M
|
inęli kamienny dom i ozdobne
namioty podobne do tego, w którym Georg zbierał zgłoszenia do zmagań o Puchar.
Gdy schodzili ze wzniesienia, w końcu ujrzeli niewielką polanę, gdzie pod
rozłożystym drzewem Daeghun ustawił kilka tarcz. Troje przyjaciół ujrzało
dwójkę mieszkańców wioski starających się trafiać w środek celów, jednak
wychodziło im to marnie.
Daeghun stał
przy niewielkiej beczce, z której wystawały łuki oraz kołczany pełne strzał.
Sam zawiesił sobie na plecach swój ulubiony oręż z białego drewna – na Clarith
ta broń zawsze robiła wrażenie właśnie przez wzgląd na nietypowy kolor. Kiedyś
Daeghun opowiadał jej, że zrobił go, jeszcze gdy mieszkał z innymi elfami w
rodzinnym mieście.
— Widzę, że
postanowiłaś walczyć o Puchar — odezwał się na powitanie elf i uśmiechnął
ciepło do przyjaciół dziewczyny. — Wiem, że to twój ostatni rok, ale zasady są
takie same dla wszystkich – nawet dla przybranych córek.
Clarith
westchnęła, choć nigdy nie liczyła na przychylność ojczyma.
— Rozumiem.
— Weź kuszę z
beczki i strzel do celu. Musisz trafić choć raz, żeby móc startować w zawodach.
Clarith
uśmiechnęła się pobłażliwie w stronę ojca, jednak nie protestowała. Skoro takie
były zasady, zamierzała się do nich dostosować, choć mogłaby już w tej chwili
wystartować.
Podeszła do
beczki i wyciągnęła bełty, ładując broń. Potem stanęła na wysokości zmagającej
się dwójki, wymierzyła i strzeliła, trafiając w sam środek tarczy. Kobieta oraz
mężczyzna na chwilę przerwali trening, patrząc na Flomein z niedowierzaniem.
Clarith nie chełpiła się jednak sukcesem. Zrobi to dopiero wtedy, gdy
faktycznie wygra konkurs.
A także Puchar
oraz nagrodę specjalną, żeby utrzeć nosa przebrzydłym braciom.
— To co?
Chcesz się zmierzyć z wyzwaniem? — spytał Daeghun, chowając starannie dumę do
kieszeni, by nikt nie przyczepił się do niego o pomoc w zmaganiach córki.
Flomein
wiedziała jednak, że elf cieszył się wysokimi umiejętnościami córki. Wszakże to
była jego zasługa.
— Zasady są
takie same, jak rok temu – dziesięć strzałów i dziesięć celów. Będziesz
strzelać do butelek stojących na skrzyniach, o tam. — Odwrócił spojrzenie od
twarzy córki i wskazał ręką na zagrodę, gdzie stały stare kufry, a na nich
butelki po wszelakich trunkach, które serwowała tutejsza gospoda.
Clarith
uśmiechnęła się i stanęła w wyznaczonym miejscu, ignorując zbierający się
powoli tłum w pobliżu. Daeghun podszedł jeszcze i sprawdził jej broń, choć
raczej zrobił to tylko po to, by dodać:
— Jak dotąd
najlepszy wynik to pięć. Jeśli nie zapomnisz, czego cię nauczono, zdołasz go
pobić.
Clarith
nieznacznie skinęła głową i wymierzyła do pierwszej butelki, szybko ją
zestrzeliwując. Z każdą kolejną czuła się coraz bardziej pewnie, dlatego w
międzyczasie pozwoliła sobie zerknąć na zebrany tłum i odszukać spojrzeniem
braci Mossfeldów. Stali bardziej z tyłu, a na ich twarzach widniały ponure miny
dawające tylko ogromnej satysfakcji dziewczynie.
Gdy strąciła
ostatnią butelkę i oddała ojcu łuk, tłum począł klaskać, kilka osób zaczęło
nawet skandować jej imię, choć zrobili to raczej ze zwykłej grzeczności, żeby
Bevil i Amie nie byli jedynymi osobami w całym masie, które to zrobiły. Clarith
nie potrzebowała jednak wiwatów – wystarczyły nienawistne spojrzenia braci
Mossfeldów, żeby poczuła ogromną satysfakcję z wykonanego zadania.
— Gratulacje.
Z bezbłędnym wynikiem od razu zostajesz zwycięzcą. — Deaghun uśmiechał się, gdy
odbierał z jej rąk kuszę. — Rzadko widuję tak dobry wynik na początku dnia.
Masz instynkt strzelca, to jasne.
Clarith
przyjęła z uśmiechem na ustach przyjacielskie poklepywania Bevila oraz radosny
uścisk Amie cieszącej się z kolejnej wygranej.
— Teraz już
idź. Na Festynie jest jeszcze wiele do obejrzenia.
Przyjaciele
nie uszli daleko, bo praktycznie po drugiej stronie ścieżki stał niewielki,
biało-czerwony namiot, gdzie stacjonował Tarmas. Na widok nadchodzącej grupy
uśmiechnął się życzliwie.
— Dobrze się
bawicie na Festynie? Watahy dzikich dzieci biegają wszędzie w poszukiwaniu
błyskotek, dorośli ludzie piorą się po łbach maczugami… — Czarownik westchnął i
wywrócił oczami. — Wiecie, że przyznają nagrodę dla najtłustszej świni? Jakby
te zwierzaki potrzebowały zachęty do żarcia.
— Też się
cieszymy na twój widok, Tarmasie — parsknęła rozbawiona Clarith, a Amie
roześmiała się wraz z Bevilem, słysząc zmęczony głos mężczyzny.
— Rozumiem, że
jesteś tu w sprawie Wyzwania Łotrów. Co za zręczna nazwa! Wśród tego całego
gnoju i smrodu czemu nie zachęcać dzieci do złodziejstwa? Tak im zawsze mówię.
— Tarmas popatrzył na ich trójkę i uniósł brwi. Znał ich od małego, wiedział,
czego mógł się po nich spodziewać. — Właściwie nie sądzę, by ktokolwiek z was miał
umiejętności potrzebne do wzięcia udziału. Nie to, żebym narzekał.
Tarmas mówił
prawdę – żadne z nich nie posiadało żadnego doświadczenia w złodziejstwie. Ona
i Amie umiały czarować, Bevil walczyć; nigdy nie przyszłoby im do głowy okradać
ludzi i rozbrajać skomplikowane pułapki.
— Ale jeśli
chcesz wziąć udział — podjął po chwili Tarmas, odgadując w mig wątpliwości
odbijające się na obliczu Clarith— musisz znaleźć kogoś, kto potrafi cichcem
opróżniać cudze kieszenie, otwierać zamki i szukać ukrytych błyskotek.
Clarith
odwróciła się do przyjaciół, szukając u nich wsparcia, ale ich miny wyrażały takie
samo zagubienie, co jej.
— Włamywacze?
Kieszonkowcy? Ja nie znam nikogo takiego, a wy? — Bevil pokręcił głową, choć to
on najczęściej wędrował po gospodach, szukając towarzystwa wśród podejrzanych
typków, łudząc się, że załapie się na darmowy kufelek piwa.
— Nie —
mruknęła Clarith, myśląc intensywnie, jednak nikt jej nie przychodził do głowy
— nie sądziłam, że mamy złodziei w Zachodnim Porcie.
Lecz twarz
Amie w tym samym momencie rozświetliła się, a brązowe oczy niemal promieniały
wesołymi ognikami.
— A może Kipp?
Zawsze podbiera fiolki Tarmasowi, a jest tutaj, za namiotem.
Clarith
zamrugała i odwróciła się, postąpiwszy kilka kroków. I faktycznie, za namiotem
chował się niewysoki bosy chłopiec w brudnych, ubłoconych ubraniach. Gdy
usłyszał za sobą głosy, podskoczył przerażony i rozejrzał się dookoła, jakby
spodziewał się nadejścia ciosu.
Widząc wysoką
Clarith nad sobą i jej przenikliwe spojrzenie jasnych oczu, skurczył się
jeszcze bardziej i spokorniał.
— Ja tylko
sobie oglądam Festyn, dobra? Cokolwiek się stało, ja tego nie zrobiłem.
— Właściwie
zastanawialiśmy się, czy chciałbyś dołączyć do naszej drużyny. — Widząc
niedowierzanie na obliczu chłopca, Clarith uśmiechnęła się szeroko, tłumiąc w
głębi gardła chichot. Może i nie lubiła dzieci, ale były takie zabawne!
— Co,
naprawdę? Mam walczyć o Puchar? Ale jestem tylko dzieckiem. — Widząc
spojrzenia, jakie wymieniła między sobą drużyna, szybko się zreflektował: —
Znaczy, jestem na tyle duży, że mogę być w drużynie i w ogóle…
— Tak,
naprawdę — odpowiedziała do reszty już rozbawiona przywódczyni barwnej grupy —
chcemy, żebyś się do nas przyłączył.
— Świetnie! —
Po czym zerknął na Bevila i podszedł bliżej Clarith, jakby przekonał się do niej
i odkrył, że nie zrobi mu krzywdy. — Przepraszam, że trafiłem tego wielkiego
tłumoka w łeb parę razy. Nie chciałem mu zrobić krzywdy, on jest taki śmieszny,
jak się denerwuje.
W momencie,
gdy Clarith odwracała się w kierunku przyjaciela, nie starając się już ukryć
chichotu, który szybko przerodził się w jawny śmiech, Bevil aż poczerwieniał na
twarzy.
— To byłeś ty?
Codziennie na ćwiczeniach ktoś rzuca we mnie żołędziami. I to był ten dzieciak?
Nie mogę uwierzyć, że nikt mi nie powiedział! — mamrotał pod nosem wojownik,
pocierając głowę, jakby dostał tym żołędziem dopiero co.
Amie
pogłaskała Bevila po włosach i również zaczęła się śmiać, choć najwyraźniej
chłopak nie chował do malca urazy.
— Georg
wmawiał mi, że to chochliki! – krzyknął Bevil oburzony, co zupełnie rozbroiło
przyjaciół i już po chwili za namiotem dało się słyszeć głośny śmiech dziecka
oraz trójki młodych dorosłych.
— Ha! Już mi
się podoba ten chłopak! — Clarith zachichotała, widząc oburzoną minę
przyjaciela, jednak szybko podeszła do Tarmasa, żeby uniknąć konsekwencji. Choć
osobiście uważała, że Bevil mimo wszystko nie był typem ponurej osoby, lubił
sobie żartować i nie miał nic przeciwko żartom pod jego adresem.
Tarmas
spojrzał zaciekawiony na jego grupę, a gdy już miał spytać, czemu nie znaleźli
czwartej osoby, dostrzegł Kippa. Chłopiec trzymał się blisko Clarith i
uśmiechał z wyższością, jakby już wygrał Puchar.
— Czy to nie
chłopak, który ukradł mi rzęsę bazyliszka? I to nie raz, ale cztery razy?
Kipp pokiwał
ochoczo głową i zabrał się do wyjaśniania ku ogólnemu rozbawieniu starszej
młodzieży:
— Tak jest.
Mój ropuch potrzebował rzęs. Później znalazłem mu ukochaną i ona też ich
potrzebowała.
Clarith,
widząc ponurą twarz czarownika i zacięcie powoli wpływające na jego oblicze,
rozczochrała włosy malcowi i popchnęła go za siebie, żeby zniknął z pola
widzenia Tarmasa.
— On tylko
żartuje — zapewniła i spróbowała się uśmiechnąć, żeby nie pogorszyć sprawy. —
Jesteśmy tu, żeby wziąć udział w Wyzwaniu Łotrów.
— Nie martwcie
się o mnie — westchnął i wzruszył ramionami — później się policzę z młodym
artystą i jego żabami. Zanim zaczniecie, pewnie zechcecie usłyszeć wierszyk?
Wśród drużyny
zapadła na kilka chwil cisza. Słychać było jedynie wesołą, skoczną piosenkę
wygrywaną przez minstreli okupujących scenę niedaleko namiotu czarownika. Bevil
rozdziawił usta, specjalnie się z tym nie kryjąc, Amie uniosła w zdziwieniu
brwi, Kipp nawet nie wsłuchiwał się w rozmowę, wystawiając język do zazdrosnych
rówieśników, a Clarith dałaby się rzucić na pożarcie smokom – sądziła, że
Tarmas najzwyczajniej w świecie żartował.
Ale nie
żartował, bo patrzył na przywódczynię grupy jak najbardziej poważnie, na usta
nie cisnął mu się uśmiech.
— Jaki
wierszyk? — odważyła się w końcu spytać Flomein, bojąc się odpowiedzi.
Nienawidziła zagadek.
— Nie wiesz
nic o tym? — Tarmas wydawał się być szczerze zdziwiony, co nieco zirytowało dziewczynę.
— Byłoby dla mnie lepiej, gdybym się nie odzywał. Georg poprosił w tym roku o
wierszyk. Tym właśnie zajmują się czarodzieje, układamy wierszyki. Pozwolę
sobie zademonstrować…
Tarmas
odchrząknął, przeciągnął się i zamyślił na chwilę, jakby zdążył zapomnieć o
zagadce. A potem zaczął mówić:
Trzy pióra
ukryłem przed wzrokiem gawiedzi,
Białe w
zamkniętej na klucz skrzyni siedzi.
Śladami
termitów trafisz do niebieskiego,
Zielone
jest u kogoś w ten kolor ubranego.
Clarith
zmarszczyła brwi już po chwili, gdy Tarmas zamilkł i splótł ręce na piersi,
patrząc na drużynę w oczekiwaniu na to, że nagle ich umysły zaleje jasność, a
odpowiedź od razu spłynie i będą wiedzieć, co robić. A Flomein główkowała, i to
bardzo mocno.
— Więc… mamy
szukać trzech piór?
— Tak. — W tym
momencie z jej ust wydobyło się długie westchnienie. Nawet jeśli tę zagadkę
choć w połowie miała rozwiązaną, i tak ich nienawidziła. — Ty i połowa
podrostków w Zachodnim Porcie. Uwielbiam dzieci, wiesz? Szczególnie dzieci z
bagien.
— Dobrze.
Wrócimy z trzema piórami. — Choć nie wiedziała, od czego miałaby zacząć. Nie
była typem osoby myślącej, od tego w jej drużynie stał się Bevil z naturalnym
talentem do rozwiązywania problemów na froncie. Ona została stworzona do walki
– wszakże nie bez powodu obrała drogę czarnoksiężnika bojowego.
Spojrzała po
drużynie, zerknęła na scenę, na której minstrele po kilku kuflach miodu zaczęli
grać bardziej sprośne piosenki, przerzuciła wzrok na starą stodołę, gdzie w
cieniu wylegiwały się nioski, po czym zawróciła i ruszyła z powrotem, decydując
się na poszukiwania bliżej namiotu Georga, zagrody z wieprzami i Dożynkowej
Bójki.
Już na
wysokości zagrody ze świniami Kipp wybiegł naprzód – nie żeby Clarith
specjalnie kazała mu trzymać się grupy — i wskazał na stos drewna, przy którym
kręcił się złoty kogut z czarnym, bujnym ogonem. Zagdakał na widok drużyny i
odsunął się, strosząc pióra.
— Patrzcie!
Coś jest pod tym drewnem — zawołał podekscytowany chłopiec, a Clarith podeszła
bliżej, patrząc na belki sceptycznie.
Jak dla niej
był to zwykły stos kłód ułożonych w dziwną piramidkę, jednak każdy tak robił,
gdy zbierał opał do domu. Może ktoś zostawił tutaj swój i poszedł zobaczyć
atrakcje Festynu?
Chłopiec
jednak nie zwracał uwagi na niezdecydowanie reszty drużyny — był pewien swego.
Podbiegł do drewienek, odgonił puszącego się koguta i zaczął przy nich
majstrować. Clarith nie mogła ukryć zdziwienia, gdy okazało się, że kłody były
pułapką! Obserwowała z rosnącą fascynacją, jak chłopiec bez problemu radzi
sobie z zabezpieczeniami, po czym odsuwa się z tryumfalnym uśmiechem na ustach
i wskazuje na nieszkodliwe drewno.
Clarith
podeszła jako pierwsza, bo ani Amie, ani Bevil nie kwapili się, by sprawdzić
wiarygodność chłopca. Postanowiła, że, jeżeli pułapka nadal działa, a Kipp ich
wykiwał, zrobi wyjątek i pokaże swoje umiejętności w pełnej krasie, aby
zamordować chłopca z lubością i szczególnym okrucieństwem.
Jednak pułapki
już nie było. Wyciągnęła spomiędzy kłód niebieskie lśniące pióro i przyjrzała się
mu z fascynacją. Uśmiechnęła się i spojrzała po towarzyszach, chowając znalezisko
do sakwy przytroczonej do pasa. Przybiła piątkę z malcem i ruszyli wzdłuż
zagród wytartą ścieżką, nie zwracając uwagi na Lazlo wychwalającego swój
Dożynkowy Miód.
Tuż za
stoiskiem sprzedawcy, między dwiema starymi chatami, stała skrzynia, która bardzo
nie pasowała do krajobrazu. Clarith od razu wiedziała, że to ten kufer z
wierszyka Tarmasa.
Nie
protestowała już, gdy Kipp podbiegł do niej i z dziecinną – o ironio –
łatwością rozbroił wiekowy zamek i otworzył wieko, pozwalając Clarith na
schowanie białego puszystego pióra.
Dobrze, zostało
już tylko jedno, pomyślała z mściwą satysfakcją. Gdy odwróciła się w kierunku
zagrody z Dożynkową Bójką, mogła dostrzec braci Mosffeldów przechwalających się
swoimi osiągnięciami. Nie mogła się doczekać, aż skopie im tyłki, po prostu nie
mogła.
Clarith
wiedziała, że ostatnie pióro musiało być gdzieś w pobliżu Georga, ponieważ w
drodze do mostu nie dostrzegli niczego niepokojącego czy rzucającego się w oczy
jak stos drewna czy samotnie postawiona skrzynia.
I gdy mijali
wysoki drewniany dom, Amie nagle zatrzymała się, przez co reszta drużyny także,
zerkając na nią z zaciekawieniem. Ale ona nie patrzyła na którekolwiek z
przyjaciół, lecz na mężczyznę całego przebranego w zielony strój, niczym druid
z lasu.
— Zielone jest
u kogoś w ten kolor ubranego — wymruczała ostatni wers wierszyka, a potem jej
twarz rozpromieniła się. — To na pewno on, koło tego domu. Założę się, że pióro
ma w kieszeni.
Kipp
przysłuchiwał się wymianie zdań, a gdy zrozumiał, co musi zrobić, uśmiechnął
się pewny siebie i ruszył w kierunku mężczyzny pogrążonego w rozmowie z jednym
z mieszkańców. Wyciągnięcie pióra nie sprawiło mu żadnych trudności i już po
chwili Clarith mogła chować do sakwy ostatnie – zielone oraz błyszczące.
Do Tarmasa
niemal biegli – a na pewno biegł Kipp, nie nadążając za długimi krokami
dorosłych – by jak najszybciej zaliczyć zadanie i przygotować się do Dożynkowej
Bójki. Czarodziej dostrzegł grupę w oddali i uniósł w zdziwieniu brwi. Nie
sądził, że tak szybko zaliczą zadanie.
— To naprawdę
okropny dzień na Festyn. Nawet namioty wyglądają ponuro — przyznał bardziej do
siebie niż do podchodzącej grupy.
Clarith
wyciągnęła z sakwy znaleziska i podała mu je.
— Nie
schowałeś tych piór dobrze. Znaleźliśmy wszystkie.
— Bogom
dzięki. Wyzwanie Łotrów ma zwycięzcę i mogę iść w suche miejsce. Wycałowałbym
was wszystkich, ale nikt nie szanuje serdecznego czarodzieja.
Clarith
uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu dostrzec można było nutę złośliwości.
— Powodzenia w
schnięciu. Przecież to bagno.
Tarmas
westchnął i pokręcił w zażenowaniu głową.
— Nie musicie
mi przypominać. Staram się nigdy nie wychodzić z domu, chyba że chcę się
wykąpać…
Pożegnali
ponurego czarodzieja i odetchnęli z ulgą, gdy doszła do nich świadomość
wygrania trzech z czterech konkursów. Puchar mieli już praktycznie w kieszeni,
lecz teraz została im najgorsza część, której tak się obawiali.
Kipp po
zwolnieniu z obowiązku pobiegł w stronę grupki bawiących się dzieciaków, by opowiedzieć
o swojej przygodzie. Nie krył się z dumą i ciągle wskazywał na drużynę, z
pewnością opowiadając o nich w samych superlatywach.
Clarith
odetchnęła głębiej i ruszyła w górę wioski, by dotrzeć do przewodzącego
Dożynkową Bójką. Nie mogą zwlekać – im dłużej będą się wahać, tym większa możliwość,
że przegrają.
A i tak szanse
mieli nikłe w tym starciu, patrząc na zacięcie na twarzach braci Mossfeldów i
ich pałki bojowe przerzucane ostentacyjnie z jednej dłoni do drugiej.
— Pan Poranka
zsyła nam ładny dzień, nawet na Bójkę. Musi lubić was, portowców. — Gdy
ujrzeli, kto stał przy beczce z bronią, aż przystanęli ze zdziwienia.
Spodziewali się tutaj każdego, ale nie duchownego w świątynnej szacie!
— Brat
Merring? Brat prowadzi Dożynkową Bójkę? — spytała Clarith z
niedowierzaniem, rozglądając się mimowolnie za kimś innym, najlepiej w zbroi
podobnej do tej, którą nosił na co dzień Bevil.
— Prawdę
mówiąc, zgłosiłem się na ochotnika. Inaczej musiałbym przybiegać z kościoła po
każdej walce, opatrywać rozcięcia i składać połamane kości. Dobrze, że ja
jestem na miejscu, żeby dokonywać dzieła Lathandera i pilnować, by walki
odbywały się uczciwie.
— Ktoś już
został ranny? — spytała mimo wszystko ciekawa Flomein, czując, jaka będzie
odpowiedź brata. I kto stał za tym obrażeniami u innych.
— Opatrzyłem
kilka obtarć i złamanych kości. Bracia Mossfeldowie ostro wzięli się do roboty.
— Brat Merring westchnął ciężko i pokręcił z politowaniem głową. — Biedny Garth
Lannon to wciąż wątły podrostek, ale uparł się, by stanąć w ringu przeciwko
chłopakom dwa razy większym od siebie. Złamane kości szybko się goją za łaską
Pana Poranka. Ze zranioną dumą jest gorzej.
— Jak ci się
podoba na Festynie? — Clarith postanowiła zmienić temat. Nie chciała myśleć o
tym, co może ją czekać, jeśli któryś z tych dryblasów przebije się przez
żelazną obronę Bevila i dopadnie ją lub wątłą, delikatną Amie.
— Pan Poranka
prowadzi nas dziwnymi drogami. Nim przybyłem do Zachodniego Portu, nigdy nie
wyobrażałem sobie, że będę składał połamane żebra w Dzień Dożynek.
— Inne wioski
nie urządzają Dożynkowej Bójki? — Clarith tak po prawdzie nigdy nie oddalała
się od rodzinnego domu, nawet jeśli wyruszyła na nauki do czarnoksiężników.
Zawsze kręciła się w obrębie Bajora Umarłych, a każda wzmianka o szerokim świecie
rozpalała jej ciekawość i żądzę przygód.
— Nie jestem
pewien, czy w innych wioskach organizuje się Dożynkowe Bójki. Ale na pewno
Zabawy Dożynkowe są dość powszechne. Pewnie jakiś przedsiębiorczy portowiec
odkrył, że jedno bardziej odpowiada miejscowej ludności niż drugie.
Clarith nic na
to nie odpowiedziała. Spojrzała po drużynie, po ich niepewnych minach i lekko
zgarbionych ramionach. Czuli podświadomie, że tego konkursu raczej nie wygrają.
— Tak czy
inaczej, jesteśmy gotowi — oznajmiła z ciężkim sercem, starając się nie zerkać
w kierunku pewnych siebie braci.
— Najpierw
trochę poćwicz. Tam są manekiny — wskazał na trzy imitacje ludzi nabite na
drewniane paliki, wypchane po brzegi słomą — gdy już uporasz się z manekinem,
wyślę cię na ring. No i musisz uzbroić się w maczugę ćwiczebną. Mam tu kilka w
beczce.
Clarith
wyciągnęła z beczki stojącej obok duchownego bronie, dała po jednej Amie oraz
Bevilowi, a potem ustawiła się przed manekinem, ważąc oręż w dłoniach.
Bevil nie miał
problemów z manekinem. Niemal po kilku sekundach głowa leżała już pod palikiem,
tarcza roztrzaskała się na kawałki, a słomiane flaki wysypywały się z
rozciętego brzucha. Stanął przed swoim
dziełem i uśmiechnął się, zarzucając maczugę na bark, dumny z osiągnięcia.
Amie także udało
się rozbroić przeciwnika, choć nie wyglądało to tak widowiskowo, jak u
drużynowego wojownika. Z kolei Clarith użyła podstępu: pokryła maczugę
delikatną powłoką czarnej magii, przez co nie miała większych problemów z
rozbrojeniem manekina.
Wiedziała jednak,
że w prawdziwej walce będzie musiała się zdać na łaskę – lub niełaskę –
zwykłego orężu i siły przyjaciela.
— Twoimi
pierwszymi przeciwnikami będą bliźniacy Lannonowie i ich starsza siostra — tu
wskazał na trójkę podrostków stojących już w zagrodzie — zanim zaczniemy,
przypomnę zasady. Jak zawsze oczekuję czystej walki. Tylko walka wręcz –
żadnych pocisków czy magii. Możesz walczyć gołymi pięściami lub wziąć maczugę
ćwiczebną, jak uważasz.
On chyba na
głowę upadł, jeśli myśli, że dobrowolnie zrezygnuję z maczugi, pomyślała i
zadrżała, gdy wyobraziła sobie, co mogłoby się stać, gdyby postawiła jedynie na
własną siłę i nikłe umiejętności w walce wręcz.
— I na koniec,
żadnych zakładów.
— Co? Żadnych
zakładów? — Im szybciej skończą tę farsę, tym lepiej. Coraz mniej jej się
podobał pomysł wzięcia udziału w Dożynkowej Bójce. Nie znaczyło to, że nie
mogła dorzucić nieco pikanterii ich zmaganiom. Może myśl o kilku srebrnikach w
kieszeni sprawiłaby, że bardziej by się postarali o wygraną?
— Festyn
Dożynkowy to obrzęd religijny. To modlitwa dziękczynna do Chauntei i wszystkich
bogów. Zawody muszą być rozgrywane czysto i sprawiedliwie. — Clarith miała
ochotę wywrócić oczami, gdy Merring zaczął jej tłumaczyć, dlaczego należy
przestrzegać zasad, ale ostatecznie powstrzymała się od tego. — Widzowie mogą
się zakładać, ale zawodnicy – nigdy. Kusiłoby to ich do ustawiania walk. Na
pewno to rozumiesz.
— Niech będzie
— zgodziła się i wzruszyła lekko ramionami — bez zakładów.
— Zatem niech
siła Lathandera będzie z tobą!
Clarith
skinęła na drużynę – wspólnie przeskoczyli niewysoki płotek, wskakując do
zagrody i stając naprzeciwko bliźniaków oraz siostry. Pozwoliła sobie zerknąć
na Amie; dziewczyna trzymała mocno maczugę i Flomein niemal była pewna, że oręż
zaraz roztrzaska się na kawałki pod wpływem kurczowego zaciskania palców na
rączce.
Najpewniej
czuł się Bevil. Stał w wyjściowej pozycji bojowej, z uśmiechem na ustach
oczekując ataku ze strony bliźniaków. Wiele razy miał już przyjemność z nimi
walczyć i o ile bracia wspólnie stanowili przeszkodę, tak siostra nie była
szkodliwa. Zostawił ją więc dziewczynom, by pokazały, że jednak coś robią na
tym ringu, a nie polegają tylko na swoim wojowniku.
Brat Merring
stanął przy wejściu do zagrody i machnął ręką, nie bawiąc się w zbędne
odliczanie. Clarith nawet nie zdążyła się dobrze przygotować, a już wyrastała
przed nią starsza siostra bliźniaków z bojowym okrzykiem na ustach. Flomein szybko
sparowała atak i przystąpiła do ataku, powalając przeciwniczkę na ziemię z
niemałą pomocą Amie.
Bevil szybko
rozbroił Lannonów i nim komukolwiek stała się krzywda, walka została
zakończona. Z gardła Clarith wydobyło się ciche westchnienie, a czoło zrosił
pot. Nawet jeśli z tej walki wyszli zwycięsko, kolejną mogli w każdej chwili
przegrać.
— Nieźle
walczyliście, wszyscy troje — przyznał z podziwem brat Merring. — Ale obawiam
się, że w tym roku bogowie poskąpili wam przeciwników. Bracia Mossfeldowie to
jedyna drużyna, która wciąż bierze udział w rywalizacji.
— Jesteśmy
gotowi do walki z Mossfeldami — odpowiedziała szybko Clarith, zaciskając palce
na maczudze.
— Czekają przy
ringu. Oznajmij Wylowi swoją gotowość, a rozpocznę walkę finałową.
Clarith wolała
uniknąć rozmów, ale brat Merring nie pozostawił jej żadnego wyboru, musiała
więc ruszyć w stronę niewielkiej grupki stojącej przy zagrodzie.
Na widok
nadchodzącej Clarith starszy z Mossfeldów parsknął śmiechem, w którym
pobrzmiewała pogarda.
Och, gdyby
tylko mogła obudzić magię, skomleliby jak zbite szczenięta, konając w
męczarniach, warknęła do siebie w myślach Flomein, lecz na twarzy nie zdradziła
swoich morderczych przemyśleń.
— Patrzcie,
któż to, bracia – faworyt publiczności! — zakpił Wyl, mierząc ją od stóp do
głów. — Chcesz pobić trzykrotnego zwycięzcę z rzędu? Wydaje się jej, że jest
Cormickiem.
— Przymknij
się, Mossfeld. Jesteś zbyt tępy, żeby być śmiesznym — odgryzła się
niespodziewanie Amie, stając w obronie rozzłoszczonej przyjaciółki.
Wśród
znajomych braci przebiegły cisze szepty, a ktoś z tyłu zabuczał z uciechą.
Jednak Wyl był
zbyt pewny siebie, żeby przestraszyć się czarodziejki.
— A kto cię
pytał, zapchlona sieroto? Pętasz się wszędzie z nimi i wychwalasz ich pod
niebiosa! Szkoda, że demony nie spaliły cię razem z twoimi rodzicami.
Clarith
zareagowała tak szybko, że prawie nikt nie zdołał zareagować. W jednej
sekundzie stała przed Wylem, mocno zaciskając zęby, a w drugiej już trzymała go
za koszulę i unosiła; wokół jej palców tańczyły fioletowe i czarne płomyki,
liżąc ubranie przerażonego Mossfelda.
— Co ci Amie
zawiniła? Jeśli masz jakiś problem, załatw go ze mną — warknęła wyjątkowo
spokojnie i puściła go gwałtownie, przez co chłopak stracił równowagę i dopiero
silne ramiona kompanów uratowały go przed imponującym upadkiem na ziemię.
— Co, ona? —
Najwyraźniej pokaz siły ze strony Clarith nie był dostatecznie mocny, by
zamknął gębę i poznał swoje miejsce w szeregu. — Nic, jest do niczego. Przy
mocniejszym wietrze leży jak długa.
— Tylko jeśli
pochodzi z twojego tyłka — mruknęła Clarith, splatając ręce na piersi, co
wywołało salwę śmiechów nie tylko wśród przyjaciół dziewczyny, lecz wśród
znajomych Wyla.
— Hej,
przymknij się, Webb! — krzyknął rozsierdzony Wyl i trzepnął brata po głowie,
mierząc go morderczym spojrzeniem.
Chłopak
odskoczył jak oparzony i szybko się zreflektował, zupełnie milknąc.
— Chcesz
załatwić to na ringu, w porządku. Zwiększmy nieco emocje i podnieśmy stawkę.
Proponuję przyjacielski zakład. — Uśmiechnął się z satysfakcją, choć mina
Clarith nie wyrażała żadnych skrajnych emocji. Była niczym kamienna maska;
przerażająca, blada, z niemal białymi tęczówkami.
— Czekaj, Wyl.
— Do rozmowy nagle wtrącił się Bevil, zaskakując tym samym przywódczynię grupy.
Starling nie miał w zwyczaju wdawać się w dyskusje. — Nie możemy tego zrobić,
to niezgodne z przepisami. Brat Merring tak powiedział, pamiętasz? Żadnych
zakładów.
— Przykro mi,
Mossfeld. Nie wierzę, że zapłacisz — dodała Flomein, wzruszając ramionami.
Twarz Wyla
zrobiła się czerwona, a Webb odwrócił wzrok, potwierdzając przypuszczenia
Clarith. Jeżeli ktoś chciał wyjść dobrze na interesie, z pewnością nie mógł ich
ubijać z wieśniakami – z reguły nie posiadali żadnych pieniędzy.
— Chodźcie,
bracia. Będziemy walczyć z tymi tchórzami tak czy inaczej — burknął Wyl i
wszedł na ring, mierząc brata Merringa nieprzychylnym spojrzeniem.
Clarith
dopadły złe przeczucia. Podświadomie czuła, że ta potyczka nie skończy się
dobrze, ale było coś jeszcze… Ten dziwny, zimny dreszcz, który odczuła podczas
snu… Znów ją nawiedził, zmroził serce, podrzucił do głowy zwątpienie.
I nic nie
poszło po ich myśli.
Jako pierwsza
odpadła Amie po nokaucie ze strony Webba. Dziewczyna odrzuciła pałkę, złapała
się za brzuch i zgięła w pół, gdy cios wycisnął z niej resztki powietrza, a
żołądek wywinął koziołka.
Clarith starała
się trzymać Wyla na dystans, jednak chłopak był potężniejszy od niej i znacznie
silniejszy. Kiedy usłyszała zaskoczony krzyk Bevila, odwróciła się w tamtą
stronę, by ujrzeć, jak Webb wraz z trzecim przeciwnikiem powalają wojownika na
ziemię. W tym samym momencie Wyl podciął ją, wytrącił z ręki maczugę i dla
świętego spokoju kopnął z całej siły w brzuch, by dziewczyna na pewno nie
podniosła się z ziemi.
Tak jak
przewidywała od początku – przegrali.
Otarła krew z
kącika ust, sycząc cicho pod nosem, gdy brat Merring opatrywał ich rany tuż
obok ringu. Starała się nie słuchać wiwatów na cześć Wyla, ale każda przechwałka
z ust tego wieśniaka działała jak czerwona płachta.
— Wiem,
żałujesz, że nie udało ci się wygrać. Ale zwycięstwo nie czyni nikogo lepszym
od innych — odezwał się nagle duchowny i spojrzał na nią z uśmiechem, podając
kawałek starej szmaty, by wytarła twarz z kurzu.
— Mam dość
tych wygłupów. Niech Mossfeld cieszy się zwycięstwem — warknęła, rzucając
materiał ze złością pod nogi, by go przydeptać, rozgnieść, zniszczyć… no,
zrobić wszystko, żeby pozbyć się tej cholernej złości na Wyla!
— Na pewno,
Clarith? — spytała niepewnie Amie, rozcierając obolały brzuch. — Wiem, że to
dla ciebie wiele znaczy, a moglibyśmy jeszcze raz wyzwać ich do walki –
pamiętasz, jak pięć lat temu synowi Orlena udało się doprowadzić do rewanżu?
— Nie
interesuje mnie to. Uznaję swą przegraną — mruknęła i zostawiła szmatkę w
spokoju, patrząc ponuro na cieszących się ze zwycięstwa braci Mossfeldów. Choć
nie wygrali Pucharu, zachowywali się tak, jakby cały Festyn Dożynkowy stał się
ich osobistą zasługą.
Amie i Bevil nie
protestowali, widząc, że dziewczyna bardziej walczyła z wściekłością
rozsadzającą jej ciało niż z myślą o tym, że przegrała z tak słabym typkiem,
jak Wyl. Dlatego też nie mieli nic przeciwko, gdy wstała i zarządziła, że pójdą
do Galena, odbiorą Puchar i napiją się w gospodzie piwa.
Dzięki
odpoczynkowi i wesołym gratulacjom przez mieszkańców częściowa złość minęła i
dziewczyna chętniej szła w kierunku bogato zdobionego, żółto-niebieskiego
namiotu, gdzie przebywał kupiec Galen.
Tuż przed
wejściem do namiotu stało dwóch strażników – nieodłącznych kompanów wpływowego
mężczyzny. Nie zareagowali w żaden sposób na ich przybycie, jednak zmierzyli dziewczynę
nieprzychylnymi spojrzeniami. Clarith odwzajemniła je z wysoko uniesioną głową
i nawet odsłoniła zęby w grymasie przypominającym raczej próby warkotu niż
uśmiechu.
Na widok
wchodzącej do namiotu trójki przyjaciół, Galen rozpromienił się i wstał od
stołu, przy którym pisał list. Odłożył pióro i rozłożył szeroko ręce, witając
się wylewnie z Clarith.
— To ty jesteś
przybranym dzieckiem Daeghuna. — Przyjrzał jej się dokładnie i, ku zaskoczeniu dziewczyny,
nie cofnął się ze strachem na widok nienaturalnych oczu. — Minęło trochę czasu,
ale… nie wspominał może o dostawie futer?
— Zgadza się.
Mam je tutaj. — Clarith ściągnęła z pleców worek i wyciągnęła poskładane
starannie materiały, kładąc na stół, by handlarz mógł je lepiej obejrzeć. Galen
dotknął sierści, obejrzał towar z każdej strony, a uśmiech nie schodził mu z
ust.
— Świetnie! Na
Daeghunie można polegać… Zawsze ma futra najprzedniejszego sortu. Popyt w
Neverwinter jest niewyobrażalny… jeśli można tak powiedzieć. — Złożył skóry i
schował do wielkiego kufra stojącego w progu, by za chwilę wyjąć z innego duży,
pięknie rzeźbiony oręż. — Nie zapomniałem też o jego łuku z drewna z Lasu
Zmierzchu. Ja nigdy nie zawodzę, możesz powiedzieć to Daeghunowi.
Dziewczyna
przyjrzała się idealnej linii broni, wykończeniom broni i strzałom z
ciemnozielonymi lotkami – w ulubionym kolorze Daeghuna.
— Ostrzegam,
ten łuk swoje kosztuje. To doskonała robota. Przemyciłem go przez granicę z
Luskanem.
— Możemy
handlować — zapewniła go Clarith i odebrała pieniądze od Galena, by po chwili
zapłacić z nich za broń Daeghuna.
Resztę monet
schowała do sakwy, natomiast łuk z kołczanem pełnym strzał przerzuciła przez
ramię. Lubiła szybko przeprowadzone transakcje, brak komplikacji i przyjazną
atmosferę między kupującym a sprzedającym.
— Powiedz
Daeghunowi, że to najlepszy łuk, jaki mogłem zdobyć. Mieszkańcy Emberu nie
wiedzą, ile warte jest dobre rzemiosło.
Clarith
pożegnała się z Galenem, życzyła mu miłego dnia i wyszła z namiotu, natychmiast
skręcając w prawo, by zejść z łagodnego wzniesienia prosto do Daeghuna, gdzie wciąż
stał i nadzorował treningi wieśniaków nadal strzelających z kusz do tarcz.
— Przyniosłam
ci łuk z drewna z Lasu Zmierzchu. — Ściągnęła z pleców broń i podała go ojcu
wraz z kołczanem.
Elf odłożył
biały oręż i przyjrzał się broni przyniesionej przez Flomein.
— Doskonały
łuk, doskonały. Wykonany przez kogoś, kto kocha swoje rzemiosło. Możesz
zatrzymać resztę jako kieszonkowe.
Clarith
ucieszyła się z tak hojnego podarku. Dzięki temu mogła odwdzięczyć się Bevilowi
oraz Amie i postawić im po kufelku piwa. Albo nawet po dwóch!
Z uśmiechem na
ustach obserwowała elfa, jak z namaszczeniem dotykał zdobień łuku, jak naciągał
cięciwę i sprawdzał ją, by po chwili wyciągnąć jedną ze strzał i wycelować w
tarczę.
— Chodźmy do
Georga, odbierzmy ten przeklęty Puchar i napijmy się piwa — zarządziła Clarith
i ruszyła w kierunku mostu, ponownie przyjmując od mieszkańców gratulacje.
Mimo
przegranej z Mossfeldami dzisiejszy dzień mogła zaliczyć do udanych. Wolny czas
spędziła w towarzystwie ukochanych przyjaciół, zacieśniła więzi z mieszkańcami
wioski, rozerwała się nieco i miała okazję pomóc wielu z nich.
Chyba właśnie
ta myśl dobrze spełnionego uczynku stała się lepszą nagrodą niż Puchar.
— Świetna
robota! — Georg podbiegł do nich, gdy tylko ujrzał całą trójkę na horyzoncie. —
Puchar jest wasz! Gratulacje dla was wszystkich! Jeśli chcesz coś zrobić przed
uroczystością wręczenia nagrody, najwyższy czas. Może kufelek miodu dla
uczczenia zwycięstwa, co?
Clarith
zaśmiała się, lecz pokręciła głową.
— Po odebraniu
nagrody idziemy na kufelek, ale piwa — oznajmiła, a Georg zagwizdał.
— W takim
razie spotkamy się na scenie. A teraz muszę iść…
Clarith Flomein
z rozbawieniem patrzyła, jak stary wojownik przeciska się miedzy nimi, wypina
dumnie pierś i rusza w kierunku mieszkańców, wykrzykując:
— Tędy, proszę
wszystkich. Czas uhonorować naszych mistrzów. Przestańcie żłopać miód,
chłopaki. Później będzie na to dość czasu. Ceremonia wręczenia nagrody odbywa
się na scenie. Chodźcie za mną!
Gdy rozbawiony
tłum ruszył za Georgiem, trójce przyjaciół nie pozostało nic innego, jak
uczynić to samo. Trzymali się bardziej z tyłu, by nie zostać przez przypadek
popchniętymi, kopniętymi, szturchniętymi lub po prostu wypchniętymi w
niepożądane rejony. Wskazywali na znajomych palcami, naśmiewali się z co
bardziej pijanych ludzi, lecz im bliżej byli sceny, tym więcej osób zwracało na
nich uwagę i rozstępowało się, by mieli swobodne dojście.
Georg już tam
czekał, patrząc na nich z ledwo skrywaną dumą.
— Zbliżcie
się, przyjaciele, zbliżcie się… — Pomachał rękoma, zachęcając raźno tłum do
postąpienia jeszcze kilku kroków, i poczekał chwilę dłużej, by wszelkie rozmowy
wśród wieśniaków wreszcie zamilkły.
Dopiero potem
znów podjął się przemowy:
— Festyn
Dożynkowy to święto, ale także smutna rocznica. Wszyscy wiemy, co zdarzyło się
tego dnia. Nie tak dawno prawie straciliśmy tę wioskę. Prawie straciliśmy
życie, prawie straciliśmy to wszystko! — Clarith musiała przyznać, że Georg
było nie tylko świetnym wojownikiem, ale także doskonałym mówcą. — Ale
wróciliśmy. Uprzątnęliśmy spalone gospodarstwa, pochowaliśmy zmarłych i
zostawiliśmy popioły za sobą. I podnieśliśmy się, silniejsi i wytrzymalsi niż
wcześniej. Dopóki odbywają się Festyny Dożynkowe, nie zapomnimy tego dnia. Oto
tegoroczni zwycięzcy!
Wszyscy
zaczęli klaskać i wiwatować, a w międzyczasie dołączył do nich mały Kipp,
ciesząc się z wygranej równie mocno, co oni. Clarith ze zdziwieniem ujrzała, że
nawet bracia Mossfeldowie klaszczą gdzieś z tyłu gawiedzi, choć nie można było
dostrzec w nich tego entuzjazmu, co na przykład w Orlenie, Galenie czy
Tarmasie.
Clarith
odebrała Puchar z rąk Georga i znów przyjęła z uśmiechem na ustach brawa,
ciesząc się mimo wszystko z dobrze spędzonego dnia oraz wygranej. Zapomniała o
niepokojącym śnie, o wątpliwościach, o złym przeczuciu, jakie dopadło ją przed walką z
Mossfeldami. Cieszyła się chwilą.
W tamtym
momencie nie zdawała sobie sprawy, że to była jej ostatni spokojny dzień w
życiu.
____________________ ~*~ ____________________
I mamy kolejny rozdział zakańczający samouczek gry - wstęp do całej historii. Potem już zacznie się jakaś akcja, walki, mordy - innymi słowy to, co żuczki lubią najbardziej :) Mam nadzieję, że niedługo coś się ruszy w sprawie szablonów, bo jak na razie leżę i kwiczę. Jak i z pisaniem, idzie mi to jak krew z nosa, mam teraz ciężki okres w życiu, niestety... Ale może niedługo znów będzie lepiej i powrócę do pisania, bo tęsknię za tym!
Pamiętam, że ten początek w grze mnie strasznie nudził. Z całym szacunkiem, Dragon Age wymyśliło to lepiej xD
OdpowiedzUsuńCo do pisania, doskonale cię rozumiem. W poniedziałek zaczęłam rozdział Legendy i utknęłam, bo sesja. Ale sesja skończona i od dziś mogę już robić, co chcę! Pięknie być studentem, bez kitu.
Prawdę mówiąc, jakoś nie bardzo mam pomysła na tego komcia, ale pracuję na magisterkę z lania wody, zatem spróbuję trochę tej wody polać, żeby wyglądało, że to taki mądry komć od zapalonego czytelnika, wiesz, chwyt marketingowy. Poza tym trochę spamu każdego się przyda, nawet tak profesjonalnie wyglądającego.
Och, wiem, co rzuca mi się w oczy. Ta mechaniczność niektórych scen i dialogów, wiesz - że rodem z gry. Trudno tego, choroba, uniknąć, w miarę możliwości wskazywałam te miejsca, noale. Czuć, że to FF gry, a szkoda w sumie. Inna sprawa, że z czasem się człowiek wyrabia, coś o tym wiem xD
Zastanawiam się, czy komć już dość pokaźny, żeby go publikować. Ponieważ nie mam pewności, pozwolę sobie się pochwalić, że Anarion 2 na stronie Empiku ma 5 gwiazdek! I dwie fchuj profesjonalne recenzje, ale za to bardzo miłe, więc nie będę się obrażała xD
Dobra, skończyły mi się pomysły. Ledwie odespałam te wszystkie zaliczenia, oh God. Sweet freedom.
Ja samouczek przeszłam dwa razy - za pierwszym razem i teraz na potrzeby historii xD Tak to zawsze go omijałam, bo nie chciało mi się latać w tę i nazad, skoro mogłam od razu przejść do bijatyk xD
UsuńJak źle być maturzystą ;c Mając w dodatku jeszcze kilka tygodni roku szkolnego. Ten czas leci stanowczo zbyt szybko :/
Ty to jak zwykle pozostawisz SPAM i tyle xD Ale nie martw się, ja jestem mistrzem w laniu wody, więc znam to :P
Ugh, mam nadzieję, że z czasem zniknie ta mechaniczność, bo będzie źle ;c
Ale super! Jestem z Ciebie dumna, kochanie! *,* <3
Jeny, długo szukałam pomysłu na odpowiedź na tego komcia, bez kitu xD
UsuńMówię, jakiś taki nudny się wydaje, nie wiem dlaczego. Niby zawsze lubiłam takie koloryty lokalne w historiach, osadzenie w konkretnym świecie, a tutaj to takie... z dupy? W sensie w samej grze xD W pisaninie to boli jedynie ta mechaniczność, która pojawia się tu czy tam.
Och, skarbie, zobaczysz, będziesz się sama z siebie śmiała po maturach, że tak panikowałaś, a to takie proste było ^^
Ej no, próbowałam się jakoś o rozdziale wypowiedzieć, potworne oszczerstwa :c
Serio? Ty jesteś mistrzem w komcianiu :P Nawet jeśli lejesz wodę xD
UsuńNie dziwię się, że nudny, bo i w grze jest to wszystko strasznie nudne, dłuży się i człowiekowi odechciewa się grać ;P A zresztą to były moje początki w pisaniu tego, racz wybaczyć xD
Nooo, pewnie tak, niby w ogóle nie robię nic, by się do niej uczyć, więc się nieco przez to cykam, jednak wiem, że choćby skały srały, to i tak nie nauczę się tak, by napisać to cholerstwo perfekcyjnie. Mimo to nadal tli się we mnie ten cholerny strach, że nie zdam matmy ;c I że wyniki będą tragiczne ;ccc
JASNE. Nie pocieszaj już, bo marnie ci to idzie xD
Usuń...ale przecież ja cały ten akapit nudności poświęciłam przedstawieniu przez grę, nie przez ciebie, pałko. Czytaj ty ze zrozumieniem, przecież ostatnie zdanie akapitu dopiero nawiązuje do rozdziału xD
Nie no, perfekcyjnie to się prawie nie da. To wszystko zależy od szczęścia - czy wstrzelisz się w klucz, czy nie. Pod tym względem matma jest łatwiejsza, bo liczb nie można interpretować w końcu ^^
Och, moja wina, wybacz, zakręcona jestem jak słoik ogórków :P
UsuńEch, sama sobie powtarzam, żeby się nie przejmować, ale podświadomie daję dupy n\po całej linii, serio xD No ale im szybciej to minie, tym lepiej, mam już dość szkoły, klasy, tej całej nagonki na maturę i oczekiwań ze strony rodziny.