mnie ludzka potrzeba świętowania dni pamięci.
Ale może jeszcze wyjdzie z tego coś dobrego.
— Jestem pewna,
że będziesz się znakomicie bawić — zauważyła ze śmiechem i splotła ręce na
piersi. — Zawsze narzekasz na Festyn, jednak ostatecznie cieszysz się z tego
święta.
Daeghun
postanowił zignorować ostatnią wypowiedź Clarith. Szybko zmienił temat, by
uniknąć kolejnych niewygodnych stwierdzeń.
— Przyjechał
kupiec Galen – będzie zainteresowany moimi futrami, jak zawsze… A pieniądze
przydają się w życiu. Miniony sezon był ciężki – i na polach uprawnych, i w
dzikich ostępach. — Clarith wiedziała, co miał na myśli. Ciągle dochodziły do
nich plotki o złym stanie pól czy masowych śmieciach zwierząt w lesie.
Mieszkańcy wioski nie mieli powodów do niepokoju, lecz Clarith wiele razy
przyłapywała niektórych na niepewnych spojrzeniach skierowanych w stronę Bajora
Umarłych.
Daeghun nie
dostrzegł dziwnego zamyślenia córki, więc kontynuował, wyrywając tym samym
dziewczynę z zamyślenia:
— Podczas gdy
ja będę zajęty turniejem strzeleckim, ty musisz załatwić interes z kupcem. Weź
moje futra ze skrzyni koło obrazu.
Clarith
spojrzała w bok, gdzie stał duża kufer ze zdobionymi okuciami wieka – jedna z wielu
pamiątek po przygodach ojczyma. Podeszła do niego, kucnęła i otworzyła wieko,
wyciągając stamtąd ciężkie futra. Szybko zawinęła je i wsadziła do podręcznego
worka, który zarzuciła na ramię.
Daeghun posłał
jej ciepły uśmiech, tak często goszczący na przyjemnej twarzy starszego elfa.
— Galen zapewne
ustawił na trawniku swój namiot. Będzie bawił się na Festynie, tak jak
mieszkańcy wioski.
Czyli muszę go szukać po całym Zachodnim
Porcie, westchnęła w duchu Clarith, ale nie okazała głośno niezadowolenia,
by nie zdenerwować ojczyma.
— W zeszłym
sezonie poprosiłem go, by przywiózł mi łuk z drewna z Lasu Zmierzchu. Sprzedaj
mu futra, a za pieniądze kup łuk.
Clarith
poprawiła worek na plecach i skinęła głową, choć dopadły ją wątpliwości, czy
aby na pewno starczy pieniędzy na kupno broni. Łuk z drewna z Lasu Zmierzchu
był rzadkością, a ten, kto go posiadał, cieszył się ogromnym szacunkiem wśród
innych łuczników.
Gdy Clarith
podniosła głowę, by wyrazić wątpliwości na głos, napotkała ciepłe spojrzenie
Daeghuna i lekki uśmiech goszczący w kącikach ust.
— Przyjaciele
czekają na ciebie przy moście. Na pewno spieszy im się na Festyn, ale — tutaj
jego wzrok stwardniał, a głos nabrał ostrości — nie zapomnij o interesie z
Galenem.
— Nie martw
się, postaram się załatwić to jak najszybciej — obiecała Clarith i pomachała
ojczymowi na pożegnanie, życząc mu dobrej zabawy. Wiedziała, że Daeghun wbrew
pozorom lubił Festyn Dożynkowy – mógł wtedy pomóc innym mieszkańcom wioski, nie
nudził się i spędzał czas z dobrymi znajomymi, a radość innych z pewnością
spływała też na niego, choć nie chciał się do tego głośno przyznawać.
Pod tym
względem ona i Daeghun byli do siebie bardzo podobni.
Clarith wyszła
z domku i odetchnęła, ciesząc się na widok słońca wyłaniającego się zza chmur.
Pogoda dopisała idealnie na Festyn Dożynkowy, choć dziewczyna nie pamiętała
takiego roku, w którym padałby deszcz.
Ruszyła ścieżką
prowadzącą do mostu, mijając stary powóz, który Daeghun miał naprawić jednemu z
mieszkańców, lecz zawsze coś mu wypadało i zapominał o dawno rzuconej
obietnicy. Słyszała w koronach drzew okalających jej dom ptaki, a delikatny
powiew wiatru muskał liście, wprawiając w delikatny ruch.
Dostrzegła Amie
i Bevila tuż przy moście; stali obok starej tabliczki z herbem rodowym Daeghuna
oraz wysokich, ozdobnych pochodniach, które zawsze płonęły bez względu na porę
roku czy porę dnia. Clarith pamiętała je od zawsze i nigdy nie widziała, by
ktoś je gasił. Podejrzewała więc, że ktoś rzucił na nie czar.
Amie pierwsza
ją ujrzała. Pomachała radośnie ręką i aż podskoczyła w miejscu, aby na pewno
Clarith ich zauważyła.
— Jesteś!
Chodź, Festyn już się zaczął! — Dziewczyna nie potrafiła ukryć podniecenia na
samą myśl o zmaganiach z innymi o puchar, co wywołało rozbawienie Clarith.
Podeszła bliżej
i przywitała się z Bevilem.
— To największy
Festyn od lat. Przyszli ludzie ze wszystkich oddalonych gospodarstw, a nawet
garstka spoza Bajora. To oznacza wielką widownię. — Bevil przeczesał dłonią
włosy, mierzwiąc krótką, nierówno przyciętą grzywkę.
W Clarith coś
zadrżało na myśl o tylu obywatelach oglądających ich niecodzienne umiejętności.
Nigdy dotąd nie przybyło ich tak wielu, a gdy usłyszała o tych spoza Bajora,
nie mogła ukryć uśmiechu zadowolenia wstępującego na twarz.
— Wielka
widownia, wszyscy nam kibicują! — Amie aż rozsadzała energia, na co wskazywał
lekko podniesiony, radosny głos oraz dreptanie w miejscu, jakby już chciała
puścić się biegiem, by zgłosić drużynę do zmagań. — To nasza ostatnia szansa na
wzięcie udziału w zmaganiach o Puchar Dożynkowy… ostatnia szansa, żeby wygrać!
— Jaka jest
konkurencja? — spytała Clarith, podchodząc bliżej przyjaciół i poprawiając
paski worka ze skórami schowanymi bezpiecznie wewnątrz.
— Mossfeldowie
wygrali obie swoje walki w Dożynkowej Bójce. Ciężko będzie ich pokonać. Ale
Amie na pewno zwycięży dla nas w Konkursie Talentów — oznajmił Bevil, lekko
marszcząc brwi, gdy mówił o braciach, a jednocześnie o ich głównych wrogach.
Clarith wraz z
przyjaciółmi od zawsze miała na pieńku z braćmi. Już od najmłodszych lat darli
koty o miejsce zabaw, o konkursy na Festynie, a gdy wszyscy podrośli, zaczęły
się pierwsze bijatyki, czego Daeghun nie pochwalał, bo wiedział, że może się to
skończyć źle przede wszystkim dla Mossfeldów. Bevil niekiedy nie potrafił
wyczuć własnej siły, Amie nie zawsze umiała dobrze kontrolować magię, z kolei
Clarith ponosiły emocje, przez co najpierw atakowała, dopiero potem pytała.
Gdy wszyscy już
dorośli, skończyli z przepychankami, jednak wrogość pozostała, a Festyn
Dożynkowy stał się jedyną okazją do tego, by walczyć. Clarith ze wszystkich
konkursów lubiła najmniej właśnie Dożynkową Bójkę. Wraz z Amie nie nadawały się
do pierwszej linii, więc najczęściej to Bevil obrywał, a one robiły za sztuczny
tłum, modląc się do bóstw o przychylność w pojedynku dla ich drużyny.
— Namówiłam
Tarmasa, żeby nauczył mnie kilku nowych zaklęć, i wygrzebałam z jego ksiąg
kilka kolejnych, gdy nie patrzył. — Amie zachichotała, ciesząc się z własnego
postępku jak małe dziecko, któremu udało się podkraść z kieszeni kupca miedziaki.
— Podobno Wyl Mossfeld pokazuje to samo, co rok temu, więc powinnam mieć
łatwiej.
Słysząc to,
Bevil jęknął i uderzył się dłonią w czoło, kręcąc z politowaniem głową.
— O bogowie.
Tylko nie naśladowanie chochlików…
Clarith zaczęła
się śmiać, a wraz z nią Amie, do której dołączył szybko Bevil. Ten numer Wyl
powinien już sobie dawno darować, jednak uparcie pokazywał go co roku, chwaląc
się na prawo i lewo swoją wyjątkową umiejętnością, która nie była niczym innym,
jak zwykłą sztuczką niezwiązaną w żaden sposób z magią.
Gdy cała trójka
już się uspokoiła, Clarith spojrzała najpierw na przyjaciółkę, która wyglądała
dzisiaj wyjątkowo pięknie w długiej, brązowo-beżowej szacie uczennicy Tarmasa,
a później na Bevila poprawiającego naramienniki lekkiej zbroi.
— Mamy przed
sobą cały dzień — zauważyła, po czym kiwnęła głową w stronę centrum wioski,
gdzie słychać już było wesołe pokrzykiwania przybyłych — od czego zaczniemy?
— Zapiszemy się
u Georga na rynku — oznajmiła natychmiast Amie i wbiegła na most, po czym
odwróciła się do zdezorientowanych przyjaciół i machnęła na nich ręką —
chodźcie!
Clarith
zaśmiała się, widząc ogromną werwę przyjaciółki, poklepała zdezorientowanego
zachowaniem Amie Bevila, po czym pobiegła za czarodziejką, wsłuchując się w
stukot ciężkich butów uderzających o stare deski mostu. Minęli kolejne wiecznie
tlące się pochodnie, rozgonili stadko kur koczujących blisko starej chaty
położonej tuż nad rzeką, aż wreszcie ujrzeli wysoki namiot Georga. Przypominał
Clarith te z obozów wojsk – strzelisty, przestronny, w żółto-zielone pasy, z
odsłoniętym wejściem.
Tuż przed nim
dostrzegli Georga i Clarith już miała do niego machać, gdy zatrzymała się w pół
kroku, słysząc strzępek rozmowy, jaką prowadził z Orlenem, jednym z mieszkańców
Zachodniego Portu. Amie i Bevil zatrzymali się obok przyjaciółki i spojrzeli na
nią bez zrozumienia, jednak szybko znieruchomieli, słysząc niespokojny głos
Georga:
— A zaraza?
Jesteś pewien, że się rozprzestrzenia, Orlen?
— To nie
zaraza, Georg — Orlen pokręcił ponuro głową, jego spojrzenie pozostało poważne
— to coś innego. Nie ma pleśni, nie ma gnicia. Tak jakby rośliny nie chciały rosnąć. Jakby nie miały
odwagi wzejść i spojrzeć w słońce.
Georg zamyślił
się na chwilę, spuszczając wzrok.
— Co mówią
druidzi? — spytał nagle.
— W tym
problem, Georg. Nie można znaleźć żadnego druida. Nie ma po nich śladu. — Orlen
westchnął ciężko i pokręcił głową, jakby nie dowierzał temu, co się właśnie
działo. — Dawniej ostrzegali mnie o kłopotach, zanim sam zauważyłem, że się
zbliżają. Tym razem jest tylko przeklęte milczenie.
Clarith wraz z
towarzyszami mogła ujrzeć na twarzach mężczyzn niepokój, a u Orlena dodatkowo
pojawił się nawet strach.
— Myślisz, że
powinniśmy coś powiedzieć? Na Festyn przybyli wszyscy, nawet ludzie z
oddalonych gospodarstw.
Georg jednak
zaprzeczył szybko.
— Nie. Niech
przynajmniej dzisiaj zapomną o troskach. Jutro przejdziemy się po wszystkich,
powiemy każdemu z osobna.
Clarith
zmarszczyła brwi, widząc, jak Orlen przytaknął i ponownie westchnął, przez co
wydawać się mogło, jakby przybyło mu kilku lat.
— Masz rację,
Georg. Zatem jutro.
W tym samym
momencie, w którym Orlen odszedł, Clarith odchrząknęła, przez co Georg
podskoczył jak oparzony i odwrócił się w ich stronę. Odetchnął, widząc ją oraz
dwójkę przyjaciół, jednak niepokój nie zniknął z jego twarzy.
— Nareszcie
jesteś! — Clarith nie zdziwiła szybka zmiana nastroju mężczyzny. Nie znaczyło
to, że ona zapomniała o ich niepokojach, o których starali się mówić cicho. —
Nie byłem pewny, czy się pojawisz… myślałem, że znowu włóczysz się po Bajorze i
przegapisz cały Festyn! To nie byłby pierwszy raz, o ile pamiętam…
Clarith
podrapała się nerwowo w kark, czując na sobie intensywne, karcące spojrzenia Amie
oraz Bevila. Pamiętała doskonale te kilka razy w poprzednich latach, gdy wracała
specjalnie do domu na Festyn, jednak sto razy bardziej wolała chodzić po
Bajorze Umarłych i wypróbowywać zaklęcia, których zdołała się nauczyć.
— To ostatni
rok, kiedy możecie wystąpić, zgadza się? — spytał Georg z uśmiechem; troska z
jego twarzy zniknęła, a wstąpiło za to rozbawienie.
— Zgadza się.
Jakie są zasady w tym roku? — Clarith przytaknęła i weszła za Georgiem do
namiotu, gdzie na wielkim, dębowym stole leżała opasła księga.
Złapała za
pióro, zanurzyła końcówkę w kałamarzu i szybko się podpisała.
— Zasady są
takie, jak zwykle. Wygraj trzy z czterech konkurencji, a zdobędziesz Puchar
Dożynkowy. Wygraj wszystkie cztery, a rada wioski przyzna ci specjalną nagrodę.
— Georg uniósł palec i uśmiechnął się nieco pobłażliwie, wpatrując się
intensywnie w Clarith, co nieco zbiło ją z tropu. — Tego nie dokonał nikt od czasów Cormicka.
Clarith
uśmiechnęła się, przyjmując wyzwanie. Z chęcią spróbują zawalczyć o nagrodę od
rady.
— Co to za
cztery konkurencje? — spytała, chcąc oszacować szanse na wygraną.
— Jest
Dożynkowa Bójka, od lat najpopularniejsza. Oprócz tego Konkurs Talentów, a
macie w drużynie Amie, więc na pewno wygracie. — O ile Dożynkową Bójką Clarith
martwiła się najbardziej, tak o Konkurs Talentów była spokojna.
— Dziękuję,
Georg — odezwała się z uśmiechem Amie, płonąc rumieńcem, gdy usłyszała
komplement od wojownika.
— To tylko
prawda, moja panno — odpowiedział Georg poważnie, lecz czar prysł, gdy mrugnął
do dziewczyny. Po chwili znów zwrócił się do Clarith: — Twój przybrany ojciec
jak zwykle prowadzi Turniej Strzelecki. Poza tym przekonałem Tarmasa, żeby
poprowadził Wyzwanie Łotrów.
Clarith
zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się, że ostatnia konkurencja może okazać się tak
trudna. Ani ona, ani Amie, ani Bevil ze swoim wrodzonym talentem do potykania
się o nieistniejące kamienie nie mieli szans, w dodatku Dożynkowa Bójka także
nie wyglądała za ciekawie.
Szanse na
wygraną zaczęły drastycznie spadać.
— Podejrzewam,
że Wyzwanie Łotrów będzie dla was najtrudniejszą konkurencją… chociaż
Mossfeldowie mogą mówić co innego.
W Clarith się
zagotowało. Jak oni śmieli?! Już ona im pokaże, że z czarnoksiężnikiem z
Zachodniego Portu się nie zadziera! Ona, Clarith Flomein, wygra ten cholerny
Puchar Dożynkowy, choćby miała się w ciągu kilku najbliższych godzin nauczyć
sztuki rozbrajania urządzeń i kradzieży pieniędzy z kieszeni mieszkańców
wioski.
— Jakby mnie
obchodziło, co mówią Mossfeldowie — warknęła bardziej do siebie niż do
rozbawionego Georga. — Dobrze. Jesteśmy gotowi do startu.
— Jeśli
będziesz mieć jakieś problemy, wiesz, gdzie mnie znaleźć. I powodzenia w Bójce!
Clarith skinęła
jedynie głową i wyszła z namiotu, odganiając od siebie natrętnego białego
koguta. Ptaszysko zagdakało z wyraźnym oburzeniem i odbiegło kawałek dalej,
rozkładając szeroko skrzydła, jakby zamierzało odlecieć.
Troje
przyjaciół szło przez wioskę, a mieszkańcy z szacunkiem ustępowali im drogi.
Amie kiedyś zdradziła jej, że ludzie robią tak ze względu na wygląd Clarith,
ale ona czuła, że to tylko w połowie stanowi prawdę. Jak kruczoczarne włosy i
jasnobłękitne oczy, niemal białe — efekt wielu godzin intensywnego czarowania i
obcowania z czarną magią — tak strój i ogólna informacja o tym, że stała się
czarnoksiężnikiem, stanowiły wystarczający powód do strachu przed
umiejętnościami, jakimi władała dziewczyna.
Wyminęli
stoisko Lazlo Buckmana, miejscowego sprzedawcy miodu, który na czas Festynu
nazywał go Dożynkowym, a także zagrodę pełną wieprzów, gdzie odbywał się lokalny
konkurs. Jeden z nich, wielki, jak na młodego wieprzka, przykuł uwagę drużyny,
jednak nie na długo, bo w oddali ujrzeli Rettę Starling – matkę Bevila, która
zajmowała się Konkursem Talentów.
— Z chęcią
obejrzę twój występ, Amie. — Orlen pomachał do dziewczyny, a ta ponownie tego
dnia spłonęła rumieńcem, co wywołało rozbawienie u Clarith.
Amie Fern nigdy
do końca nie pogodziła się z popularnością w Zachodnim Porcie. Jako czarodziejka
i uczennica Tarmasa była znana przez wszystkich, a częste treningi na świeżym
powietrzu, jakie organizował czarodziej, sprawiały, że niemal wszyscy już
widzieli ogromne możliwości i talent, jaki Amie posiadała. Tarmas był dumny z
dużych postępów swojej uczennicy i gdy tylko nadarzała się okazja, chwalił się
nią i przedstawiał co lepszym znanym osobistościom.
A Amie zawsze
to onieśmielało, choć wyglądała na niezwykle otwartą i towarzyską dziewczynę.
— Szybko,
szybko! Wszyscy czekają na ciebie, kochana! — Retta Sarling podbiegła bliżej i
złapała Amie za ramię, ciągnąc ją w kierunku wejścia do zagrody, gdzie miała
dać pokaz umiejętności magicznych.
Skołowana Fern
dała się poprowadzić, patrząc bez zrozumienia na zebrany tłum wokół
wyznaczonego skrawka ziemi.
— Czekają na
mnie? — spytała niepewnie, wskazując na wiwatujących dorosłych i rozkrzyczane,
podniecone dzieci.
— Oczywiście!
Żonglowanie i kukiełki nie są złe, ale dzieci chcą oglądać magię. I ja też! —
dodała z uśmiechem, na co Bevil pokręcił głową z zażenowaniem, a Clarith
zachichotała, łapiąc się pod boki.
Sama była
ciekawa, co też Amie przygotowała – wszakże przy moście wspomniała, że Tarmas
nauczył ją kilku nowych zaklęć, a do tego sama poduczyła się następnych, gdy
czarownik nie patrzył.
— No dalej,
Amie. Widownia czeka! — zawołała Clarith, a Bevil zaczął klaskać, by zachęcić
przyjaciółkę do rozpoczęcia pokazu.
Flomein ujrzała
w tłumie znajomego kupca, o którym zupełnie zapomniała przez całe to
zamieszanie związane z walką o Puchar. Postanowiła, że znajdzie Galena, gdy
tylko wygrają konkursy.
Dostrzegła też
braci Mossfeldów. Wpatrywali się w nią z jawną niechęcią. Odwzajemniła ich
spojrzenie, a wokół jednej z dłoni zatańczył fioletowy płomyk, oplatając palce
i wędrując w górę po ramieniu. Ich twarze natychmiast zbladły.
W
przeciwieństwie do przyjaciółki, Clarith nie lubiła się chwalić swoimi
umiejętnościami, więc nawet przyjaciele nie do końca znali jej możliwości i
niszczycielską siłę, jaką potrafiła obudzić na każde skinienie palca.
— Uspokój się,
to tylko dwójka nic nieznaczących wieśniaków! — syknął do jej ucha Bevil i
szturchnął w ramię. Płomyk zniknął, jakby nigdy go tam nie było. — Amie
zaczyna, skup się.
Amie w istocie
rozpoczęła występ. Stanęła w rozkroku i uniosła przed siebie ręce, przymykając
oczy. Nagle zerwał się wiatr i dmuchnął dziewczynie w twarz, rozrzucając na bok
kosmyki grzywki. Clarith patrzyła na to z dumą. Mimo że ona też tak potrafiła,
nie umiała spojrzeć na siebie z boku, gdy rzucała zaklęcia. Z pewnością musiało
to robić równie duże wrażenie, co czarująca Amie.
Nagle wokół
Fern na ziemi pojawił się magiczny okrąg. Świecił jasnym światłem, a czerwone
linie zdawały się unosić kilka centymetrów nad ziemią. Po chwili na tym miejscu
stał ogromny wilk, szczerząc żółte kły i warcząc na zachwycone dzieci.
— Niesamowite —
wyszeptał Bevil, obserwując Amie i jej radość wymalowaną na twarzy.
Clarith skinęła
jedynie głową i powiodła wzrokiem po zebranym tłumie. Wszyscy bili brawo,
jednak to był dopiero początek.
Amie poklepała
wilka po łbie, a zwierzę zamerdało lekko ogonem i odsunęło się na bok, tocząc
wzrokiem po dzieciach. Już nie warczało, teraz za jego zachowaniem kryła się
ciekawość.
Amie ponownie
zamknęła oczy i wyciągnęła przed siebie ręce. Niemal natychmiast ziemia wokół
stóp zaświeciła się, a wśród trawy dostrzec można było świetlisty krąg. Wokół
sylwetki dziewczyny zamigotały dziwne symbole i do uszu zebranych dobiegło
mamrotanie w nieznanym języku. Nikt nie wiedział, co zaraz nastąpi.
Gdy dłoń Amie
wystrzeliła w kierunku Bevila, na reakcję było już za późno. Clarith jedynie
zdołała odskoczyć, zanim sylwetka przyjaciela nagle zgarbiła się, a wokół
rozbłysło jaskrawe światło, przysłaniając wszystkim widok.
Kiedy światłość
zniknęła, nawet Clarith nie umiała powstrzymać westchnienia zachwytu. Amie rzuciła
Powiększenie Osoby, przez co Bevil mierzył dobre kilkanaście stóp wzrostu.
Wszyscy musieli zadzierać głowy, by ujrzeć jego zszokowaną minę. Wilk skulił
uszy i warknął, jednak ciepła, spokojna dłoń jego pani uspokoiła Chowańca.
— Brawo, brawo!
— Ktoś z tłumu zaczął wiwatować ku ogromnej uciesze Amie oraz dumnego Bevila,
który zaczął stroić miny i wykonywać przeróżne figury, rozśmieszając wiejskie
dzieciaki i swoje przyjaciółki.
— Teraz już
tylko wielki finał! — Retta klasnęła w dłonie i wskazała na beczułkę po miodzie
Lazlo ustawioną w rogu zagrody. — Rzuć Promień Lodu albo Strugę Kwasu na tę
starą beczkę. Jest spróchniała, powinna szybko się rozpaść.
Po rozradowanej
minie Amie można było wywnioskować, że dziewczyna świetnie się bawi, pokazując
różne aspekty białej magii. Clarith z ponurym rozbawieniem zrozumiała, że gdyby
to ona miała pokazać swoje umiejętności, przestraszyłaby jedynie te dzieciaki,
a przy okazji mogła komuś zrobić krzywdę. Nie zawsze zaklęcia chciały jej
słuchać, choć zdarzało jej się to już niezwykle rzadko.
Amie odwróciła
się w stronę beczki i przechyliła głowę, zastanawiając się, jakiego zaklęcia
użyć. W końcu jej usta wykrzywił pewny siebie uśmiech, a ciało niemal
samoistnie przyjęło wyjściową postawę. Lekki rozkrok, dłonie wysunięte przed
siebie, umysł zwarty i skupiony.
Zerwał się
zimny wiatr i wszyscy zadrżeli, wypuszczając z ust obłoki pary. Wokół Amie
zatańczyły małe drobinki śniegu, a ziemia przy stopach pokryła się szronem.
Dłonie dziewczyny otuliło jasnobłękitne światło; gdy uśmiech pojawił się na
twarzy, z dłoni wystrzelił biały promień, obejmując starą beczkę. Drewno w
sekundzie pokryło się grubą warstwą lodu, by po chwili, pod wpływem magii,
roztrzaskać się na kawałki i upaść na zmarzniętą trawę.
Tłum wręcz
oszalał. Wszyscy wiwatowali, skandowali imię Amie i klaskali. Clarith
przyłączyła się do nich, a Bevil przeskakiwał z nogi na nogę, robiąc przez to
małe trzęsienia ziemi. Flomein pokręciła z rozbawieniem głową i przywołała do
siebie czarodziejkę, po czym uściskała ją i pogratulowała wspaniałego pokazu.
— To było
niesamowite, młoda damo, zupełnie niesamowite! Nie widziałam takiego pokazu
magii od… no… — Kobiecie wyraźnie zabrakło słów, bo zmarszczyła brwi i popukała
się palcem w brodę, próbując sobie przypomnieć.
— Mamo?
Wszystko w porządku? — spytał niepewnie Bevil, nachylając się nad przyjaciółmi,
by lepiej słyszeć, o czym rozmawiali.
— Minęło dużo
czasu… Nie przejmuj się. Na pewno wygracie konkurs. To było dla nas wielkie
przeżycie. — Retta przytuliła do siebie Amie i poklepała Clarith po plecach,
choć wolała unikać przeszywającego wzroku jasnych tęczówek Flomein. — Aha,
prawie zapomniałam! — Zaczęła grzebać wśród połów odświętnej sukni, po czym
wyciągnęła stamtąd kilka paczek owiniętych czerwonymi wstęgami. — Dostałam te
zwoje od Tarmasa… Powiedział, żebym je dała jego uczennicy i jej przyjaciołom,
jeśli wygrają Konkurs Talentów.
Amie z
uśmiechem odebrała nagrodę i dała po jednym zwoju Bevilowi oraz Clarith. Dziewczyna
przyjęła podarunek z wdzięcznością i schowała do sakwy, którą miała przy sobie.
Wiedziała, że podarki od Tarmasa zawsze posiadają ogromną wartość.
Retta odeszła
na bok, by porozmawiać z wieśniaczkami o pokazie, a Bevil chrząknął, zwracając
tym samym uwagę przyjaciółek.
— Amie…
Mogłabyś przywrócić moje normalne rozmiary? Czuję się trochę… niezręcznie —
przyznał cicho Bevil, przestępując z nogi na nogę.
Clarith zachichotała i uderzyła go w łydkę,
choć normalnie byłoby to ramię przyjaciela.
— Przestań
narzekać, w końcu jesteś w centrum uwagi!
Bevil zmierzył
przyjaciółkę zezłoszczonym spojrzeniem, a w tej samej chwili Amie cofnęła czar
oraz odwołała Chowańca. Wilk zawył na pożegnanie i zniknął w kręgu przywołanym
przez czarodziejkę.
— No-no… Niezły
pokaz!
Tuż obok nich pojawił
się Orlen, klaszcząc od niechcenia, choć twarz zdradzała ogromne niedawno
przeżyte emocje.
— Jesteś
wprawiona w magii, młoda Amie. Powiedziałbym, że na poziomie lepszym niż
dostateczny, gdybyś mnie pytała, choć wiem, że nie pytałaś. — Clarith wywróciła
oczami, ale uśmiechnęła się, dostrzegając w zachowaniu mężczyzny pierwsze próby
flirtu. — I… ciekaw jestem, czybyście nie zechcieli spojrzeć na… wieprzka.
— Wieprzka? —
zdziwiła się Clarirth, zapominając o bujnym życiu miłosnym przyjaciółki.
— Tak, ta
wielka bestia Lewy’ego Jonsa. Nazywa go swoją mistrzowską świnią, ale dla mnie
to sztuczka. Oszustwo. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego wieprzka, a mam
oko do wieprzków, ludzie mogą zaświadczyć. — Bevil zdusił parsknięcie śmiechem
nagłym atakiem kaszlu, lecz Orlen był tak zaaferowany rozmową, że nie dostrzegł
kpiącej miny wojownika.
— Moim zdaniem został
zamagiowany. Zaczarowaniony! Ale nie mogę tego udowodnić. — Tym razem to
Clarith parsknęła śmiechem, nawet nie starając się tego jakoś specjalnie ukryć.
Amie
zachichotała, lecz Orlen chyba nie wziął sobie tego do serca.
— Mówią, że
pocałunek może zerwać urok… — zakpiła Clarith, próbując zapanować nad
rozbawieniem, jednak chichotanie czarodziejki skutecznie jej to uniemożliwiało.
— Wiem, że
gadam jak dureń. Nie myśl, że tego nie wiem! — Wieśniak westchnął ciężko i
podrapał się po karku, unikając wzroku Flomein. — Stary, głupi Orlen znowu gada
o swoich wieprzkach. Ale jestem dumny z uczciwej rywalizacji i pomyślałem, że
możecie mi pomóc.
Mężczyzna
odsunął się i uśmiechnął blado w kierunku Amie, która natychmiast spoważniała.
Nawet Clarith dostrzegła, że Orlen przejął się tym konkursem i traktował go
bardzo poważnie.
— Jeśli
zmienicie zdanie, znajdziecie mnie przy wieprzkach. Nie będę wam więcej
zawracał głowy, wiem, że macie swoje sprawy.
Odszedł, zanim
którekolwiek zdołało się odezwać. Gdy Flomein zerknęła na Amie, wiedziała już,
że czarodziejka nie odpuści. Skoro zwrócił się do nich o pomoc, mogli mu tę
pomoc dać. Wszakże dzień rozpoczął się całkiem niedawno, a Festyn miał trwać do
wieczora. Kilka minut ich z pewnością nie zbawi.
Pobiegli za
wieśniakiem, który dochodził już do zagrody i patrzył z niesmakiem na wielkiego
wieprza, którego Clarith mogłaby raczej nazwać dorodnym knurem. I faktycznie,
nawet ona musiała przyznać, że był wielki – za wielki – choć gdy ujrzała go po
raz pierwszy, nie zwróciła na niego większej uwagi.
— Popatrz na
rozmiary świni Lewy’ego. Na pewno nie chcesz się jej przyjrzeć? — Orlen
popatrzył na Clarith z nadzieją, po raz pierwszy pozbywając się strachu, który
wzmagał się w nim, gdy widział niepokojące oczy Clarith.
— Zrobimy to,
jeśli Amie będzie miała ochotę — odpowiedziała Clarith i spojrzała na
przyjaciółkę.
Dziewczyna
poprawiała poły szaty, a gdy tylko usłyszała swoje imię, natychmiast się
wyprostowała i uśmiechnęła, kiwając ochoczo głową.
— Mam wydać
opinię w sprawie magii? Oczywiście! To pewnie jakiś rodzaj przemiany, z chęcią
zobaczę, jak to zrobili. — Orlen odetchnął z ulgą i pokazał koniec zagrody.
— Będę ci
bardzo wdzięczny. Wieprzek Lewy’ego to ten wielki na końcu. Jeśli wykryjesz w
nim magię, przyjdź i powiedz mi od razu!
Amie pobiegła
szybko w stronę wskazaną przez wieśniaka, po czym zaczęła oglądać wieprzka ze
wszystkich stron. Po chwili odwróciła się z trumfem w oczach.
— Orlen ma
rację. Świnia została zaczarowana. Aura jest słabo wyczuwalna, więc mogło to
być proste zaklęcie powiększenia… lub mikstura. — Zawiesiła głos, jakby się
zastanawiała, co też wieśniak mógł wymyślić, choć Clarith bardziej
interesowało, skąd Lewy Jons zdobył taką miksturę lub zaklęcie.
Z magią nie
miał nic wspólnego, wręcz obawiał się jej, dlaczego więc uciekł się do tak radykalnych kroków?
— Możesz
rozproszyć to zaklęcie? — spytała Clarith, patrząc z zaciekawieniem na
wielkiego wieprza.
— Retta dała
nam zwój Mniejszego Rozproszenia. Wystarczyłoby przeczytać słowa.
Clarith zaczęła
szukać w sakwie paczek, które dostali od mamy Bevila, jednak wojownik ubiegł
dziewczynę, pytając głośno:
— Chwileczkę.
Nie powinniśmy powiedzieć czegoś Lewy’emu? To nikczemny stary drań, ale możemy
dać mu szansę, żeby wycofał świnię z konkursu, zanim narobi sobie wstydu przed
wszystkimi.
Clarith
westchnęła jedynie, jednak wolała nie spierać się z decyzją towarzysza. Skoro
chciał użerać się z lekko wstawionym wieśniakiem, który postawił na oszustwo,
niech będzie.
Żeby nie było,
że nie chciała tego uniknąć.
We trójkę
podeszli do Lewy’ego Jonsa, jednak zanim którekolwiek zdołało się odezwać
choćby słowem, mężczyzna beknął donośnie i prychnął na widok Clarith.
— Czego chcesz?
Moja świnia jest o tam, podziwiaj ją, nie mnie.
Flomein
zacisnęła zęby i zwinęła jedną z dłoni w pięść. Nie lubiła tego starego głupca,
a gdy przemawiał przez niego alkohol, tym bardziej miała ochotę obić mu mordę,
choć na walce wręcz znała się tyle, co nic.
Specjalnie dla
niego zrobiłaby ten wyjątek i pobrała kilka lekcji od Bevila.
— Wiemy, że
twoja świnia została zaczarowana — oznajmiła Clarith, ignorując wcześniejszy
złośliwy ton wieśniaka.
— Ty to niby
wiesz, tak? — Lewy zaśmiał się donośnie, przez co ściągnął na siebie uwagę
ludzi stojących nieopodal. — Nie wystarczy wiedzieć, trzeba mieć jeszcze jakieś
dowody. Powiem, że kłamiesz, że rozpuszczasz plotki na polecenie tego barana
Orlena.
Clarith
westchnęła, choć złość nadal jej nie opuściła. Głupiec zapominał chyba, że była
czarnoksiężnikiem, a Amie czarodziejką – obie wiedziały o magii sto razy więcej
niż Jons o swoich zaczarowanych wieprzkach i Dożynkowym Miodzie Lazlo.
— Przez cały
rok ględzi, jak to wygra ten konkurs. No a jak się okazuje, że go pokonam,
płaci wam, żeby mnie oczernić! — narzekał Lewy dalej, choć Clarith nie
przykładała już tak ogromnej wagi do tego, co mężczyzna mówił. — Oczywiście,
całkiem możliwe, że ja zapłaciłbym wam więcej, żebyście trzymali gęby na kłódkę
i powiedzieli Orlenowi, że nie oszukuję.
— Nic z tego.
Wycofaj wieprza z konkursu albo rozproszymy zaklęcie — odpowiedziała
natychmiast Flomein, ignorując wzmiankę o pieniądzach, jakie mógłby im
zaoferować. Nigdy nie wzięłaby niczego, co należało do tego zapijaczonego,
starego głupca.
— To blef i nic
więcej — prychnął Lewy, przeniósł spojrzenie na Amie i w jego oczach pojawiła
się jawna pogarda. — Ta sierota jest tylko uczennicą, a Tarmas nie zawracałby
sobie głowy wieśniakami i świniami.
W Clarith na
powrót zagościła wściekłość, wokół zaciśniętych pięści zatańczyły
fioletowo-czarne płomyki, wijąc się i wspinając po ramionach właścicielki,
wyłażąc z pustych oczodołów czaszki i wciskając macki pod strój.
— Zmykaj, zanim
powiem twojemu ojcu, że oczerniasz mnie i moją świnię! — Lewy Jons widział
magiczne płomyki, a w jego słowach pobrzmiewała histeria.
Bał się. A to
Clarith w zupełności wystarczyło.
Odwołała magię,
zanim ktokolwiek na to zareagował, po czym otworzyła sakwę i poczęła w niej
grzebać, by wydobyć odpowiedni zwój. Ściągnęła czerwoną wstęgę i rozwinęła pergamin,
wpatrując się w słowa. Zaraz potem zaczęła czytać.
Na początku nic
się nie działo. Wieprzek chrumkał i obserwował tajemniczych nieznajomych z
ciekawością, jednak już po chwili wokół niego pojawił się magiczny krąg. Linie
świeciły się na fioletowo, a sam wieprzek jakby uniósł się, by zniknąć w
rozbłysku jasnego światła. Lewy Jons coś krzyczał i wygrażał, wymachując
pięściami, jednak stanowcze spojrzenie Bevila sprawiło, że stał w miejscu i
tylko przyglądał się całej scenie.
Jak i połowa
wioski, którą ściągnęło spore zamieszanie związane z konkursem.
Gdy światło
przygasło, a krąg zniknął, na trawie ujrzeli… malutkiego wieprzka! Był
najmniejszy ze wszystkich zgłoszonych i kwilił żałośnie, bojąc się podejść do
większych towarzyszy. Kilka osób z tłumu zaczęło się śmiać i wytykać Lewy’ego
Jonsa palcami.
— Niech was
diabli wezmą! Zobaczcie, co zrobiliście z moją świnią!
Na oczach
Clarith zwój zapłonął błękitnawym światłem i spłonął. Amie kiedyś mówiła jej,
że są jednorazowego użytku i po wykorzystaniu zapisanego na pergaminie
zaklęcia, spalają się na popiół.
Dziewczyna
otrzepała rękawice z pyłu i ostatni raz zerknęła na rozwścieczonego Lewy’ego
zabierającego z zagrody wieprza. Ludzie gwizdali na niego i wymachiwali
pięściami – nie miał innego wyboru, jak wycofać się z konkursu.
Z poczuciem
dobrze spełnionego zadania cała trójka podeszła do dyskutującego o całym
zajściu Orlena. Mężczyzna na ich widok klasnął i przyciągnął do siebie Amie,
całując w policzek. Clarith zachichotała, a sama Fern spłonęła rumieńcem,
spuszczając głowę, by nikt tego nie ujrzał.
— Niezłą minę
miał ten wieprzek. Ha-ha! Przez kilka godzin mógł być wielkim opasem, górować
nad starszymi od siebie, a teraz znów wrócił do swojej niepozornej postaci. Na
pewno dojdzie dzisiaj do niezręcznej sytuacji w chlewie… — Wszyscy zaczęli się
śmiać, nawet Clarith, która nie zawsze lubiła tego typu humor starszego
wieśniaka.
— Poza tym na
pewno nikt już nie spróbuje zaczarować wieprzka w tym konkursie. Niemiło
patrzeć na upokorzenie Lewy’ego, ale sam tego chciał. — Mężczyzna wzruszył
ramionami i odprowadził Lewy’ego wzrokiem, gdy ten szedł w stronę swojej chaty,
klnąc siarczyście, na czym ten świat stoi. Wieprzek wił się w jego rękach i
kwiczał, jednak wieśniak nic sobie z tego nie robił. W jednej chwili
dziewczynie żal zrobiło się zwierzęcia.
— Cieszę się,
że mogliśmy pomóc, Orlen — powiedziała Clarith, gdy mężczyzna zniknął za
zakrętem.
— Oczywiście,
należą wam się podziękowania, ale ja mam dla was coś jeszcze. To suszona
wieprzowina. Jest twarda i sucha, ale smakuje niebiańsko i wytrzymuje dłużej
niż złe wspomnienia. — Clarith z delikatnym uśmiechem odebrała od mężczyzny
paczkę i schowała ją do sakwy, kiwając głową w podzięce. — Jest dobra na
dłuższą podróż, jeśli kiedyś zamierzasz się gdzieś wybrać.
— Dziękuję,
Orlen.
— To żaden
kłopot.
Pożegnali się z
Orlenem i ruszyli w głąb wioski, próbując odnaleźć Daeghuna. Tym razem to
Clarith chciała pokazać, co potrafi, a jeśli chodzi o łuk, nie miała sobie
równych – nie licząc, oczywiście, elfów, którzy strzelanie mieli we krwi.
__________ ~*~ __________
Daty publikacji ustalone, na tym blogu będą pojawiać się dwa rozdziały miesięcznie, więc myślę, że na braki narzekać nie będziecie, zwłaszcza że różnica będzie wynosić jedynie dziesięć dni. A dziesięć dni po drugim rozdziale tutaj, będę publikować rozdział na Wojnie Smoków. Myślę, że uczciwy układ :) Oczywiście tak długo, jak długo będę mieć spore zapasy, ale na razie się o to nie martwię, bo pisanie HF idzie mi nad wyraz sprawnie, toteż bardziej bałabym się o smoki.
Na razie szukam odrobiny więcej czasu, by opisać rasy oraz profesje, jednak ostatnio powróciłam do anime, które kiedyś oglądałam i tak mnie wciągnęło, że nie mogę się od dwóch dni oderwać od ekranu laptopa. Nie powiem, powracanie do starych historii daje mi naprawdę sporo - inaczej patrzę na bohaterów, fabułę, inaczej odbieram całość! - i zauważyłam, że to samo tyczy się książek.
Macie czasami tak okres czasu, gdy pojawia się mnóstwo promocji, mnóstwo fajnych rzeczy, Ty chcesz je kupić, ale ograniczone zasoby pieniężne zmuszają Cię do wstrzymywania decyzji, co dokładnie chcesz kupić (bo wszystkiego na pewno nie kupisz)? Ja właśnie przechodzę przez taki okres i jeśli nie minie on w ciągu najbliższej doby, jestem pewna, że te z trudem uzbierane 200 złotych w portfelu pójdzie się... kochać. Cholerne promocje książek...
Zapraszam do komentowania! :)
...boję się, że zostawiłam mnóstwo błędów, bo to też słałaś mi dawno temu :c Już w ostatnim akapicie przyuważyłam powtórzenie "mieć", goddamit, a nie czytałam całości, bo nadal to pamiętam... No i na blogu się niewygodnie poprawia.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że ten rozdział mi się strasznie dłużył. I wiem doskonale, z czego to wynika - sama przechodziłam przez podobny problem na początku mojej Szarej, coś okropnego. Rada od kogoś, kto spłodził 76. czy tam 77. rozdziałów fika z gry - staraj się upłynniać i skracać rozgrywkę. Nie opisuj każdego szczegółu, bo czytelników chuj strzeli xD Staraj się wymyślać własne rozwiązania tak, by nie zmieniać fabuły.
Dla przykładu, bo jestem w końcu do przodu - pamiętasz wyprawę z kolumnami na pochodnie? Połowę tych napierdalanek dałoby się wyciąć albo opisać bardziej zbiorczo, wyszczególniając jedną najbardziej efektowną, na ten przykład, i jej poświęcić więcej czasu.
Wracając do rozdziału - poza tym, że przydłużał, to raczej nic mnie w nim nie bolało. Chyba jedyne, co mi przeszkadzało, to irytujące z tyłu głowy "Molenda, ty w to grałaś, pało, jeno za daleko nie przeszłaś..." xD
Fokle, Orlen. Nie wiem, czy zrobiłam to podświadomie, czy to tylko zbieg okoliczności, ale nadworny mag ma na imię Oren xD PRZYPADEG? NIE SONDZE xD|
Na koniec - nie mam takich problemów, bo jestem mistrzem oszczędzania. Serio. Potrafię nie wydawać pieniędzy cholernie długi czas, dzięki czemu zbierają mi się w ładne sumki - najpierw w skrytce, a teraz już na koncie, taka fajna jestem :3
W ogóle, pało, zamiast pisać Faerun, weź się za Wojnę, Faerunu nie wydasz przeca xD
Stara, tego cosia możemy ponownie sprawdzić za rok czy dwa, teraz i ja bym nie przebrnęła ponownie przez tekst, bo jest za świeży i czytać enty raz to samo to nie lubię, oj nieee ;P Dlatego przymknijmy oko na te błędy ;P
UsuńOkej, będę się do tego stosować - faktycznie mam przed sobą kawał walk do opisania i jakoś nie widzi mi się opisywać każdej z nich, bo bym zanudziła na śmierć. A tak już mam pomysł jak to rozegrać i myślę, że będzie git malina :D Dlatego rada jak najbardziej się przyda! <3
Tamte napierdalanki będę zmieniać, sama stwierdziłaś wtedy, że masakra z rozdziałem, więc może coś pokombinuję ;P Pomińmy już te cholerne pochodnie... xD
A w ogóle to do którego momentu doszłaś? Bo nie pamiętam czy się Ciebie pytałam... Ja tak swoją drogą też całej gry nie przeszłam (brawa dla mnie...) - na starym kompie gra w pewnym momencie się wyłącza i jestem ciekawa, czy na nowiutkim będzie robić tak samo. Jeżeli tak, czeka mnie zakup nowej podstawy, how sweet. Tylko weź potem na nowej podstawie przełaź kilka godzin gierki do momentu, gdy mnie wyrzucało... Chyba że da się przerzucić pliki ze starej gry w nową i odpalić rozgrywkę w nowej, wtedy byłabym w niebie...
Oj, Molenda, Molenda... Co ja z Tobą mam xDD
A weź, ja niby też jestem mistrzem oszczędzania - właśnie przez takie podejście. Podoba mi się mnóstwo rzeczy, ale jest ich tak dużo, że nie wiem, co kupić w pierwszej kolejności i w ostateczności nie kupuję nic. I tak oto oszczędzam xD
Ech, jakoś HF idzie mi łatwiej... W sumie niedziwne, mam praktycznie wszystko podane na tacy... ;P Ale spróbuję się za siebie wziąć, obiecuję! :D
Popieram. Przymknę na nie oko, bo nawet tego rozdziału nie czytałam, tylko łypnęłam na ten jeden akapit xD No nic, będziemy gorszyć ludzi - i ja, i ty, a co.
UsuńWiesz, to nawet jest więcej zabawy wtedy. Bo dla tych, co grali, wprowadzasz urozmaicenie, a ci, co nie grali, czytają coś stricte twojego. Ja na przykład w Szarej zrobiłam to przy okazji zadania w Kręgu, kiedy zamknęło Ellen w Pustce - było to tak nudne i łopatologiczne zadanie, że postanowiłam to zinterpretować po swojemu i, cholera, dobrze się przy tym bawiłam. A bałam się pisania tego wątku jak cholera jasna xD
Nigdy nie wybaczę tych pochodni :c Będę ci je wypominała do końca, cholera jasna, życia xDD
Wiesz, na razie to mam takie "o, to też pamiętam!", ilekroć czytam twój rozdział. Tę laskę z rogami (rogami czy ogonem? No, demona czy tam diabełka) też pamiętam. Więc pożyjemy, zobaczymy, w razie czego dam znać, jak już nic mi się nie będzie kojarzyło xD
Hahaha xDD Dobry patent! Ja zwyczajnie nie chodzę po sklepach i nie patrzę. Jestem beznadziejna, jeśli chodzi o książki, czasami miewam fazy na gry, no i jeszcze słabość do bajek. I zeszyty. Jak zobaczę taki idealny, MUSZĘ kupić xD
No wiem, wiem, ale nie interesuje mnie to, masz pisać Wojnę, pałko, rzekłam xD
W ogóle, ja nadal na ciebie czekam... :c xD (będę prześladować do końca życia, obiecuję).
Tak swoją drogą, co ty zrobiłaś z tą Pustką u Ellen, bo nie pamiętam? xD
UsuńI daj Sen spokój, jak jej się dobrze pisze fika, to niech pisze fika. Ważne, że Wojnę też konsekwentnie pisze. :3
No właśnie z tym konsekwentnym pisaniem Wojny jest gorzej, psze pani. To ja jestem jej betą, nie ty, ja wiem, co mi co chwila przysyła, a czego nie widziałam od kilku tygodni, o! xD
UsuńEeee, niech no ja znajdę dobre słowo... hm, sfabularyzowałam ten "sny"? No, wiesz, jak była płonąca wieża, to wieża płonęła, a nie, że mordujemy magów xD
Bo jak nie mam weny to siadam do HF, bo do tego jakich ogromnych pokładów weny nie potrzebuję xD A że ostatnio znowu mam kryzys w związku z Wojną, to takie są tego efekty... ;P
UsuńCholera, muszę kupić sobie Dragon Age 2 i pograć, bo się, kurde, nigdy nie dowiem, co było dalej ;c
Słyszała w koronach drzew okalających jej dom ptaki, a delikatny powiew wiatru muskał liście, wprawiając w delikatny ruch. - powtórzenie "delikatny". Swoją drogą, dalikatny i lekki to słowa, których często i gęsto nadużywam :D
OdpowiedzUsuństali obok starej tabliczki z herbem rodowym Daeghuna oraz wysokich, ozdobnych pochodniach, które zawsze płonęły bez względu na porę roku czy porę dnia. - ja wiem, że to specjalnie, ale można by zrezygnować z drugiej "pory", tak zgrabniej :D
Podeszła bliżej i przywitała się z Bevilem. [...] — Jaka jest konkurencja? — spytała Clarith, podchodząc bliżej przyjaciół - ona musiała poważnie naruszyć ich przestrzeń osobistą, bo skoro już witała się z Bevilem, to teraz, jak podeszła jeszcze bliżej, chyba wszyscy trzej stykali się nosami xD
Nagle wokół Fern na ziemi pojawił się magiczny okrąg. Świecił jasnym światłem, a czerwone linie zdawały się unosić kilka centymetrów nad ziemią. - ziemi, ziemią.
A cytat na belce powinien być raczej w cudzysłowie, z gry bo z gry, ale jednak ^^
Festyn Dożynkowy. Matko, jak ja nie znoszę tego momentu. Po dziesiątym rozpoczęciu gry już się pociąć idzie na widok Amie :c Ale, jak na złość, przejść trzeba, żeby mieć ten puchar i kilka innych przedmiotów na sprzedaż, poza tym doświadczenie i awanse, blah blah. I tak tego nie lubię.
Czarnoksiężnik? I to dobry. Tego jeszcze nie grali. Ogółem, Clarith wyszła ci tutaj merysujką jak diabli, ale bywa, to w końcu Neverwinter, tam wszyscy są merysuu.
I człowiek - w sumie ludzie byli najładniejsi w tej grze, reszta miała twarze niereformowalne. No, chyba że Diabelstwa, ale sferotniknięte zawsze były dwa razy wyższe od Daeghuna i śmiesznie wyglądały xD
1/2 rozdziału na wieprze, buu :c NO JAK MOGŁAŚ NO? Wszystko ładnie opisane, tylko przydługawe, a druga część będzie właściwie o tym samym, więc na razie cierpię. Niemniej, miło jest czytać o festynie bez ponownego przechodzenia w grze xD
Co do promocji, ja zazwyczaj nie mam pieniędzy na kompletnie nic, a jeżeli już mam, to akurat spotyka mnie zespół napięcia i jedyne co bym jadła, to czekolada. Tak, potrafię wydać 50zł na czekoladę ;c Poza tym mam przepełnioną biblioteczkę w domu i aktualnie czytam tylko w wersji elektronicznej. Czasami sobie patrzę na wystawy i zaglądam do Empiku, żeby zobaczyć czy jest tam coś ciekawego. Wiadomo, mam wprawę w naciąganiu, ale to cygańska broń ostateczna :3
Za to ciągle patrzę na Alledrogo i widzę pięćset tysięcy fajnych koszulek, ciuchów... korale, kolczyki, gry... i małe koty. I wtedy nic, tylko ugryźć się w dupę, za przeproszeniem :(
Nie wrzuciłam go w cudzysłowie, bo się pierdzieli to potem w panelu administracyjnym - nie wiem, czy zauważyłaś u siebie, ale zamiast cudzysłowu mamy fajne znaczki ;P Dlatego wolałam tego uniknąć jak w Wojnie, tam też będę zmieniać, chyba że pojedynczy, angielski cudzysłów nie będzie się tak zachowywać :)
UsuńTaaa, ja to raz to przeszłam (na samym początku), no i teraz przy okazji pisania, a tak to zawsze omijałam festyn i od razu przechodziłam do akcji ;P Choć przechodzenie tego po raz enty z kolei troszkę męczy. Teraz akurat nie, bo przy okazji mam fun z robienia zdjęć, ale czasami muszę się męczyć z przejściem czegoś i tego nie lubię, bo pamiętam, że kiedyś przechodziłam to bez problemów xD
Hm... Może teraz wydaje się, że Clarith jest taką typową Mary Sue, ale myślę, że jak już się zacznie akcja, zauważysz, że ma poważną wadę, która jej nieco przeszkadza w walkach ;P Ale to później, teraz niech będzie zajebista :P (choć nadal uważam, że czarownicy są o niebo bardziej zajebiści, bo mają genialne, widowiskowe czary, ale chujowo, że magii starcza im na kilka zaklęć, a potem muszą zadowalać się bronią. To głupie... Dlatego zawsze gram czarnoksiężnikiem, on ma pełno magii cały czas xD)
Dla mnie najlepiej wyglądają ludzie - elfy są brzydkie (co jest trochę... głupie...), krasnoludów nie chciałam tykać, a sferotknięte... Nie, też mi się nie podobają xD
Hah, wieprze rulez xD Miałam sporo funu opisując to wszystko tak dokładnie i przydługawo. Ogólnie, gdybym miała wrzucić festyn w jeden rozdział, miałabyś do przebrnięcia zacne 23 strony a4 ;P Więc ciesz się, że go podzieliłam na dwa xD
Kurde, nie lubię czytać e-booków. Dla mnie to... profanacja prawdziwej książki. Owszem, wiadomo, że o wiele łatwiej wrzucić do torebki czytnik niż na przykład zacne tomiszcze Brenta Weeksa czy Alison Goodman, ale dla mnie czytanie na kompie czy na telefonie to jedynie konieczność przy okazji czytania powieści blogowych, książek nigdy nie miałam w tej formie. Nie lubię, wolę kupić książkę i przeczytać, a potem odłożyć na półkę, żeby cieszyła oko :P
Ja rzadko wchodzę na allegro, bo gdybym tam posiedziała chwilę dłużej, z pewnością wydałabym wszystkie pieniądze swoje, siostry, dziadka oraz rodziców xD Dlatego wolę tam wchodzić tylko w ostateczności ;P
Neverwinter świetna gra, znam ją dobrze, podobnie jak uniwersum FR, pozwolisz, że wytknę to i owo...?
OdpowiedzUsuńCzarnoksięstwo, co ciekawe, nie jest ciemniejszą stroną magii. Ciemną jest Ciemny Splot stworzony przez odwiecznego wroga bogini magii, Mystry, zapomniałam imienia, i to czerpiący z tego Splotu władają czarną magią. Cieni bodajże.
Noale to była uwaga na marginesie, mało istotna wstawka.
"Dostrzegła Amie i Bevila tuż przy moście; stali obok starej tabliczki z herbem rodowym Daeghuna" Daeghun miał swój herb rodowy? Wywodził się z rycerstwa? Korde, nie wiedziałam. Nie przeczę, ale wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby łowca mieszkający w Wiosce Na Krańcu Świata mógł mieć szlachetne korzenie.
"Nagle wokół Fern na ziemi pojawił się magiczny okrąg. Świecił jasnym światłem, a czerwone linie zdawały się unosić kilka centymetrów nad ziemią. Po chwili na tym miejscu stał ogromny wilk[...]" - Skoro wokół Amie, to wilk pojawił się tam, gdzie stała dziewczyna.
Nie wiem, czy to już było w uwagach:
"W Clarith na powrót zagościła wściekłość, wokół zaciśniętych pięści zatańczyły fioletowo-czarne płomyki, wijąc się i wspinając po ramionach właścicielki, wyłażąc z pustych oczodołów czaszki i wciskając macki pod strój."
Kojarzę jej zbroję i faktycznie gdzieś doczepiono małą białą czaszkę, ale za pierwszym razem zastanowiłam się, czemu Clarith ma puste oczodoły. ;__;
Poza tym. Przyjemnie się to czyta, chociaż proszę o jedno - jak będą ciągłe potyczki, daruj. Póki co dobrze sobie radzisz i ciekawi mnie, jak pociągniesz ff, żeby tworzyło ff, bo fabuła gry na pierwszy rzut oka nie prezentuje się zdatnie do tworzenia historii przyległych.
Ciekawi mnie, jak będziesz opisywać zaklęcia.Póki co idzie Ci świetnie.
(Pytanie na marginesie, nie mogę się powstrzymać, kogo najbardziej lubiłaś z NPCów? XD)
Ach, mój pierwszy RPG, dla mnie zawsze będzie najlepszy :P
UsuńCzarnoksięstwo w odbiorze innych osób, a przynajmniej w historii, jak ja ją przedstawiam, wielu uważa to za czarną magię. No wiesz, bawienie się w przywoływanie umarłych i takie tam - to taka trochę ciemniejsza strona, ale wiadomo, ona chce jej używać bardziej do czynienia dobra niż zła, choć pewnie kilka razy jej się ta sztuka nie uda ;)
Musisz pamiętać, że nie przeczytasz tutaj 100 % tego, co znajdziesz w grze. Tutaj znajdziesz tego jakieś 70%, 30% to mój wkład własny, żeby ta historia miała jakieś ręce i nogi, bo ciężko ją przedstawiać w takim stanie, w jakim ją zastajemy po odpaleniu gry. Gdy szłam sobie postacią, natknęłam się na taką tabliczkę, więc dopisałam, że ma herb rodowy, a wiadomo - pochodzi on od elfów, bodajże leśnych, nie pamiętam, gdzieś mi się to przewinęło, więc może tam widnieć ich herb rodzinny czy coś.
Gdy czarodzieje rzucają urok, wokół ich postaci pojawia się okrąg, ale działanie tego okręgu często dzieje się obok. I tak gdy rzuca Przywołanie Istoty, okrąg pojawia się wokół niej, ale istota przywołana, w jej przypadku wilk, pojawia się tuż obok, na obrzeżach tego kręgu.
Hah, no w jej stroju są dwie czaszki, z tego, co mi się kojarzy (nie mam dokładnego zdjęcia akurat na podorędziu ;P), jedna jest na ramieniu i jest to chyba czaszka jakiegoś zwierza, druga jest gdzieś na wysokości pasa, ale głowy nie mam, bo nigdy nie analizowałam zbyt dokładnie każdego elementu jej stroju. Ale ta na ramieniu od razu rzuca się w oczy :P
Ogólnie rzecz biorąc popełniłam już ten błąd, ale będę go na dniach mocno redukować, bo takie ciągłe potyczki są męczące, to fakt. Dlatego wiem już, jak to ogarnąć ( dzięki Ci, stwórco, za wspaniałą betę! <3), więc wszystko będzie dobrze, a 10 rozdział, który zaczynam właśnie pisać, będzie już napisany tak, by i akcji było sporo, jak i różnych fajnych sytuacji :) A będzie się działo :P
Zaklęcia to coś, co uwielbiam w tej grze opisywać! Są tak niesamowicie widowiskowe, że byłoby grzechem ich tak barwnie nie opisywać! To chyba najfajniejsza część pisania w tym ff :D Mam tak dużo zdjęć zrobionych podczas rzucania różnych zaklęć, że myślę, iż akurat ten aspekt będzie rozpisany naprawdę porządnie :P To mi po prostu sprawi największą frajdę :P
Niestety nie przeszłam nigdy całej gry, bo mój komputer buntuje się przy akcie II i wywala mi grę (a przynajmniej ten stary, na nowym nie doszłam do tego momentu, bo przechodzę ją na bieżąco na potrzeby tego ff), ale jak do tej pory chyba najbardziej polubiłam... Khelgara. Przypomina mi bardzo mocno Gimlego (czy jak się odmienia jego imię, nigdy, kurde nie wiem ;___;) z Władcy Pierścieni, a że ja ogromna fanka LOTR, to i największą sympatią obdarzyłam tego małego szalonego skurwysyna :P
W ogóle to baaardzo dziękuję za komentarz, miło jest widzieć nowe osoby zainteresowane tym projektem :) Pozdrawiam! :*