czwartek, 6 lutego 2014

1.2 Zwycięzcy i przegrani



M
inęli kamienny dom i ozdobne namioty podobne do tego, w którym Georg zbierał zgłoszenia do zmagań o Puchar. Gdy schodzili ze wzniesienia, w końcu ujrzeli niewielką polanę, gdzie pod rozłożystym drzewem Daeghun ustawił kilka tarcz. Troje przyjaciół ujrzało dwójkę mieszkańców wioski starających się trafiać w środek celów, jednak wychodziło im to marnie.
Daeghun stał przy niewielkiej beczce, z której wystawały łuki oraz kołczany pełne strzał. Sam zawiesił sobie na plecach swój ulubiony oręż z białego drewna – na Clarith ta broń zawsze robiła wrażenie właśnie przez wzgląd na nietypowy kolor. Kiedyś Daeghun opowiadał jej, że zrobił go, jeszcze gdy mieszkał z innymi elfami w rodzinnym mieście.
— Widzę, że postanowiłaś walczyć o Puchar — odezwał się na powitanie elf i uśmiechnął ciepło do przyjaciół dziewczyny. — Wiem, że to twój ostatni rok, ale zasady są takie same dla wszystkich – nawet dla przybranych córek.
Clarith westchnęła, choć nigdy nie liczyła na przychylność ojczyma.
— Rozumiem.
— Weź kuszę z beczki i strzel do celu. Musisz trafić choć raz, żeby móc startować w zawodach.
Clarith uśmiechnęła się pobłażliwie w stronę ojca, jednak nie protestowała. Skoro takie były zasady, zamierzała się do nich dostosować, choć mogłaby już w tej chwili wystartować.
Podeszła do beczki i wyciągnęła bełty, ładując broń. Potem stanęła na wysokości zmagającej się dwójki, wymierzyła i strzeliła, trafiając w sam środek tarczy. Kobieta oraz mężczyzna na chwilę przerwali trening, patrząc na Flomein z niedowierzaniem. Clarith nie chełpiła się jednak sukcesem. Zrobi to dopiero wtedy, gdy faktycznie wygra konkurs.
A także Puchar oraz nagrodę specjalną, żeby utrzeć nosa przebrzydłym braciom.
— To co? Chcesz się zmierzyć z wyzwaniem? — spytał Daeghun, chowając starannie dumę do kieszeni, by nikt nie przyczepił się do niego o pomoc w zmaganiach córki.
Flomein wiedziała jednak, że elf cieszył się wysokimi umiejętnościami córki. Wszakże to była jego zasługa.
— Zasady są takie same, jak rok temu – dziesięć strzałów i dziesięć celów. Będziesz strzelać do butelek stojących na skrzyniach, o tam. — Odwrócił spojrzenie od twarzy córki i wskazał ręką na zagrodę, gdzie stały stare kufry, a na nich butelki po wszelakich trunkach, które serwowała tutejsza gospoda.
Clarith uśmiechnęła się i stanęła w wyznaczonym miejscu, ignorując zbierający się powoli tłum w pobliżu. Daeghun podszedł jeszcze i sprawdził jej broń, choć raczej zrobił to tylko po to, by dodać:
— Jak dotąd najlepszy wynik to pięć. Jeśli nie zapomnisz, czego cię nauczono, zdołasz go pobić.
Clarith nieznacznie skinęła głową i wymierzyła do pierwszej butelki, szybko ją zestrzeliwując. Z każdą kolejną czuła się coraz bardziej pewnie, dlatego w międzyczasie pozwoliła sobie zerknąć na zebrany tłum i odszukać spojrzeniem braci Mossfeldów. Stali bardziej z tyłu, a na ich twarzach widniały ponure miny dawające tylko ogromnej satysfakcji dziewczynie.
Gdy strąciła ostatnią butelkę i oddała ojcu łuk, tłum począł klaskać, kilka osób zaczęło nawet skandować jej imię, choć zrobili to raczej ze zwykłej grzeczności, żeby Bevil i Amie nie byli jedynymi osobami w całym masie, które to zrobiły. Clarith nie potrzebowała jednak wiwatów – wystarczyły nienawistne spojrzenia braci Mossfeldów, żeby poczuła ogromną satysfakcję z wykonanego zadania.
— Gratulacje. Z bezbłędnym wynikiem od razu zostajesz zwycięzcą. — Deaghun uśmiechał się, gdy odbierał z jej rąk kuszę. — Rzadko widuję tak dobry wynik na początku dnia. Masz instynkt strzelca, to jasne.
Clarith przyjęła z uśmiechem na ustach przyjacielskie poklepywania Bevila oraz radosny uścisk Amie cieszącej się z kolejnej wygranej.
— Teraz już idź. Na Festynie jest jeszcze wiele do obejrzenia.
Przyjaciele nie uszli daleko, bo praktycznie po drugiej stronie ścieżki stał niewielki, biało-czerwony namiot, gdzie stacjonował Tarmas. Na widok nadchodzącej grupy uśmiechnął się życzliwie.
— Dobrze się bawicie na Festynie? Watahy dzikich dzieci biegają wszędzie w poszukiwaniu błyskotek, dorośli ludzie piorą się po łbach maczugami… — Czarownik westchnął i wywrócił oczami. — Wiecie, że przyznają nagrodę dla najtłustszej świni? Jakby te zwierzaki potrzebowały zachęty do żarcia.
— Też się cieszymy na twój widok, Tarmasie — parsknęła rozbawiona Clarith, a Amie roześmiała się wraz z Bevilem, słysząc zmęczony głos mężczyzny.
— Rozumiem, że jesteś tu w sprawie Wyzwania Łotrów. Co za zręczna nazwa! Wśród tego całego gnoju i smrodu czemu nie zachęcać dzieci do złodziejstwa? Tak im zawsze mówię. — Tarmas popatrzył na ich trójkę i uniósł brwi. Znał ich od małego, wiedział, czego mógł się po nich spodziewać. — Właściwie nie sądzę, by ktokolwiek z was miał umiejętności potrzebne do wzięcia udziału. Nie to, żebym narzekał.
Tarmas mówił prawdę – żadne z nich nie posiadało żadnego doświadczenia w złodziejstwie. Ona i Amie umiały czarować, Bevil walczyć; nigdy nie przyszłoby im do głowy okradać ludzi i rozbrajać skomplikowane pułapki.
— Ale jeśli chcesz wziąć udział — podjął po chwili Tarmas, odgadując w mig wątpliwości odbijające się na obliczu Clarith— musisz znaleźć kogoś, kto potrafi cichcem opróżniać cudze kieszenie, otwierać zamki i szukać ukrytych błyskotek.
Clarith odwróciła się do przyjaciół, szukając u nich wsparcia, ale ich miny wyrażały takie samo zagubienie, co jej.
— Włamywacze? Kieszonkowcy? Ja nie znam nikogo takiego, a wy? — Bevil pokręcił głową, choć to on najczęściej wędrował po gospodach, szukając towarzystwa wśród podejrzanych typków, łudząc się, że załapie się na darmowy kufelek piwa.
— Nie — mruknęła Clarith, myśląc intensywnie, jednak nikt jej nie przychodził do głowy — nie sądziłam, że mamy złodziei w Zachodnim Porcie.
Lecz twarz Amie w tym samym momencie rozświetliła się, a brązowe oczy niemal promieniały wesołymi ognikami.
— A może Kipp? Zawsze podbiera fiolki Tarmasowi, a jest tutaj, za namiotem.
Clarith zamrugała i odwróciła się, postąpiwszy kilka kroków. I faktycznie, za namiotem chował się niewysoki bosy chłopiec w brudnych, ubłoconych ubraniach. Gdy usłyszał za sobą głosy, podskoczył przerażony i rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się nadejścia ciosu.
Widząc wysoką Clarith nad sobą i jej przenikliwe spojrzenie jasnych oczu, skurczył się jeszcze bardziej i spokorniał.
— Ja tylko sobie oglądam Festyn, dobra? Cokolwiek się stało, ja tego nie zrobiłem.
— Właściwie zastanawialiśmy się, czy chciałbyś dołączyć do naszej drużyny. — Widząc niedowierzanie na obliczu chłopca, Clarith uśmiechnęła się szeroko, tłumiąc w głębi gardła chichot. Może i nie lubiła dzieci, ale były takie zabawne!
— Co, naprawdę? Mam walczyć o Puchar? Ale jestem tylko dzieckiem. — Widząc spojrzenia, jakie wymieniła między sobą drużyna, szybko się zreflektował: — Znaczy, jestem na tyle duży, że mogę być w drużynie i w ogóle…
— Tak, naprawdę — odpowiedziała do reszty już rozbawiona przywódczyni barwnej grupy — chcemy, żebyś się do nas przyłączył.
— Świetnie! — Po czym zerknął na Bevila i podszedł bliżej Clarith, jakby przekonał się do niej i odkrył, że nie zrobi mu krzywdy. — Przepraszam, że trafiłem tego wielkiego tłumoka w łeb parę razy. Nie chciałem mu zrobić krzywdy, on jest taki śmieszny, jak się denerwuje.
W momencie, gdy Clarith odwracała się w kierunku przyjaciela, nie starając się już ukryć chichotu, który szybko przerodził się w jawny śmiech, Bevil aż poczerwieniał na twarzy.
— To byłeś ty? Codziennie na ćwiczeniach ktoś rzuca we mnie żołędziami. I to był ten dzieciak? Nie mogę uwierzyć, że nikt mi nie powiedział! — mamrotał pod nosem wojownik, pocierając głowę, jakby dostał tym żołędziem dopiero co.
Amie pogłaskała Bevila po włosach i również zaczęła się śmiać, choć najwyraźniej chłopak nie chował do malca urazy.
— Georg wmawiał mi, że to chochliki! – krzyknął Bevil oburzony, co zupełnie rozbroiło przyjaciół i już po chwili za namiotem dało się słyszeć głośny śmiech dziecka oraz trójki młodych dorosłych.
— Ha! Już mi się podoba ten chłopak! — Clarith zachichotała, widząc oburzoną minę przyjaciela, jednak szybko podeszła do Tarmasa, żeby uniknąć konsekwencji. Choć osobiście uważała, że Bevil mimo wszystko nie był typem ponurej osoby, lubił sobie żartować i nie miał nic przeciwko żartom pod jego adresem.
Tarmas spojrzał zaciekawiony na jego grupę, a gdy już miał spytać, czemu nie znaleźli czwartej osoby, dostrzegł Kippa. Chłopiec trzymał się blisko Clarith i uśmiechał z wyższością, jakby już wygrał Puchar.
— Czy to nie chłopak, który ukradł mi rzęsę bazyliszka? I to nie raz, ale cztery razy?
Kipp pokiwał ochoczo głową i zabrał się do wyjaśniania ku ogólnemu rozbawieniu starszej młodzieży:
— Tak jest. Mój ropuch potrzebował rzęs. Później znalazłem mu ukochaną i ona też ich potrzebowała.
Clarith, widząc ponurą twarz czarownika i zacięcie powoli wpływające na jego oblicze, rozczochrała włosy malcowi i popchnęła go za siebie, żeby zniknął z pola widzenia Tarmasa.
— On tylko żartuje — zapewniła i spróbowała się uśmiechnąć, żeby nie pogorszyć sprawy. — Jesteśmy tu, żeby wziąć udział w Wyzwaniu Łotrów.
— Nie martwcie się o mnie — westchnął i wzruszył ramionami — później się policzę z młodym artystą i jego żabami. Zanim zaczniecie, pewnie zechcecie usłyszeć wierszyk?
Wśród drużyny zapadła na kilka chwil cisza. Słychać było jedynie wesołą, skoczną piosenkę wygrywaną przez minstreli okupujących scenę niedaleko namiotu czarownika. Bevil rozdziawił usta, specjalnie się z tym nie kryjąc, Amie uniosła w zdziwieniu brwi, Kipp nawet nie wsłuchiwał się w rozmowę, wystawiając język do zazdrosnych rówieśników, a Clarith dałaby się rzucić na pożarcie smokom – sądziła, że Tarmas najzwyczajniej w świecie żartował.
Ale nie żartował, bo patrzył na przywódczynię grupy jak najbardziej poważnie, na usta nie cisnął mu się uśmiech.
— Jaki wierszyk? — odważyła się w końcu spytać Flomein, bojąc się odpowiedzi. Nienawidziła zagadek.
— Nie wiesz nic o tym? — Tarmas wydawał się być szczerze zdziwiony, co nieco zirytowało dziewczynę. — Byłoby dla mnie lepiej, gdybym się nie odzywał. Georg poprosił w tym roku o wierszyk. Tym właśnie zajmują się czarodzieje, układamy wierszyki. Pozwolę sobie zademonstrować…
Tarmas odchrząknął, przeciągnął się i zamyślił na chwilę, jakby zdążył zapomnieć o zagadce. A potem zaczął mówić:
Trzy pióra ukryłem przed wzrokiem gawiedzi,
Białe w zamkniętej na klucz skrzyni siedzi.
Śladami termitów trafisz do niebieskiego,
Zielone jest u kogoś w ten kolor ubranego.
Clarith zmarszczyła brwi już po chwili, gdy Tarmas zamilkł i splótł ręce na piersi, patrząc na drużynę w oczekiwaniu na to, że nagle ich umysły zaleje jasność, a odpowiedź od razu spłynie i będą wiedzieć, co robić. A Flomein główkowała, i to bardzo mocno.
— Więc… mamy szukać trzech piór?
— Tak. — W tym momencie z jej ust wydobyło się długie westchnienie. Nawet jeśli tę zagadkę choć w połowie miała rozwiązaną, i tak ich nienawidziła. — Ty i połowa podrostków w Zachodnim Porcie. Uwielbiam dzieci, wiesz? Szczególnie dzieci z bagien.
— Dobrze. Wrócimy z trzema piórami. — Choć nie wiedziała, od czego miałaby zacząć. Nie była typem osoby myślącej, od tego w jej drużynie stał się Bevil z naturalnym talentem do rozwiązywania problemów na froncie. Ona została stworzona do walki – wszakże nie bez powodu obrała drogę czarnoksiężnika bojowego.
Spojrzała po drużynie, zerknęła na scenę, na której minstrele po kilku kuflach miodu zaczęli grać bardziej sprośne piosenki, przerzuciła wzrok na starą stodołę, gdzie w cieniu wylegiwały się nioski, po czym zawróciła i ruszyła z powrotem, decydując się na poszukiwania bliżej namiotu Georga, zagrody z wieprzami i Dożynkowej Bójki.
Już na wysokości zagrody ze świniami Kipp wybiegł naprzód – nie żeby Clarith specjalnie kazała mu trzymać się grupy — i wskazał na stos drewna, przy którym kręcił się złoty kogut z czarnym, bujnym ogonem. Zagdakał na widok drużyny i odsunął się, strosząc pióra.
— Patrzcie! Coś jest pod tym drewnem — zawołał podekscytowany chłopiec, a Clarith podeszła bliżej, patrząc na belki sceptycznie.
Jak dla niej był to zwykły stos kłód ułożonych w dziwną piramidkę, jednak każdy tak robił, gdy zbierał opał do domu. Może ktoś zostawił tutaj swój i poszedł zobaczyć atrakcje Festynu?
Chłopiec jednak nie zwracał uwagi na niezdecydowanie reszty drużyny — był pewien swego. Podbiegł do drewienek, odgonił puszącego się koguta i zaczął przy nich majstrować. Clarith nie mogła ukryć zdziwienia, gdy okazało się, że kłody były pułapką! Obserwowała z rosnącą fascynacją, jak chłopiec bez problemu radzi sobie z zabezpieczeniami, po czym odsuwa się z tryumfalnym uśmiechem na ustach i wskazuje na nieszkodliwe drewno.
Clarith podeszła jako pierwsza, bo ani Amie, ani Bevil nie kwapili się, by sprawdzić wiarygodność chłopca. Postanowiła, że, jeżeli pułapka nadal działa, a Kipp ich wykiwał, zrobi wyjątek i pokaże swoje umiejętności w pełnej krasie, aby zamordować chłopca z lubością i szczególnym okrucieństwem.
Jednak pułapki już nie było. Wyciągnęła spomiędzy kłód niebieskie lśniące pióro i przyjrzała się mu z fascynacją. Uśmiechnęła się i spojrzała po towarzyszach, chowając znalezisko do sakwy przytroczonej do pasa. Przybiła piątkę z malcem i ruszyli wzdłuż zagród wytartą ścieżką, nie zwracając uwagi na Lazlo wychwalającego swój Dożynkowy Miód.
Tuż za stoiskiem sprzedawcy, między dwiema starymi chatami, stała skrzynia, która bardzo nie pasowała do krajobrazu. Clarith od razu wiedziała, że to ten kufer z wierszyka Tarmasa.
Nie protestowała już, gdy Kipp podbiegł do niej i z dziecinną – o ironio – łatwością rozbroił wiekowy zamek i otworzył wieko, pozwalając Clarith na schowanie białego puszystego pióra.
Dobrze, zostało już tylko jedno, pomyślała z mściwą satysfakcją. Gdy odwróciła się w kierunku zagrody z Dożynkową Bójką, mogła dostrzec braci Mosffeldów przechwalających się swoimi osiągnięciami. Nie mogła się doczekać, aż skopie im tyłki, po prostu nie mogła.
Clarith wiedziała, że ostatnie pióro musiało być gdzieś w pobliżu Georga, ponieważ w drodze do mostu nie dostrzegli niczego niepokojącego czy rzucającego się w oczy jak stos drewna czy samotnie postawiona skrzynia.
I gdy mijali wysoki drewniany dom, Amie nagle zatrzymała się, przez co reszta drużyny także, zerkając na nią z zaciekawieniem. Ale ona nie patrzyła na którekolwiek z przyjaciół, lecz na mężczyznę całego przebranego w zielony strój, niczym druid z lasu.
— Zielone jest u kogoś w ten kolor ubranego — wymruczała ostatni wers wierszyka, a potem jej twarz rozpromieniła się. — To na pewno on, koło tego domu. Założę się, że pióro ma w kieszeni.
Kipp przysłuchiwał się wymianie zdań, a gdy zrozumiał, co musi zrobić, uśmiechnął się pewny siebie i ruszył w kierunku mężczyzny pogrążonego w rozmowie z jednym z mieszkańców. Wyciągnięcie pióra nie sprawiło mu żadnych trudności i już po chwili Clarith mogła chować do sakwy ostatnie – zielone oraz błyszczące.
Do Tarmasa niemal biegli – a na pewno biegł Kipp, nie nadążając za długimi krokami dorosłych – by jak najszybciej zaliczyć zadanie i przygotować się do Dożynkowej Bójki. Czarodziej dostrzegł grupę w oddali i uniósł w zdziwieniu brwi. Nie sądził, że tak szybko zaliczą zadanie.
— To naprawdę okropny dzień na Festyn. Nawet namioty wyglądają ponuro — przyznał bardziej do siebie niż do podchodzącej grupy.
Clarith wyciągnęła z sakwy znaleziska i podała mu je.
— Nie schowałeś tych piór dobrze. Znaleźliśmy wszystkie.
— Bogom dzięki. Wyzwanie Łotrów ma zwycięzcę i mogę iść w suche miejsce. Wycałowałbym was wszystkich, ale nikt nie szanuje serdecznego czarodzieja.
Clarith uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu dostrzec można było nutę złośliwości.
— Powodzenia w schnięciu. Przecież to bagno.
Tarmas westchnął i pokręcił w zażenowaniu głową.
— Nie musicie mi przypominać. Staram się nigdy nie wychodzić z domu, chyba że chcę się wykąpać…
Pożegnali ponurego czarodzieja i odetchnęli z ulgą, gdy doszła do nich świadomość wygrania trzech z czterech konkursów. Puchar mieli już praktycznie w kieszeni, lecz teraz została im najgorsza część, której tak się obawiali.
Kipp po zwolnieniu z obowiązku pobiegł w stronę grupki bawiących się dzieciaków, by opowiedzieć o swojej przygodzie. Nie krył się z dumą i ciągle wskazywał na drużynę, z pewnością opowiadając o nich w samych superlatywach.
Clarith odetchnęła głębiej i ruszyła w górę wioski, by dotrzeć do przewodzącego Dożynkową Bójką. Nie mogą zwlekać – im dłużej będą się wahać, tym większa możliwość, że przegrają.
A i tak szanse mieli nikłe w tym starciu, patrząc na zacięcie na twarzach braci Mossfeldów i ich pałki bojowe przerzucane ostentacyjnie z jednej dłoni do drugiej.
— Pan Poranka zsyła nam ładny dzień, nawet na Bójkę. Musi lubić was, portowców. — Gdy ujrzeli, kto stał przy beczce z bronią, aż przystanęli ze zdziwienia. Spodziewali się tutaj każdego, ale nie duchownego w świątynnej szacie!
— Brat Merring? Brat prowadzi Dożynkową Bójkę? — spytała Clarith z niedowierzaniem, rozglądając się mimowolnie za kimś innym, najlepiej w zbroi podobnej do tej, którą nosił na co dzień Bevil.
— Prawdę mówiąc, zgłosiłem się na ochotnika. Inaczej musiałbym przybiegać z kościoła po każdej walce, opatrywać rozcięcia i składać połamane kości. Dobrze, że ja jestem na miejscu, żeby dokonywać dzieła Lathandera i pilnować, by walki odbywały się uczciwie.
— Ktoś już został ranny? — spytała mimo wszystko ciekawa Flomein, czując, jaka będzie odpowiedź brata. I kto stał za tym obrażeniami u innych.
— Opatrzyłem kilka obtarć i złamanych kości. Bracia Mossfeldowie ostro wzięli się do roboty. — Brat Merring westchnął ciężko i pokręcił z politowaniem głową. — Biedny Garth Lannon to wciąż wątły podrostek, ale uparł się, by stanąć w ringu przeciwko chłopakom dwa razy większym od siebie. Złamane kości szybko się goją za łaską Pana Poranka. Ze zranioną dumą jest gorzej.
— Jak ci się podoba na Festynie? — Clarith postanowiła zmienić temat. Nie chciała myśleć o tym, co może ją czekać, jeśli któryś z tych dryblasów przebije się przez żelazną obronę Bevila i dopadnie ją lub wątłą, delikatną Amie.
— Pan Poranka prowadzi nas dziwnymi drogami. Nim przybyłem do Zachodniego Portu, nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę składał połamane żebra w Dzień Dożynek.
— Inne wioski nie urządzają Dożynkowej Bójki? — Clarith tak po prawdzie nigdy nie oddalała się od rodzinnego domu, nawet jeśli wyruszyła na nauki do czarnoksiężników. Zawsze kręciła się w obrębie Bajora Umarłych, a każda wzmianka o szerokim świecie rozpalała jej ciekawość i żądzę przygód.
— Nie jestem pewien, czy w innych wioskach organizuje się Dożynkowe Bójki. Ale na pewno Zabawy Dożynkowe są dość powszechne. Pewnie jakiś przedsiębiorczy portowiec odkrył, że jedno bardziej odpowiada miejscowej ludności niż drugie.
Clarith nic na to nie odpowiedziała. Spojrzała po drużynie, po ich niepewnych minach i lekko zgarbionych ramionach. Czuli podświadomie, że tego konkursu raczej nie wygrają.
— Tak czy inaczej, jesteśmy gotowi — oznajmiła z ciężkim sercem, starając się nie zerkać w kierunku pewnych siebie braci.
— Najpierw trochę poćwicz. Tam są manekiny — wskazał na trzy imitacje ludzi nabite na drewniane paliki, wypchane po brzegi słomą — gdy już uporasz się z manekinem, wyślę cię na ring. No i musisz uzbroić się w maczugę ćwiczebną. Mam tu kilka w beczce.
Clarith wyciągnęła z beczki stojącej obok duchownego bronie, dała po jednej Amie oraz Bevilowi, a potem ustawiła się przed manekinem, ważąc oręż w dłoniach.
Bevil nie miał problemów z manekinem. Niemal po kilku sekundach głowa leżała już pod palikiem, tarcza roztrzaskała się na kawałki, a słomiane flaki wysypywały się z rozciętego brzucha.  Stanął przed swoim dziełem i uśmiechnął się, zarzucając maczugę na bark, dumny z osiągnięcia.
Amie także udało się rozbroić przeciwnika, choć nie wyglądało to tak widowiskowo, jak u drużynowego wojownika. Z kolei Clarith użyła podstępu: pokryła maczugę delikatną powłoką czarnej magii, przez co nie miała większych problemów z rozbrojeniem manekina.
Wiedziała jednak, że w prawdziwej walce będzie musiała się zdać na łaskę – lub niełaskę – zwykłego orężu i siły przyjaciela.
— Twoimi pierwszymi przeciwnikami będą bliźniacy Lannonowie i ich starsza siostra — tu wskazał na trójkę podrostków stojących już w zagrodzie — zanim zaczniemy, przypomnę zasady. Jak zawsze oczekuję czystej walki. Tylko walka wręcz – żadnych pocisków czy magii. Możesz walczyć gołymi pięściami lub wziąć maczugę ćwiczebną, jak uważasz.
On chyba na głowę upadł, jeśli myśli, że dobrowolnie zrezygnuję z maczugi, pomyślała i zadrżała, gdy wyobraziła sobie, co mogłoby się stać, gdyby postawiła jedynie na własną siłę i nikłe umiejętności w walce wręcz.
— I na koniec, żadnych zakładów.
— Co? Żadnych zakładów? — Im szybciej skończą tę farsę, tym lepiej. Coraz mniej jej się podobał pomysł wzięcia udziału w Dożynkowej Bójce. Nie znaczyło to, że nie mogła dorzucić nieco pikanterii ich zmaganiom. Może myśl o kilku srebrnikach w kieszeni sprawiłaby, że bardziej by się postarali o wygraną?
— Festyn Dożynkowy to obrzęd religijny. To modlitwa dziękczynna do Chauntei i wszystkich bogów. Zawody muszą być rozgrywane czysto i sprawiedliwie. — Clarith miała ochotę wywrócić oczami, gdy Merring zaczął jej tłumaczyć, dlaczego należy przestrzegać zasad, ale ostatecznie powstrzymała się od tego. — Widzowie mogą się zakładać, ale zawodnicy – nigdy. Kusiłoby to ich do ustawiania walk. Na pewno to rozumiesz.
— Niech będzie — zgodziła się i wzruszyła lekko ramionami — bez zakładów.
— Zatem niech siła Lathandera będzie z tobą!
Clarith skinęła na drużynę – wspólnie przeskoczyli niewysoki płotek, wskakując do zagrody i stając naprzeciwko bliźniaków oraz siostry. Pozwoliła sobie zerknąć na Amie; dziewczyna trzymała mocno maczugę i Flomein niemal była pewna, że oręż zaraz roztrzaska się na kawałki pod wpływem kurczowego zaciskania palców na rączce.
Najpewniej czuł się Bevil. Stał w wyjściowej pozycji bojowej, z uśmiechem na ustach oczekując ataku ze strony bliźniaków. Wiele razy miał już przyjemność z nimi walczyć i o ile bracia wspólnie stanowili przeszkodę, tak siostra nie była szkodliwa. Zostawił ją więc dziewczynom, by pokazały, że jednak coś robią na tym ringu, a nie polegają tylko na swoim wojowniku.
Brat Merring stanął przy wejściu do zagrody i machnął ręką, nie bawiąc się w zbędne odliczanie. Clarith nawet nie zdążyła się dobrze przygotować, a już wyrastała przed nią starsza siostra bliźniaków z bojowym okrzykiem na ustach. Flomein szybko sparowała atak i przystąpiła do ataku, powalając przeciwniczkę na ziemię z niemałą pomocą Amie.
Bevil szybko rozbroił Lannonów i nim komukolwiek stała się krzywda, walka została zakończona. Z gardła Clarith wydobyło się ciche westchnienie, a czoło zrosił pot. Nawet jeśli z tej walki wyszli zwycięsko, kolejną mogli w każdej chwili przegrać.
— Nieźle walczyliście, wszyscy troje — przyznał z podziwem brat Merring. — Ale obawiam się, że w tym roku bogowie poskąpili wam przeciwników. Bracia Mossfeldowie to jedyna drużyna, która wciąż bierze udział w rywalizacji.
— Jesteśmy gotowi do walki z Mossfeldami — odpowiedziała szybko Clarith, zaciskając palce na maczudze.
— Czekają przy ringu. Oznajmij Wylowi swoją gotowość, a rozpocznę walkę finałową.
Clarith wolała uniknąć rozmów, ale brat Merring nie pozostawił jej żadnego wyboru, musiała więc ruszyć w stronę niewielkiej grupki stojącej przy zagrodzie.
Na widok nadchodzącej Clarith starszy z Mossfeldów parsknął śmiechem, w którym pobrzmiewała pogarda.
Och, gdyby tylko mogła obudzić magię, skomleliby jak zbite szczenięta, konając w męczarniach, warknęła do siebie w myślach Flomein, lecz na twarzy nie zdradziła swoich morderczych przemyśleń.
— Patrzcie, któż to, bracia – faworyt publiczności! — zakpił Wyl, mierząc ją od stóp do głów. — Chcesz pobić trzykrotnego zwycięzcę z rzędu? Wydaje się jej, że jest Cormickiem.
— Przymknij się, Mossfeld. Jesteś zbyt tępy, żeby być śmiesznym — odgryzła się niespodziewanie Amie, stając w obronie rozzłoszczonej przyjaciółki.
Wśród znajomych braci przebiegły cisze szepty, a ktoś z tyłu zabuczał z uciechą.
Jednak Wyl był zbyt pewny siebie, żeby przestraszyć się czarodziejki.
— A kto cię pytał, zapchlona sieroto? Pętasz się wszędzie z nimi i wychwalasz ich pod niebiosa! Szkoda, że demony nie spaliły cię razem z twoimi rodzicami.
Clarith zareagowała tak szybko, że prawie nikt nie zdołał zareagować. W jednej sekundzie stała przed Wylem, mocno zaciskając zęby, a w drugiej już trzymała go za koszulę i unosiła; wokół jej palców tańczyły fioletowe i czarne płomyki, liżąc ubranie przerażonego Mossfelda.
— Co ci Amie zawiniła? Jeśli masz jakiś problem, załatw go ze mną — warknęła wyjątkowo spokojnie i puściła go gwałtownie, przez co chłopak stracił równowagę i dopiero silne ramiona kompanów uratowały go przed imponującym upadkiem na ziemię.
— Co, ona? — Najwyraźniej pokaz siły ze strony Clarith nie był dostatecznie mocny, by zamknął gębę i poznał swoje miejsce w szeregu. — Nic, jest do niczego. Przy mocniejszym wietrze leży jak długa.
— Tylko jeśli pochodzi z twojego tyłka — mruknęła Clarith, splatając ręce na piersi, co wywołało salwę śmiechów nie tylko wśród przyjaciół dziewczyny, lecz wśród znajomych Wyla.
— Hej, przymknij się, Webb! — krzyknął rozsierdzony Wyl i trzepnął brata po głowie, mierząc go morderczym spojrzeniem.
Chłopak odskoczył jak oparzony i szybko się zreflektował, zupełnie milknąc.
— Chcesz załatwić to na ringu, w porządku. Zwiększmy nieco emocje i podnieśmy stawkę. Proponuję przyjacielski zakład. — Uśmiechnął się z satysfakcją, choć mina Clarith nie wyrażała żadnych skrajnych emocji. Była niczym kamienna maska; przerażająca, blada, z niemal białymi tęczówkami.
— Czekaj, Wyl. — Do rozmowy nagle wtrącił się Bevil, zaskakując tym samym przywódczynię grupy. Starling nie miał w zwyczaju wdawać się w dyskusje. — Nie możemy tego zrobić, to niezgodne z przepisami. Brat Merring tak powiedział, pamiętasz? Żadnych zakładów.
— Przykro mi, Mossfeld. Nie wierzę, że zapłacisz — dodała Flomein, wzruszając ramionami.
Twarz Wyla zrobiła się czerwona, a Webb odwrócił wzrok, potwierdzając przypuszczenia Clarith. Jeżeli ktoś chciał wyjść dobrze na interesie, z pewnością nie mógł ich ubijać z wieśniakami – z reguły nie posiadali żadnych pieniędzy.
— Chodźcie, bracia. Będziemy walczyć z tymi tchórzami tak czy inaczej — burknął Wyl i wszedł na ring, mierząc brata Merringa nieprzychylnym spojrzeniem.
Clarith dopadły złe przeczucia. Podświadomie czuła, że ta potyczka nie skończy się dobrze, ale było coś jeszcze… Ten dziwny, zimny dreszcz, który odczuła podczas snu… Znów ją nawiedził, zmroził serce, podrzucił do głowy zwątpienie.
I nic nie poszło po ich myśli.
Jako pierwsza odpadła Amie po nokaucie ze strony Webba. Dziewczyna odrzuciła pałkę, złapała się za brzuch i zgięła w pół, gdy cios wycisnął z niej resztki powietrza, a żołądek wywinął koziołka.
Clarith starała się trzymać Wyla na dystans, jednak chłopak był potężniejszy od niej i znacznie silniejszy. Kiedy usłyszała zaskoczony krzyk Bevila, odwróciła się w tamtą stronę, by ujrzeć, jak Webb wraz z trzecim przeciwnikiem powalają wojownika na ziemię. W tym samym momencie Wyl podciął ją, wytrącił z ręki maczugę i dla świętego spokoju kopnął z całej siły w brzuch, by dziewczyna na pewno nie podniosła się z ziemi.
Tak jak przewidywała od początku – przegrali.
Otarła krew z kącika ust, sycząc cicho pod nosem, gdy brat Merring opatrywał ich rany tuż obok ringu. Starała się nie słuchać wiwatów na cześć Wyla, ale każda przechwałka z ust tego wieśniaka działała jak czerwona płachta.
— Wiem, żałujesz, że nie udało ci się wygrać. Ale zwycięstwo nie czyni nikogo lepszym od innych — odezwał się nagle duchowny i spojrzał na nią z uśmiechem, podając kawałek starej szmaty, by wytarła twarz z kurzu.
— Mam dość tych wygłupów. Niech Mossfeld cieszy się zwycięstwem — warknęła, rzucając materiał ze złością pod nogi, by go przydeptać, rozgnieść, zniszczyć… no, zrobić wszystko, żeby pozbyć się tej cholernej złości na Wyla!
— Na pewno, Clarith? — spytała niepewnie Amie, rozcierając obolały brzuch. — Wiem, że to dla ciebie wiele znaczy, a moglibyśmy jeszcze raz wyzwać ich do walki – pamiętasz, jak pięć lat temu synowi Orlena udało się doprowadzić do rewanżu?
— Nie interesuje mnie to. Uznaję swą przegraną — mruknęła i zostawiła szmatkę w spokoju, patrząc ponuro na cieszących się ze zwycięstwa braci Mossfeldów. Choć nie wygrali Pucharu, zachowywali się tak, jakby cały Festyn Dożynkowy stał się ich osobistą zasługą.
Amie i Bevil nie protestowali, widząc, że dziewczyna bardziej walczyła z wściekłością rozsadzającą jej ciało niż z myślą o tym, że przegrała z tak słabym typkiem, jak Wyl. Dlatego też nie mieli nic przeciwko, gdy wstała i zarządziła, że pójdą do Galena, odbiorą Puchar i napiją się w gospodzie piwa.
Dzięki odpoczynkowi i wesołym gratulacjom przez mieszkańców częściowa złość minęła i dziewczyna chętniej szła w kierunku bogato zdobionego, żółto-niebieskiego namiotu, gdzie przebywał kupiec Galen.
Tuż przed wejściem do namiotu stało dwóch strażników – nieodłącznych kompanów wpływowego mężczyzny. Nie zareagowali w żaden sposób na ich przybycie, jednak zmierzyli dziewczynę nieprzychylnymi spojrzeniami. Clarith odwzajemniła je z wysoko uniesioną głową i nawet odsłoniła zęby w grymasie przypominającym raczej próby warkotu niż uśmiechu.
Na widok wchodzącej do namiotu trójki przyjaciół, Galen rozpromienił się i wstał od stołu, przy którym pisał list. Odłożył pióro i rozłożył szeroko ręce, witając się wylewnie z Clarith.
— To ty jesteś przybranym dzieckiem Daeghuna. — Przyjrzał jej się dokładnie i, ku zaskoczeniu dziewczyny, nie cofnął się ze strachem na widok nienaturalnych oczu. — Minęło trochę czasu, ale… nie wspominał może o dostawie futer?
— Zgadza się. Mam je tutaj. — Clarith ściągnęła z pleców worek i wyciągnęła poskładane starannie materiały, kładąc na stół, by handlarz mógł je lepiej obejrzeć. Galen dotknął sierści, obejrzał towar z każdej strony, a uśmiech nie schodził mu z ust.
— Świetnie! Na Daeghunie można polegać… Zawsze ma futra najprzedniejszego sortu. Popyt w Neverwinter jest niewyobrażalny… jeśli można tak powiedzieć. — Złożył skóry i schował do wielkiego kufra stojącego w progu, by za chwilę wyjąć z innego duży, pięknie rzeźbiony oręż. — Nie zapomniałem też o jego łuku z drewna z Lasu Zmierzchu. Ja nigdy nie zawodzę, możesz powiedzieć to Daeghunowi.
Dziewczyna przyjrzała się idealnej linii broni, wykończeniom broni i strzałom z ciemnozielonymi lotkami – w ulubionym kolorze Daeghuna.
— Ostrzegam, ten łuk swoje kosztuje. To doskonała robota. Przemyciłem go przez granicę z Luskanem.
— Możemy handlować — zapewniła go Clarith i odebrała pieniądze od Galena, by po chwili zapłacić z nich za broń Daeghuna.
Resztę monet schowała do sakwy, natomiast łuk z kołczanem pełnym strzał przerzuciła przez ramię. Lubiła szybko przeprowadzone transakcje, brak komplikacji i przyjazną atmosferę między kupującym a sprzedającym.
— Powiedz Daeghunowi, że to najlepszy łuk, jaki mogłem zdobyć. Mieszkańcy Emberu nie wiedzą, ile warte jest dobre rzemiosło.
Clarith pożegnała się z Galenem, życzyła mu miłego dnia i wyszła z namiotu, natychmiast skręcając w prawo, by zejść z łagodnego wzniesienia prosto do Daeghuna, gdzie wciąż stał i nadzorował treningi wieśniaków nadal strzelających z kusz do tarcz.
— Przyniosłam ci łuk z drewna z Lasu Zmierzchu. — Ściągnęła z pleców broń i podała go ojcu wraz z kołczanem.
Elf odłożył biały oręż i przyjrzał się broni przyniesionej przez Flomein.
— Doskonały łuk, doskonały. Wykonany przez kogoś, kto kocha swoje rzemiosło. Możesz zatrzymać resztę jako kieszonkowe.
Clarith ucieszyła się z tak hojnego podarku. Dzięki temu mogła odwdzięczyć się Bevilowi oraz Amie i postawić im po kufelku piwa. Albo nawet po dwóch!
Z uśmiechem na ustach obserwowała elfa, jak z namaszczeniem dotykał zdobień łuku, jak naciągał cięciwę i sprawdzał ją, by po chwili wyciągnąć jedną ze strzał i wycelować w tarczę.
— Chodźmy do Georga, odbierzmy ten przeklęty Puchar i napijmy się piwa — zarządziła Clarith i ruszyła w kierunku mostu, ponownie przyjmując od mieszkańców gratulacje.
Mimo przegranej z Mossfeldami dzisiejszy dzień mogła zaliczyć do udanych. Wolny czas spędziła w towarzystwie ukochanych przyjaciół, zacieśniła więzi z mieszkańcami wioski, rozerwała się nieco i miała okazję pomóc wielu z nich.
Chyba właśnie ta myśl dobrze spełnionego uczynku stała się lepszą nagrodą niż Puchar.
— Świetna robota! — Georg podbiegł do nich, gdy tylko ujrzał całą trójkę na horyzoncie. — Puchar jest wasz! Gratulacje dla was wszystkich! Jeśli chcesz coś zrobić przed uroczystością wręczenia nagrody, najwyższy czas. Może kufelek miodu dla uczczenia zwycięstwa, co?
Clarith zaśmiała się, lecz pokręciła głową.
— Po odebraniu nagrody idziemy na kufelek, ale piwa — oznajmiła, a Georg zagwizdał.
— W takim razie spotkamy się na scenie. A teraz muszę iść…
Clarith Flomein z rozbawieniem patrzyła, jak stary wojownik przeciska się miedzy nimi, wypina dumnie pierś i rusza w kierunku mieszkańców, wykrzykując:
— Tędy, proszę wszystkich. Czas uhonorować naszych mistrzów. Przestańcie żłopać miód, chłopaki. Później będzie na to dość czasu. Ceremonia wręczenia nagrody odbywa się na scenie. Chodźcie za mną!
Gdy rozbawiony tłum ruszył za Georgiem, trójce przyjaciół nie pozostało nic innego, jak uczynić to samo. Trzymali się bardziej z tyłu, by nie zostać przez przypadek popchniętymi, kopniętymi, szturchniętymi lub po prostu wypchniętymi w niepożądane rejony. Wskazywali na znajomych palcami, naśmiewali się z co bardziej pijanych ludzi, lecz im bliżej byli sceny, tym więcej osób zwracało na nich uwagę i rozstępowało się, by mieli swobodne dojście.
Georg już tam czekał, patrząc na nich z ledwo skrywaną dumą.
— Zbliżcie się, przyjaciele, zbliżcie się… — Pomachał rękoma, zachęcając raźno tłum do postąpienia jeszcze kilku kroków, i poczekał chwilę dłużej, by wszelkie rozmowy wśród wieśniaków wreszcie zamilkły.
Dopiero potem znów podjął się przemowy:
— Festyn Dożynkowy to święto, ale także smutna rocznica. Wszyscy wiemy, co zdarzyło się tego dnia. Nie tak dawno prawie straciliśmy tę wioskę. Prawie straciliśmy życie, prawie straciliśmy to wszystko! — Clarith musiała przyznać, że Georg było nie tylko świetnym wojownikiem, ale także doskonałym mówcą. — Ale wróciliśmy. Uprzątnęliśmy spalone gospodarstwa, pochowaliśmy zmarłych i zostawiliśmy popioły za sobą. I podnieśliśmy się, silniejsi i wytrzymalsi niż wcześniej. Dopóki odbywają się Festyny Dożynkowe, nie zapomnimy tego dnia. Oto tegoroczni zwycięzcy!
Wszyscy zaczęli klaskać i wiwatować, a w międzyczasie dołączył do nich mały Kipp, ciesząc się z wygranej równie mocno, co oni. Clarith ze zdziwieniem ujrzała, że nawet bracia Mossfeldowie klaszczą gdzieś z tyłu gawiedzi, choć nie można było dostrzec w nich tego entuzjazmu, co na przykład w Orlenie, Galenie czy Tarmasie.
Clarith odebrała Puchar z rąk Georga i znów przyjęła z uśmiechem na ustach brawa, ciesząc się mimo wszystko z dobrze spędzonego dnia oraz wygranej. Zapomniała o niepokojącym śnie, o wątpliwościach, o złym przeczuciu, jakie dopadło ją przed walką z Mossfeldami. Cieszyła się chwilą.
W tamtym momencie nie zdawała sobie sprawy, że to była jej ostatni spokojny dzień w życiu. 

____________________ ~*~ ____________________

I mamy kolejny rozdział zakańczający samouczek gry - wstęp do całej historii. Potem już zacznie się jakaś akcja, walki, mordy - innymi słowy to, co żuczki lubią najbardziej :) Mam nadzieję, że niedługo coś się ruszy w sprawie szablonów, bo jak na razie leżę i kwiczę.  Jak i z pisaniem, idzie mi to jak krew z nosa, mam teraz ciężki okres w życiu, niestety... Ale może niedługo znów będzie lepiej i powrócę do pisania, bo tęsknię za tym!

6 komentarzy:

  1. Pamiętam, że ten początek w grze mnie strasznie nudził. Z całym szacunkiem, Dragon Age wymyśliło to lepiej xD
    Co do pisania, doskonale cię rozumiem. W poniedziałek zaczęłam rozdział Legendy i utknęłam, bo sesja. Ale sesja skończona i od dziś mogę już robić, co chcę! Pięknie być studentem, bez kitu.
    Prawdę mówiąc, jakoś nie bardzo mam pomysła na tego komcia, ale pracuję na magisterkę z lania wody, zatem spróbuję trochę tej wody polać, żeby wyglądało, że to taki mądry komć od zapalonego czytelnika, wiesz, chwyt marketingowy. Poza tym trochę spamu każdego się przyda, nawet tak profesjonalnie wyglądającego.
    Och, wiem, co rzuca mi się w oczy. Ta mechaniczność niektórych scen i dialogów, wiesz - że rodem z gry. Trudno tego, choroba, uniknąć, w miarę możliwości wskazywałam te miejsca, noale. Czuć, że to FF gry, a szkoda w sumie. Inna sprawa, że z czasem się człowiek wyrabia, coś o tym wiem xD
    Zastanawiam się, czy komć już dość pokaźny, żeby go publikować. Ponieważ nie mam pewności, pozwolę sobie się pochwalić, że Anarion 2 na stronie Empiku ma 5 gwiazdek! I dwie fchuj profesjonalne recenzje, ale za to bardzo miłe, więc nie będę się obrażała xD
    Dobra, skończyły mi się pomysły. Ledwie odespałam te wszystkie zaliczenia, oh God. Sweet freedom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja samouczek przeszłam dwa razy - za pierwszym razem i teraz na potrzeby historii xD Tak to zawsze go omijałam, bo nie chciało mi się latać w tę i nazad, skoro mogłam od razu przejść do bijatyk xD
      Jak źle być maturzystą ;c Mając w dodatku jeszcze kilka tygodni roku szkolnego. Ten czas leci stanowczo zbyt szybko :/
      Ty to jak zwykle pozostawisz SPAM i tyle xD Ale nie martw się, ja jestem mistrzem w laniu wody, więc znam to :P
      Ugh, mam nadzieję, że z czasem zniknie ta mechaniczność, bo będzie źle ;c
      Ale super! Jestem z Ciebie dumna, kochanie! *,* <3

      Usuń
    2. Jeny, długo szukałam pomysłu na odpowiedź na tego komcia, bez kitu xD
      Mówię, jakiś taki nudny się wydaje, nie wiem dlaczego. Niby zawsze lubiłam takie koloryty lokalne w historiach, osadzenie w konkretnym świecie, a tutaj to takie... z dupy? W sensie w samej grze xD W pisaninie to boli jedynie ta mechaniczność, która pojawia się tu czy tam.
      Och, skarbie, zobaczysz, będziesz się sama z siebie śmiała po maturach, że tak panikowałaś, a to takie proste było ^^
      Ej no, próbowałam się jakoś o rozdziale wypowiedzieć, potworne oszczerstwa :c

      Usuń
    3. Serio? Ty jesteś mistrzem w komcianiu :P Nawet jeśli lejesz wodę xD
      Nie dziwię się, że nudny, bo i w grze jest to wszystko strasznie nudne, dłuży się i człowiekowi odechciewa się grać ;P A zresztą to były moje początki w pisaniu tego, racz wybaczyć xD
      Nooo, pewnie tak, niby w ogóle nie robię nic, by się do niej uczyć, więc się nieco przez to cykam, jednak wiem, że choćby skały srały, to i tak nie nauczę się tak, by napisać to cholerstwo perfekcyjnie. Mimo to nadal tli się we mnie ten cholerny strach, że nie zdam matmy ;c I że wyniki będą tragiczne ;ccc

      Usuń
    4. JASNE. Nie pocieszaj już, bo marnie ci to idzie xD
      ...ale przecież ja cały ten akapit nudności poświęciłam przedstawieniu przez grę, nie przez ciebie, pałko. Czytaj ty ze zrozumieniem, przecież ostatnie zdanie akapitu dopiero nawiązuje do rozdziału xD
      Nie no, perfekcyjnie to się prawie nie da. To wszystko zależy od szczęścia - czy wstrzelisz się w klucz, czy nie. Pod tym względem matma jest łatwiejsza, bo liczb nie można interpretować w końcu ^^

      Usuń
    5. Och, moja wina, wybacz, zakręcona jestem jak słoik ogórków :P
      Ech, sama sobie powtarzam, żeby się nie przejmować, ale podświadomie daję dupy n\po całej linii, serio xD No ale im szybciej to minie, tym lepiej, mam już dość szkoły, klasy, tej całej nagonki na maturę i oczekiwań ze strony rodziny.

      Usuń

Nomida zaczarowane-szablony