niedziela, 16 marca 2014

1.5 Ruiny



P
rzyjaciele opuścili w milczeniu wioskę i niezaczepiani przez nikogo ruszyli wzdłuż rzeki w kierunku bagien. Trzaskanie trawionych przez płomienie desek starych chat zagłuszało szum leniwie płynącej wody, ale także wszelkie inne dźwięki, które mogłyby zwiastować niespodziewany atak wroga.
Clarith szła powoli, wytężając słuch i rozglądając się dookoła, jednak wzgórza oraz niewielkie zagajniki pozostały puste, jakby już cała armia duergarów zdążyła zaatakować ich wioskę. Bevil osłaniał tyły, trzymając w pogotowiu dłoń na rękojeści miecza.
Wydeptana przez wiele stóp ścieżka powoli zaczęła zanikać, ustępując miejsca jednolitej trawie oraz bagnom. Spowiła ich mgła oraz nieprzenikniony całun nocy przyprawiający o dreszcze na karku. Stare drzewa wyginały konary w różne strony, często tworząc mosty nad sadzawkami, a z ich gałęzi zwisały pasma pnączy oraz rzadkich odmian mchu.
Clarith przystanęła i spojrzała niepewnie przed siebie na gąszcz porastający ziemię, zastanawiając się, jak odnaleźć właściwą drogę.
— Minęły wieki, odkąd ostatni raz zapuściłem się tak daleko na bagno — odezwał się nagle Bevil. — Przed nami trochę kluczenia i zakrętów, zanim dotrzemy do ruin.
Dziewczyna westchnęła i złapała pewniej kostur. Nie mogła się teraz wycofać – nie wtedy, gdy od jej odwagi zależały losy wielu niewinnych istnień.
— Podejrzewam, że przed nami nie tylko jaszczurce. Więc… prowadź. — Bevil podrapał się zmieszany po głowie, a Clarith prychnęła.
Dzisiaj w nocy Bevil jak nikt inny pokazał, że był niezwykle silnym oraz odważnym mężczyzną, a obawiał się kilku krzaków oraz podmokłych terenów!
Co ma być, to będzie, pomyślała Clarith, ostatni raz wzięła głębszy oddech, lecz po chwili się skrzywiła, gdy do jej nozdrzy doleciał zapach zgnilizny. Chwilę później ruszyła, łapiąc kostur dwoma rękoma i wyciągając go lekko przed siebie. Nigdy nie wiedziała, skąd może nadejść zagrożenie, a wolała znaleźć oparcie w tak błahej broni, jaką był kawałek długiego kijka.
Gdzieś w oddali zawył samotny wilk, a gdy przyjaciele zanurzyli się we mgle, niemal natychmiast trafili na starą pochodnię. Płonęła jasnym światłem, jakby ktoś ciągle jej doglądał lub została zaczarowana jak te w wiosce. Kiedy Clarith podniosła wzrok, ujrzała w oddali słaby płomyk kolejnej.
Droga do ruin istniała więc i została oznaczona przez któregoś z poszukiwaczy skarbów.
Lub przez lud jaszczurców, ale o tym nawet nie chciała myśleć.
Nie zdążyli ujść kilku metrów, jak dziewczyna usłyszała dziwny chrzęst. Przystanęła i napięła się, a wokół jej dłoni rozbłysło fioletowe światło. Nasłuchiwała niepokojących dźwięków wśród rechotu żab i cykania świerszczy, ale odpowiedziało jej jedynie hukanie sów gdzieś w oddali.
I gdy już chciała ruszyć, z mgły wyłonił się ohydny, potężny robal, klekocząc wielkimi szczypcami. Clarith miała ochotę wrzasnąć, ale ostatkiem sił się powstrzymała, jednak czar, który wcześniej przywołała, rozproszył się, przez co stała zupełnie bezbronna na linii ataku.
Bevil także dostrzegł przerośnięte owady biegnące w ich stronę, jednak wykazał się większą trzeźwością umysłu niż przyjaciółka i szybko ruszył do ataku, oczyszczając przed dziewczyną drogę. Flomein zdziwiła się, że pomimo pancerza i dużych rozmiarów te bagienne żuki poruszały się z niezwykłą gracją.
Clarith ponownie skupiła się na czarze, a gdy jeden z żuków skoczył w jej stronę , wypuściła płomienie. Żółto-zielone języki pożarły ciemny pancerz; do uszu walczących dobiegł żałosny skrzek konającego stworzenia.
Już po chwili stali na ścieżce sami wśród rozpłatanych oraz spalonych zwłok, gorączkowo nasłuchując nadejścia kolejnych nieprzyjaciół. Na razie jednak nic nie wskazywało na to, by w pobliżu czaiło się więcej żuków.
Minęli niewielką sadzawkę, strasząc stado rechoczących żab, aż doszli do rozwidlenia dróg. Clarith zatrzymała się i spojrzała na odnogę – w oddali tliło się kilka pochodni, jakby znajdowało się tam coś ważnego.
Dziewczyna porozumiała się z Bevilem bez słów – kiwnęła na niego głową, złapała mocniej kostur i ruszyła powoli za chłopakiem, który skradał się na ugiętych nogach, trzymając przed sobą wielki miecz.
Pierwszego żuka zabił z zaskoczenia – zwierzę nawet nie zorientowało się, co się dzieje.   Zanim kolejne trzy zwróciły uwagę na przybyszów, Clarith spaliła jednego żywcem, drugiego osmaliła, by Bevil mógł dokończyć dzieła. Ostatni z potworów nie zdołał dobiec do dziewczyny, a już leżał rozpłatany na ziemi, brocząc wokół ciemnozieloną śmierdzącą posoką.
Flomein wyciągnęła szyję i rozejrzała dookoła, ale szybko okazało się, że niczego w pobliżu już nie było. Dlatego ramię w ramię ruszyli do palących się pochodni, po chwili zatrzymując się na kawałku wydeptanej ziemi, patrząc w zdumieniu na to, co odkryli.
Na obrzeżach polanki trwały pozostałości po kolumnach, które niegdyś mogły podtrzymywać wielkie budowle. Dziś jednak porosły już w całości mchem, a dookoła leżały porozrzucane kamienne bloki, okalając stary posąg. Podstawa nadal stała w miejscu, gdzie rzeźbiarz ją umiejscowił, lecz cała postać została zniszczona – nogi oraz tułów przegrały walkę z czasem, a pierś wraz z jedną ręką stała oparta o cokół.
Rzeźba niegdyś przedstawiała króla trzymającego miecz uniesiony wysoko w geście triumfu. Nie wiedzieć dlaczego, Clarith zrobiło się smutno – tak jak o czasach świetności króla, tak i o tym miejscu zapomniano.
— Chodźmy już — poprosił cicho Bevil i pociągnął dziewczynę delikatnie za rękę, spodziewając się oporu, ale dała mu się poprowadzić bez problemów.
Ostatni raz spojrzała na zatartą przez deszcze i wichry twarz, a później wrócili na rozwidlenie dróg, by obrać właściwą drogę do ruin.
Czasy się zmieniały i każdy przemijał. Zachodni Port też kiedyś może zniknąć, wyparty przez inne wioski czy miasta takie jak Neverwinter czy Waterdeep, ale nie chciała o tym myśleć. Ona też wiecznie żyć nie będzie, jednak dopiero posąg samotnego, zniszczonego i zapomnianego przez lud króla uświadomił jej ponurą rzeczywistość.
Ścieżka rozciągająca się przed nimi zaczęła powoli zakręcać, ginąc we mgle; wśród rechotania żab dało się usłyszeć charakterystyczny chrzęst poruszających się żuków bagiennych, więc drużyna była przygotowana na potencjalny atak.
Z odwagą minęli zakręt i niemal natychmiast wciągnęli potwory w wir walki, tnąc, paląc i rozpłatując wielkie cielska. Jednak nie przewidzieli, że tym razem oddział robali będzie wspierany przez jednego z jaszczurców.
— Bevil, uważaj! — krzyknęła dziewczyna, dostrzegając w łapach wroga powoli rosnącą kulę światła.
Młodzieniec spojrzał przed siebie, jego oczy rozszerzyły się w szoku, a gdy jaszczurzec ze złośliwym uśmiechem satysfakcji cisnął zaklęcie, szybko rzucił się w bok, osłaniając głowę rękoma.
Magiczny atak odbił się od połyskującej bariery ochronnej Clarith i rozproszył w mroku, co dziewczyna natychmiast wykorzystała. Fioletowe języki oplotły jej dłoń i po raz kolejny tego dnia posłała czar w kierunku wroga, paląc go żywcem i zabijając na miejscu.
Gdy truchło jaszczurca-szamana upadło na ziemię, dziewczyna podeszła do zbierającego się z ziemi Bevila i pomogła mu wstać.
— Nic ci nie jest? — spytała, obserwując jego niepewne ruchy.
— O mały włos… — przyznał Starling, ale uśmiechnął się pokrzepiająco do przyjaciółki i pokręcił głową. — Wszystko w porządku, możemy ruszać dalej.
Im bliżej znajdowali się ruin, tym mgła stawała się rzadsza, dzięki czemu mogli dostrzec o wiele więcej zarówno przed sobą, jak i po bokach ścieżki. Minęli ogromne, stare drzewo zanurzone w mętnej toni; kawałek dalej, wśród rzęsy wodnej, ujrzeli wbite w nich żółte ślepia, które po chwili zniknęły pod taflą z cichym, niemal niesłyszalnym chlupotem.
Przy kolejnym zakręcie droga rozszerzała się, a tuż przy jej poboczu, na niewielkiej polanie, paliło się ognisko. Dziewczyna przystanęła i zacisnęła palce na kosturze. Bevil również dostrzegł samotny obóz, lecz gdy powoli podeszli bliżej, okazało się, że był opuszczony. Clarith rozluźniła się i rozejrzała, jednak prócz trzech prymitywnie złożonych szałasów, niczego więcej nie zauważyła.
— Ktokolwiek tu był, opuścił to miejsce w pośpiechu, nie zacierając śladów — przyznał cicho Bevil, rozgrzewając dłonie w pobliżu ogniska.
Clarith uniosła wzrok i rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła wśród mroku Bajora Umarłych.
Przyjaciele ponownie wrócili na drogę, poruszając się nieco sprawniej, by móc jak najszybciej dotrzeć do ruin. Wkrótce potem zarys budowli zamajaczył na horyzoncie, co przyjęli z ulgą, która szybko stanęła im w gardle, gdy dostrzegli poruszające się wysokie sylwetki jaszczurców pilnujących wejścia. Nie mogli się jednak cofnąć – musieli wykonać tę misję za wszelką cenę bez względu na koszty.
Clarith zatrzymała się i zamruczała pod nosem inkantację, z radością obserwując fioletową mgłę podnoszącą się wokół nóg oraz ukochane płomienie wyrywające się z dłoni na wolność, ku jaszczurczemu szamanowi, pierwszemu wrogowi.
Bevil wybiegł zza jej pleców i skoczył z wojennym okrzykiem na drugiego jaszczurca przyglądającemu się nieruchomej tafli wody nad brzegiem bagna. Jego dwuręczny miecz przeciął ze świstem powietrze i rozpłatał brzuch zaskoczonego potwora, który z agonalnym wrzaskiem wpadł z chlupotem bajora.
Jaszczurczy szaman z sykiem odwrócił się w kierunku młodzieńca, jednak nie zdążył uformować żadnego czaru, gdy potężny atak ze strony Clarith spalił go żywcem.
Przyjaciele skoczyli biegiem przed siebie, zostawiając za sobą trupy, by zaraz wciągnąć w walkę kolejnych jaszczurców. Cztery stwory krążyły koło wejścia do ruin, nie wychodząc poza kręgi światła rzucane przez pochodnie.
— Mają łuczników, Clarith, zajmij się nimi! — rozkazał Bevil i uskoczył w bok, gdy jaszczurzec wystrzelił w jego kierunku pierwszą strzałę.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko rozprawiła się z pierwszym wrogiem, lecz jeden z wrogów dzierżących dwuręczny miecz przeszkodził jej w wyeliminowaniu kolejnego, atakując jej Entropiczną Ochronę z całą mocą. Kolana Clarith ugięły się pod naporem uderzenia, jednak nie upadła, zaciskając zęby i skupiając się na barierze, modląc się jednocześnie do bogów, aby czar nie rozproszył się w najmniej spodziewanym momencie.
Gdy ujrzała po raz kolejny uniesiony wysoko miecz, a do jej uszu dobiegł wściekły syk, wiedziała, że tego ciosu mogła nie wytrzymać. Nie umiała skupić się wystarczająco mocno, by wytworzyć następne Przerażające Uderzenie.
W tym samym momencie jaszczurzec stęknął, wypuścił z łap miecz i upadł na ziemię martwy, ukazując dyszącego ciężko Bevila ze strzałą sterczącą z ramienia. Z jękiem pełnym bólu wyrwał grot i rzucił daleko za siebie.
Wokół niósł się odór krwi i śmierci, ale po całonocnych walkach taki zapach nie zrobił na przyjaciołach wrażenia.
Dziewczyna westchnęła i upadła na kolana, a bariera rozproszyła się i zniknęła bez śladu, pozostawiając po sobie lekki ból głowy oraz ogromne zmęczenie. Bevil podszedł do Clarith i opadł na ziemię obok niej, dotykając lekko ramienia. Gdy uniósł dłoń, dostrzegł na skórzanej rękawicy ciemną plamę.
— Nic mi nie będzie — powiedział Bevil, widząc wymowny wzrok przyjaciółki. — A nie ufam twojej magii na tyle, by dać się wyleczyć czarami.
— Nie znam się na magii leczenia. To rodzaj białej magii, ja znam tylko czarną — odpowiedziała Flomein, rozcierając pulsujące skronie. Wpatrywała się w dal, gorączkowo myśląc o tym, co czekało ich w ruinach i na jakie jeszcze niebezpieczeństwa naraził ją ojciec.
— Dlaczego czarna magia, Clarith? — spytał nagle Bevil po dłuższej chwili milczenia, wycierając szmatą ubrudzoną klingę. — Dlaczego nie zdecydowałaś się na białą, jak Amy?
— Chcę udowodnić innym, że czarna magia nie zawsze reprezentuje tylko zło — mruknęła i nie czekając na reakcję przyjaciela, ruszyła pewnie drogą, poprawiając chwyt kostura w dłoni. Starling westchnął ciężko, wstał z ziemi i pobiegł za Clarith, przeklinając dzień, w którym zdecydował się na znajomość z tą niezrównoważoną dziewczyną.
Przyjaciele minęli zwłoki pokonanych i zbliżyli się do wejścia, powoli przygotowując się na kolejne starcia i nieznane, które czyhało na nich wśród labiryntu zapomnianych, starych korytarzy. Nie czuli więc przeszywającego wzroku skrytej w mroku postaci otulonej w ciemny, podróżny płaszcz. Obserwowała ich z bezpiecznej odległości, a gdy para zniknęła za drzwiami, jej oczy błysnęły i zniknęła w ciemności.
Pozostał jedynie rechot żab.
~*~
Wnętrze ruin powitało ich wilgocią, odgłosem kapiącej w oddali wody i blaskiem płonących pochodni, które ukazywały ogrom zniszczenia na korytarzach. Gruzy leżały niemal wszędzie, pozostawiając niewiele miejsca do przejścia, a w wielu punktach strop podtrzymywały jedynie solidne kolumny.
Clarith i Bevil spojrzeli po sobie, porozumiewając się bez słów. Musieli pozostać czujni, mieli małe pole manewru na ewentualne ataki.
Ruszyli powoli przed siebie i minęli zakręt, wchodząc w pusty korytarz i niemal wpadając za kolejnym zakrętem na patrol jaszczurców.
Każdy ze stworów był uzbrojony w miecze, co zdenerwowało walczącą zaciekle Clarith. Musiała wypuszczać na pierwszą linię Bevila, który zajmował sobą wrogów z mieczami, wtedy ona mogła skupić się na formowaniu czarów pozwalających wyeliminować jednostki z łukami lub szamanów.
Przyjaciele szybko rozprawili się z pierwszym patrolem, po czym ruszyli w dalszą drogę. Dotarli do rozwidlenia korytarzy, co kazało im się zatrzymać.
Clarith zbliżyła się do ściany i wyjrzała zza winkla w głąb odnogi głównego przejścia, i przełknęła cicho ślinę, dostrzegając na jego końcu wielką salę ze zgromadzonymi jaszczurcami. Wśród nich w blasku ognia grzał się jaszczurzec-szaman – dziewczyna nauczyła się ich rozpoznawać po malowidłach zdobiących łuskowate ciała. Jaskrawe zawijasy pokrywały gadzie ramiona, grzbiety, a także brzuchy, odróżniając od reszty i czyniąc z nich łatwe cele dla Flomein.
— Ja zajmę się szamanem, ty bierz na siebie resztę — zarządziła i poklepała przyjaciela po plecach.
Oboje wiedzieli, że magia w rękach wroga to śmiercionośna broń, z którą nie było żartów. Nawet jeśli uważali jaszczurców za gorszy od człowieka gatunek, szamani potrafili wyrządzić ogromną krzywdę. Po walkach w Bajorze Umarłych nauczyli się taktyki szybkiego eliminowania tych niewygodnych przeciwników, na sam koniec zostawiając sobie mniejsze osobniki posiadające za broń jedynie miecz i własne pazury.
Clarith skinęła na Bevila i weszła w korytarz, krocząc pewnie w kierunku jaszczurców. Stwory szybko dostrzegły ją wyłaniającą się z mroku, spowitą w fioletowe płomienie, które niemal tak prędko, jak się pojawiły, pomknęły w kierunku zaskoczonego i przestraszonego tajemniczą postacią szamana, zabijając go na miejscu.
Bevil wypadł zza jej pleców, wyskoczył w górę i powalił na ziemię kolejnego wroga, odrąbując mu jednym dobrym cięciem głowę od reszty ciała. Dwa kolejne jaszczurce padły niedługo potem pod naporem ogromnego, dwuręcznego miecza Starlinga.
W wielkiej sali przyjaciele nie znaleźli niczego prócz starych skrzyń, beczek po winie i kolejnych zwałów gruzu, wrócili więc na główny korytarz i kontynuowali ostrożną wędrówkę, skupiając się na dźwiękach dochodzących z mroków rozciągających się przed nimi. Po chwili usłyszeli chrzęst chitynowego pancerza, co nakazało im się zatrzymać. Spojrzeli po sobie zdumieni, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszeli.
— Żuk bagienny? — Bevil niemal wypluł te słowa. — Tutaj?!
— Musiał się jakoś przedostać do ruin — wyszeptała Clarith i wyczarowała fioletowe płomienie, które zaraz posłała w kierunku żuka.
Języki ognia wżarły się w ciało robala i spaliły je na popiół.
Czuła coraz większe zmęczenie; widziała też, że Bevil atakował z mniejszą zaciętością, a unoszenie wielkiego dwuręcznego miecza przychodziło mu z coraz większym trudem. Nie wiedziała, ile jeszcze wytrzymają, ale czuła, że ich ciała były już na skraju wytrzymałości.
Zacisnęła jednak zęby, zmuszając się do kontynuowania poszukiwań.
Wąski korytarz, którym szli, rozszerzał się znacznie i ukazywał zwały śmieci oraz gruzów zepchniętych pod ściany.
W kolejnych salach, do których wchodzili, roiło się od jaszczurców, w tym i szamanów mających na usługach łuczników i zwykłych wojowników z mieczami. Clarith osłaniała Bevila, rzucając czar za czarem i pokonując kolejnych wrogów, aż stało się to dla dziewczyny rutyną. Posuwali się powoli do przodu, przedzierając się przez kolejne patrole.
Flomein odnosiła wrażenie, że łowcy skarbów składowali tu niegdyś łupy, chowając je do skrzyń i beczek, a gdy okolicę nawiedziło plemię jaszczurców, wynieśli się, porzucając dotąd bezpieczną kryjówkę. Wskazywały na to pudła ułożone w stosy, stara, zardzewiała broń zalegająca w kątach sal i pozamykane na kłódki kufry, które odkryli w mniejszych komnatach.
By odpocząć i złapać oddech przed kolejnymi walkami, przeszukiwali co poniektóre z beczek, ale prócz kilku zwojów i fiolek z dziwnymi substancjami nie znaleźli niczego bardziej wartościowego.
Szeroki korytarz ponownie zwęził się i stał się bardziej zimny oraz nieprzystępny, ale to nie zraziło przyjaciół. Musieli wędrować dalej, a czuli w kościach, że byli już coraz bliżej.
Przed kolejnym zakrętem natrafili na zamknięte drzwi. Spojrzeli po sobie i złapali pewniej oręż, gotując się na kolejne starcie.
Gdy dziewczyna weszła jako pierwsza i zaatakowała, trafiając jednego z jaszczurców, szaman ocknął się z zaskoczenia i odparował z pełną mocą, próbując przebić barierę dziewczyny. Flomein warknęła, gdy jeden z czarów zdołał ominąć zasłonę i dotkliwie poparzył jej skórę, jednak to tylko ją rozwścieczyło. Przywołała do siebie ukochane płomienie i zaatakowała jaszczurca, uśmiechając się na dźwięk agonalnych jęków stwora.
Gdy truchło upadło na ziemię, wzniecając tumany kurzu, Bevil dobił ostatniego wojownika wrogiego klanu i syknął, dotykając dłonią nogi. W tym samym momencie dziewczyna ujrzała krew barwiącą nogawkę spodni na ciemny kolor. Sama odniosła kilka drobnych skaleczeń, jednak nie mogła objąć magiczną ochroną przyjaciela, bo straciłaby całą energię w kilka minut.
— Nic mi nie będzie — warknął Starling, gdy Flomein podbiegła do niego i rozchyliła podarty materiał odzieży, ukazując rozcięcie. — Musimy ruszać dalej.
— To duże skaleczenie, musimy to opatrzyć — odpowiedziała, niezrażona tonem przyjaciela, wyciągnęła z torby przytroczonej do pasa kilka bandaży i założyła mężczyźnie prowizoryczny opatrunek. Zadowolona z efektu podniosła się z klęczek i pomogła wstać Bevilowi.
— Oszczędzaj siły, będę cię osłaniać — oznajmiła i puściła go wolno, by sprawdzić, czy mógł chodzić. Po kilku krokach przywykł do nieprzyjemnego kłucia w łydce, więc kiwnął przyjaciółce.
— Lepiej to zakończmy — przyznał cicho i przetarł palcami zabrudzony policzek przyjaciółki.
Clarith westchnęła cicho i przymknęła na chwilę oczy, marząc o ciepłym łóżku i odpoczynku, na który tej nocy nie mogła sobie pozwolić.
Wyszli z komnaty i ruszyli dalej ciasnymi korytarzami, aż w końcu dotarli do samego końca tunelu zwieńczonego niewielkimi drzwiami. Wejścia pilnowało dwóch jaszczurczych strażników, których bez większych problemów udało im się pokonać. Z mocno bijącymi sercami przysunęli się do wejścia i pchnęli skrzydło, a to ustąpiło bez oporu, otwierając przed nimi przejście.
Znaleźli się w wielkiej, przestronnej sali podtrzymywanej przez stare, bogato zdobione kolumny. Na wprost nich stał ołtarz; droga do niego została oświetlona pochodniami zatkniętymi po obu stronach przejścia, a w mroku dostrzegli kolejne skrzynie i kufry odsunięte poza zasięg światła.
Tuż przed nimi stała horda jaszczurców; byli odwróceni plecami, wpatrywali się z zachwytem w ołtarz oraz jaszczurca-szamana, najpewniej przywódcę plemienia, który przemawiał do nich podniosłym głosem. Przyjaciele mimo woli także wsłuchali się w śpiewny, uroczysty ton stwora.
— O wielkie duchy Grobowca – wysłuchajcie naszych próśb! Inne plemiona zajmują nasze terytorium, prowadzą wojnę… — Przywódca przeciągał „s” i czasem jego głos przypominał bardziej warkot niż wspólną mowę, mimo to dało się zrozumieć sens jego słów i przesłanie, jakie niosła ze sobą przemowa. — I zanim zaczniemy walczyć z nimi o nasze tereny lęgowe, prosimy o wasze błogosławieństwo! — kontynuował, znów unosząc o kilka oktaw głos, by echo dotarło do najmniejszych zakamarków i szczelin komnaty.
Bevil zadrżał i zwrócił się powoli w stronę zaszokowanej Clarith – w jego oczach czaił się strach.
— Jest ich okropnie dużo — zauważył cicho — możliwe, że to nie był najlepszy pomysł.
Jednak gdy znów chciał się poruszyć, dostrzegł stwory odwrócone w stronę zastygłych z przerażenia przyjaciół.
Clarith miała ochotę zamordować Bevila, jednak wiedziała, że to na nic, bo zaraz i tak oboje zginą. Wiele par oczu wpatrywało się w nich z nienawiścią, ale też zaskoczeniem, rzadko kiedy komuś udawało się bowiem ich podejść.
— Ciepłokrwiści tutaj? — Przywódca plemienia zasyczał i uderzył łapami w stół, rycząc na przyjaciół: — Wasza obecność obraża kamiennego boga!
Zaraz zginiemy, pomyślała z paniką Clarith, ale po chwili wymierzyła sobie w myślach siarczysty policzek. Myśl, głupia, myśl, jak wyjść z tego cało!
Rozejrzała się w gorączce po komnacie, prześlizgnęła wzrokiem po drżącej ze strachu postaci Bevila, aż w końcu jej spojrzenie zatrzymało się na dyszącym z wściekłości szamanie jaszczurców.
I wtedy zaświtała jej w głowie najbardziej absurdalna myśl, na jaką było ją w tej chwili stać.
— Kamienny bóg wysłuchał waszych modlitw i przysłał mnie! – krzyknęła podniosłym tonem, choć pod koniec zdania głos znacząco się jej załamał.
Odchrząknęła pod nosem i zaczęła się modlić do wszystkich bogów tego świata, by uratowali ją z tego bagna.
Jednak, ku jej zaskoczeniu, przywódca dał się nabrać.
— Zostaliście wysłani przez kamiennego boga? Dlaczego miałby przysłać nam na pomoc ciepłokrwistych? — Na jego pysku odmalowało się powątpiewanie, a żółte oczy zmrużyły się, mierząc dziewczynę od stóp do głów.
— Kamienny bóg przysłał mnie jako dobry znak. Wasz atak na inne plemię zakończy się zwycięstwem! — zakrzyknęła, ignorując natarczywy, zszokowany wzrok Bevila.
Tak samo jak on, wątpiła w powodzenie tego planu, jednak zaczęła już brnąć w kłamstwo i nie chciała się z niego wycofać, bo krok w tył mógł oznaczać dla nich śmierć.
— Słyszeliście? — Wtedy głos zabrał przywódca bandy; na jego pysku odmalowała się radość i ulga, co kompletnie zaskoczyło przyjaciół. — Kamienny bóg przemówił! Przekażmy te wieści reszcie plemienia. Zwyciężymy!
Clarith wraz z Bevilem odsunęli się, by przepuścić w drzwiach bandę jaszczurców. Gdy zamknęło się za nimi wejście, Starling dla pewności zastawił je starą beczką, która, choć dużo nie wytrzyma, to na pewien czas mogłaby zatrzymać rozwścieczonego, oszukanego jaszczurca.
— To było głupie — przyznał Bevil, gdy zostali sami w przestronnej komnacie.
Clarith zachichotała, czując, jak do jej ciała wstępuje ulga. Nie sądziła, że ten blef przejdzie, ale najwyraźniej jaszczurcy wykazywali się mniejszą inteligencją, niż początkowo sądziła.
Rozkazała Bevilowi przeszukać prawą część sali, samej biorąc na siebie lewą, bardziej zagraconą. Przerzucała skrzynię za skrzynią, otwierała zatęchłe beczki oraz skrytki i już miała się poddać, gdy jej wzrok przykuł samotny kufer porzucony pod jedną z kolumn podtrzymujących strop nad ołtarzem. Podeszła tam i, niepewna tego, co się stanie, otworzyła ostrożnie wieko.
Rażący blask zalał jej postać i ściany, przyciągając tym samym uwagę Bevila. Clarith zmrużyła oczy i zajrzała do środka, a po chwili była już stuprocentowo pewna, że znaleźli to, po co tu przyszli i narażali życie przez te kilka godzin.
Dziewczyna odłożyła na bok kostur i delikatnie wzięła w obie ręce niewielki, szklany odłamek, który niemal natychmiast schowała do bezpiecznej torby. Blask zgasł, a oni znów stali w komnacie spowitej w delikatny półmrok.
— Ryzykowaliśmy życie i zdrowie dla tego? To bez sensu. — Bevil pokręcił głową i schował miecz do pochwy, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą ujrzał.
Usiadł na jednej ze starych skrzyń i przetarł spocony kark, w końcu poświęcając odrobinę więcej uwagi swoim ranom.
— Od teraz Daeghun niech sam sobie wykonuje swoje zakichane zadania — warknął pod nosem, a Clarith mimo woli uśmiechnęła się i podeszła do niego, łapiąc za zdrowe ramię.
Starling uniósł głowę i spojrzał na nią bez cienia wesołości na twarzy.
— Chodźmy stąd, zanim jaszczurcy zorientują się, że nie jestem żadnym wysłannikiem kamiennego boga, a ich katem.
Mężczyzna niechętnie kiwnął głową, wstał i stęknął, czując nieprzyjemne rwanie zmęczonych mięśni. Nie wyobrażał sobie powrotu przez te same korytarze oraz tę samą ścieżkę w Bajorze Umarłych, ale wiedział też, że nie istniała inna droga do domu.
Musiał się więc psychicznie przygotować na jeszcze więcej trupów i jeszcze więcej ohydnego zapachu stęchlizny, krwi oraz śmierci.
Oboje musieli się przygotować na długą noc, której nie zapomną do końca życia.


__________ ~*~ __________

Przerwę od tego bloga i historii zrobiłam sobie długą - zbyt długą. Wiadomo, szkoła szkołą, musiałam ją jakoś skończyć oraz napisać matury, ale miałam przygotowanych 6 rozdziałów naprzód, toteż nic mnie konkretnego nie usprawiedliwia.
Ale wracam! Z nowymi siłami, żeby za pomocą słów przekazać Wam pierwszą grę RPG, w jaką kiedykolwiek grałam i do której mam ogromny sentyment. Aktualnie mam zaczęty 11 rozdział już, jednakże siedzę na działce, gdzie nie mam komputera stacjonarnego do odtwarzania gry, a ten, który mam w stolicy, wypiął się na mnie i zepsuł sobie nośnik na płyty. Zanim więc zostanie to wszystko naprawione, zdążę wrócić i natrzaskać kolejne godziny gry do napisania :)
Cóż, ten rozdział to na pewno moja osobista porażka, Nerka może to potwierdzić. Gdy pisze się na podstawie zdjęć z gry, wyłącza się dziwnym sposobem myślenie. Kupa śmiechu tutaj była, a i kilka moich wewnętrznych załamań. Spokojnie, postaram się w następnych rozdziałach, żeby Clarith nie była taką zimną suką Mary Sue :P
Mam nadzieję, że nadal jesteście tu ze mną i macie ochotę to czytać! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony