P
|
rzyjaciele opuścili w milczeniu
wioskę i niezaczepiani przez nikogo ruszyli wzdłuż rzeki w kierunku bagien. Trzaskanie
trawionych przez płomienie desek starych chat zagłuszało szum leniwie płynącej
wody, ale także wszelkie inne dźwięki, które mogłyby zwiastować niespodziewany
atak wroga.
Clarith szła
powoli, wytężając słuch i rozglądając się dookoła, jednak wzgórza oraz
niewielkie zagajniki pozostały puste, jakby już cała armia duergarów zdążyła
zaatakować ich wioskę. Bevil osłaniał tyły, trzymając w pogotowiu dłoń na
rękojeści miecza.
Wydeptana przez
wiele stóp ścieżka powoli zaczęła zanikać, ustępując miejsca jednolitej trawie
oraz bagnom. Spowiła ich mgła oraz nieprzenikniony całun nocy przyprawiający o
dreszcze na karku. Stare drzewa wyginały konary w różne strony, często tworząc
mosty nad sadzawkami, a z ich gałęzi zwisały pasma pnączy oraz rzadkich odmian
mchu.
Clarith
przystanęła i spojrzała niepewnie przed siebie na gąszcz porastający ziemię,
zastanawiając się, jak odnaleźć właściwą drogę.
— Minęły wieki,
odkąd ostatni raz zapuściłem się tak daleko na bagno — odezwał się nagle Bevil.
— Przed nami trochę kluczenia i zakrętów, zanim dotrzemy do ruin.
Dziewczyna
westchnęła i złapała pewniej kostur. Nie mogła się teraz wycofać – nie wtedy,
gdy od jej odwagi zależały losy wielu niewinnych istnień.
— Podejrzewam,
że przed nami nie tylko jaszczurce. Więc… prowadź. — Bevil podrapał się
zmieszany po głowie, a Clarith prychnęła.
Dzisiaj w nocy Bevil
jak nikt inny pokazał, że był niezwykle silnym oraz odważnym mężczyzną, a
obawiał się kilku krzaków oraz podmokłych terenów!
Co ma być, to
będzie, pomyślała Clarith, ostatni raz wzięła głębszy oddech, lecz po chwili
się skrzywiła, gdy do jej nozdrzy doleciał zapach zgnilizny. Chwilę później
ruszyła, łapiąc kostur dwoma rękoma i wyciągając go lekko przed siebie. Nigdy
nie wiedziała, skąd może nadejść zagrożenie, a wolała znaleźć oparcie w tak
błahej broni, jaką był kawałek długiego kijka.
Gdzieś w oddali
zawył samotny wilk, a gdy przyjaciele zanurzyli się we mgle, niemal natychmiast
trafili na starą pochodnię. Płonęła jasnym światłem, jakby ktoś ciągle jej
doglądał lub została zaczarowana jak te w wiosce. Kiedy Clarith podniosła
wzrok, ujrzała w oddali słaby płomyk kolejnej.
Droga do ruin
istniała więc i została oznaczona przez któregoś z poszukiwaczy skarbów.
Lub przez lud
jaszczurców, ale o tym nawet nie chciała myśleć.
Nie zdążyli
ujść kilku metrów, jak dziewczyna usłyszała dziwny chrzęst. Przystanęła i
napięła się, a wokół jej dłoni rozbłysło fioletowe światło. Nasłuchiwała
niepokojących dźwięków wśród rechotu żab i cykania świerszczy, ale
odpowiedziało jej jedynie hukanie sów gdzieś w oddali.
I gdy już chciała
ruszyć, z mgły wyłonił się ohydny, potężny robal, klekocząc wielkimi
szczypcami. Clarith miała ochotę wrzasnąć, ale ostatkiem sił się powstrzymała,
jednak czar, który wcześniej przywołała, rozproszył się, przez co stała zupełnie
bezbronna na linii ataku.
Bevil także
dostrzegł przerośnięte owady biegnące w ich stronę, jednak wykazał się większą
trzeźwością umysłu niż przyjaciółka i szybko ruszył do ataku, oczyszczając
przed dziewczyną drogę. Flomein zdziwiła się, że pomimo pancerza i dużych
rozmiarów te bagienne żuki poruszały się z niezwykłą gracją.
Clarith
ponownie skupiła się na czarze, a gdy jeden z żuków skoczył w jej stronę ,
wypuściła płomienie. Żółto-zielone języki pożarły ciemny pancerz; do uszu walczących
dobiegł żałosny skrzek konającego stworzenia.
Już po chwili
stali na ścieżce sami wśród rozpłatanych oraz spalonych zwłok, gorączkowo
nasłuchując nadejścia kolejnych nieprzyjaciół. Na razie jednak nic nie
wskazywało na to, by w pobliżu czaiło się więcej żuków.
Minęli
niewielką sadzawkę, strasząc stado rechoczących żab, aż doszli do rozwidlenia
dróg. Clarith zatrzymała się i spojrzała na odnogę – w oddali tliło się kilka
pochodni, jakby znajdowało się tam coś ważnego.
Dziewczyna
porozumiała się z Bevilem bez słów – kiwnęła na niego głową, złapała mocniej
kostur i ruszyła powoli za chłopakiem, który skradał się na ugiętych nogach,
trzymając przed sobą wielki miecz.
Pierwszego żuka
zabił z zaskoczenia – zwierzę nawet nie zorientowało się, co się dzieje. Zanim kolejne trzy zwróciły uwagę na
przybyszów, Clarith spaliła jednego żywcem, drugiego osmaliła, by Bevil mógł
dokończyć dzieła. Ostatni z potworów nie zdołał dobiec do dziewczyny, a już
leżał rozpłatany na ziemi, brocząc wokół ciemnozieloną śmierdzącą posoką.
Flomein
wyciągnęła szyję i rozejrzała dookoła, ale szybko okazało się, że niczego w
pobliżu już nie było. Dlatego ramię w ramię ruszyli do palących się pochodni,
po chwili zatrzymując się na kawałku wydeptanej ziemi, patrząc w zdumieniu na
to, co odkryli.
Na obrzeżach
polanki trwały pozostałości po kolumnach, które niegdyś mogły podtrzymywać wielkie
budowle. Dziś jednak porosły już w całości mchem, a dookoła leżały porozrzucane
kamienne bloki, okalając stary posąg. Podstawa nadal stała w miejscu, gdzie
rzeźbiarz ją umiejscowił, lecz cała postać została zniszczona – nogi oraz tułów
przegrały walkę z czasem, a pierś wraz z jedną ręką stała oparta o cokół.
Rzeźba niegdyś przedstawiała
króla trzymającego miecz uniesiony wysoko w geście triumfu. Nie wiedzieć
dlaczego, Clarith zrobiło się smutno – tak jak o czasach świetności króla, tak
i o tym miejscu zapomniano.
— Chodźmy już —
poprosił cicho Bevil i pociągnął dziewczynę delikatnie za rękę, spodziewając
się oporu, ale dała mu się poprowadzić bez problemów.
Ostatni raz
spojrzała na zatartą przez deszcze i wichry twarz, a później wrócili na
rozwidlenie dróg, by obrać właściwą drogę do ruin.
Czasy się
zmieniały i każdy przemijał. Zachodni Port też kiedyś może zniknąć, wyparty
przez inne wioski czy miasta takie jak Neverwinter czy Waterdeep, ale nie
chciała o tym myśleć. Ona też wiecznie żyć nie będzie, jednak dopiero posąg
samotnego, zniszczonego i zapomnianego przez lud króla uświadomił jej ponurą
rzeczywistość.
Ścieżka
rozciągająca się przed nimi zaczęła powoli zakręcać, ginąc we mgle; wśród
rechotania żab dało się usłyszeć charakterystyczny chrzęst poruszających się
żuków bagiennych, więc drużyna była przygotowana na potencjalny atak.
Z odwagą minęli
zakręt i niemal natychmiast wciągnęli potwory w wir walki, tnąc, paląc i
rozpłatując wielkie cielska. Jednak nie przewidzieli, że tym razem oddział
robali będzie wspierany przez jednego z jaszczurców.
— Bevil,
uważaj! — krzyknęła dziewczyna, dostrzegając w łapach wroga powoli rosnącą kulę
światła.
Młodzieniec
spojrzał przed siebie, jego oczy rozszerzyły się w szoku, a gdy jaszczurzec ze
złośliwym uśmiechem satysfakcji cisnął zaklęcie, szybko rzucił się w bok, osłaniając
głowę rękoma.
Magiczny atak
odbił się od połyskującej bariery ochronnej Clarith i rozproszył w mroku, co
dziewczyna natychmiast wykorzystała. Fioletowe języki oplotły jej dłoń i po raz
kolejny tego dnia posłała czar w kierunku wroga, paląc go żywcem i zabijając na
miejscu.
Gdy truchło
jaszczurca-szamana upadło na ziemię, dziewczyna podeszła do zbierającego się z
ziemi Bevila i pomogła mu wstać.
— Nic ci nie
jest? — spytała, obserwując jego niepewne ruchy.
— O mały włos…
— przyznał Starling, ale uśmiechnął się pokrzepiająco do przyjaciółki i
pokręcił głową. — Wszystko w porządku, możemy ruszać dalej.
Im bliżej
znajdowali się ruin, tym mgła stawała się rzadsza, dzięki czemu mogli dostrzec
o wiele więcej zarówno przed sobą, jak i po bokach ścieżki. Minęli ogromne,
stare drzewo zanurzone w mętnej toni; kawałek dalej, wśród rzęsy wodnej,
ujrzeli wbite w nich żółte ślepia, które po chwili zniknęły pod taflą z cichym,
niemal niesłyszalnym chlupotem.
Przy kolejnym
zakręcie droga rozszerzała się, a tuż przy jej poboczu, na niewielkiej polanie,
paliło się ognisko. Dziewczyna przystanęła i zacisnęła palce na kosturze. Bevil
również dostrzegł samotny obóz, lecz gdy powoli podeszli bliżej, okazało się,
że był opuszczony. Clarith rozluźniła się i rozejrzała, jednak prócz trzech
prymitywnie złożonych szałasów, niczego więcej nie zauważyła.
— Ktokolwiek tu
był, opuścił to miejsce w pośpiechu, nie zacierając śladów — przyznał cicho
Bevil, rozgrzewając dłonie w pobliżu ogniska.
Clarith uniosła
wzrok i rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła wśród mroku Bajora Umarłych.
Przyjaciele
ponownie wrócili na drogę, poruszając się nieco sprawniej, by móc jak
najszybciej dotrzeć do ruin. Wkrótce potem zarys budowli zamajaczył na
horyzoncie, co przyjęli z ulgą, która szybko stanęła im w gardle, gdy
dostrzegli poruszające się wysokie sylwetki jaszczurców pilnujących wejścia. Nie
mogli się jednak cofnąć – musieli wykonać tę misję za wszelką cenę bez względu
na koszty.
Clarith
zatrzymała się i zamruczała pod nosem inkantację, z radością obserwując fioletową
mgłę podnoszącą się wokół nóg oraz ukochane płomienie wyrywające się z dłoni na
wolność, ku jaszczurczemu szamanowi, pierwszemu wrogowi.
Bevil wybiegł
zza jej pleców i skoczył z wojennym okrzykiem na drugiego jaszczurca
przyglądającemu się nieruchomej tafli wody nad brzegiem bagna. Jego dwuręczny
miecz przeciął ze świstem powietrze i rozpłatał brzuch zaskoczonego potwora,
który z agonalnym wrzaskiem wpadł z chlupotem bajora.
Jaszczurczy
szaman z sykiem odwrócił się w kierunku młodzieńca, jednak nie zdążył uformować
żadnego czaru, gdy potężny atak ze strony Clarith spalił go żywcem.
Przyjaciele
skoczyli biegiem przed siebie, zostawiając za sobą trupy, by zaraz wciągnąć w
walkę kolejnych jaszczurców. Cztery stwory krążyły koło wejścia do ruin, nie
wychodząc poza kręgi światła rzucane przez pochodnie.
— Mają
łuczników, Clarith, zajmij się nimi! — rozkazał Bevil i uskoczył w bok, gdy
jaszczurzec wystrzelił w jego kierunku pierwszą strzałę.
Dziewczynie nie
trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko rozprawiła się z pierwszym wrogiem, lecz
jeden z wrogów dzierżących dwuręczny miecz przeszkodził jej w wyeliminowaniu kolejnego,
atakując jej Entropiczną Ochronę z całą mocą. Kolana Clarith ugięły się pod
naporem uderzenia, jednak nie upadła, zaciskając zęby i skupiając się na
barierze, modląc się jednocześnie do bogów, aby czar nie rozproszył się w
najmniej spodziewanym momencie.
Gdy ujrzała po
raz kolejny uniesiony wysoko miecz, a do jej uszu dobiegł wściekły syk,
wiedziała, że tego ciosu mogła nie wytrzymać. Nie umiała skupić się
wystarczająco mocno, by wytworzyć następne Przerażające Uderzenie.
W tym samym
momencie jaszczurzec stęknął, wypuścił z łap miecz i upadł na ziemię martwy,
ukazując dyszącego ciężko Bevila ze strzałą sterczącą z ramienia. Z jękiem
pełnym bólu wyrwał grot i rzucił daleko za siebie.
Wokół niósł się
odór krwi i śmierci, ale po całonocnych walkach taki zapach nie zrobił na
przyjaciołach wrażenia.
Dziewczyna
westchnęła i upadła na kolana, a bariera rozproszyła się i zniknęła bez śladu,
pozostawiając po sobie lekki ból głowy oraz ogromne zmęczenie. Bevil podszedł
do Clarith i opadł na ziemię obok niej, dotykając lekko ramienia. Gdy uniósł
dłoń, dostrzegł na skórzanej rękawicy ciemną plamę.
— Nic mi nie
będzie — powiedział Bevil, widząc wymowny wzrok przyjaciółki. — A nie ufam
twojej magii na tyle, by dać się wyleczyć czarami.
— Nie znam się
na magii leczenia. To rodzaj białej magii, ja znam tylko czarną — odpowiedziała
Flomein, rozcierając pulsujące skronie. Wpatrywała się w dal, gorączkowo myśląc
o tym, co czekało ich w ruinach i na jakie jeszcze niebezpieczeństwa naraził ją
ojciec.
— Dlaczego
czarna magia, Clarith? — spytał nagle Bevil po dłuższej chwili milczenia,
wycierając szmatą ubrudzoną klingę. — Dlaczego nie zdecydowałaś się na białą,
jak Amy?
— Chcę udowodnić
innym, że czarna magia nie zawsze reprezentuje tylko zło — mruknęła i nie
czekając na reakcję przyjaciela, ruszyła pewnie drogą, poprawiając chwyt
kostura w dłoni. Starling westchnął ciężko, wstał z ziemi i pobiegł za Clarith,
przeklinając dzień, w którym zdecydował się na znajomość z tą niezrównoważoną dziewczyną.
Przyjaciele
minęli zwłoki pokonanych i zbliżyli się do wejścia, powoli przygotowując się na
kolejne starcia i nieznane, które czyhało na nich wśród labiryntu zapomnianych,
starych korytarzy. Nie czuli więc przeszywającego wzroku skrytej w mroku
postaci otulonej w ciemny, podróżny płaszcz. Obserwowała ich z bezpiecznej
odległości, a gdy para zniknęła za drzwiami, jej oczy błysnęły i zniknęła w
ciemności.
Pozostał
jedynie rechot żab.
~*~
Wnętrze ruin
powitało ich wilgocią, odgłosem kapiącej w oddali wody i blaskiem płonących
pochodni, które ukazywały ogrom zniszczenia na korytarzach. Gruzy leżały niemal
wszędzie, pozostawiając niewiele miejsca do przejścia, a w wielu punktach strop
podtrzymywały jedynie solidne kolumny.
Clarith i Bevil
spojrzeli po sobie, porozumiewając się bez słów. Musieli pozostać czujni, mieli
małe pole manewru na ewentualne ataki.
Ruszyli powoli
przed siebie i minęli zakręt, wchodząc w pusty korytarz i niemal wpadając za
kolejnym zakrętem na patrol jaszczurców.
Każdy ze
stworów był uzbrojony w miecze, co zdenerwowało walczącą zaciekle Clarith.
Musiała wypuszczać na pierwszą linię Bevila, który zajmował sobą wrogów z
mieczami, wtedy ona mogła skupić się na formowaniu czarów pozwalających
wyeliminować jednostki z łukami lub szamanów.
Przyjaciele
szybko rozprawili się z pierwszym patrolem, po czym ruszyli w dalszą drogę.
Dotarli do rozwidlenia korytarzy, co kazało im się zatrzymać.
Clarith
zbliżyła się do ściany i wyjrzała zza winkla w głąb odnogi głównego przejścia,
i przełknęła cicho ślinę, dostrzegając na jego końcu wielką salę ze
zgromadzonymi jaszczurcami. Wśród nich w blasku ognia grzał się jaszczurzec-szaman
– dziewczyna nauczyła się ich rozpoznawać po malowidłach zdobiących łuskowate
ciała. Jaskrawe zawijasy pokrywały gadzie ramiona, grzbiety, a także brzuchy,
odróżniając od reszty i czyniąc z nich łatwe cele dla Flomein.
— Ja zajmę się
szamanem, ty bierz na siebie resztę — zarządziła i poklepała przyjaciela po
plecach.
Oboje
wiedzieli, że magia w rękach wroga to śmiercionośna broń, z którą nie było
żartów. Nawet jeśli uważali jaszczurców za gorszy od człowieka gatunek, szamani
potrafili wyrządzić ogromną krzywdę. Po walkach w Bajorze Umarłych nauczyli się
taktyki szybkiego eliminowania tych niewygodnych przeciwników, na sam koniec
zostawiając sobie mniejsze osobniki posiadające za broń jedynie miecz i własne
pazury.
Clarith skinęła
na Bevila i weszła w korytarz, krocząc pewnie w kierunku jaszczurców. Stwory
szybko dostrzegły ją wyłaniającą się z mroku, spowitą w fioletowe płomienie,
które niemal tak prędko, jak się pojawiły, pomknęły w kierunku zaskoczonego i
przestraszonego tajemniczą postacią szamana, zabijając go na miejscu.
Bevil wypadł
zza jej pleców, wyskoczył w górę i powalił na ziemię kolejnego wroga, odrąbując
mu jednym dobrym cięciem głowę od reszty ciała. Dwa kolejne jaszczurce padły
niedługo potem pod naporem ogromnego, dwuręcznego miecza Starlinga.
W wielkiej sali
przyjaciele nie znaleźli niczego prócz starych skrzyń, beczek po winie i
kolejnych zwałów gruzu, wrócili więc na główny korytarz i kontynuowali ostrożną
wędrówkę, skupiając się na dźwiękach dochodzących z mroków rozciągających się
przed nimi. Po chwili usłyszeli chrzęst chitynowego pancerza, co nakazało im
się zatrzymać. Spojrzeli po sobie zdumieni, nie mogąc uwierzyć w to, co
słyszeli.
— Żuk bagienny?
— Bevil niemal wypluł te słowa. — Tutaj?!
— Musiał się
jakoś przedostać do ruin — wyszeptała Clarith i wyczarowała fioletowe
płomienie, które zaraz posłała w kierunku żuka.
Języki ognia
wżarły się w ciało robala i spaliły je na popiół.
Czuła coraz
większe zmęczenie; widziała też, że Bevil atakował z mniejszą zaciętością, a
unoszenie wielkiego dwuręcznego miecza przychodziło mu z coraz większym trudem.
Nie wiedziała, ile jeszcze wytrzymają, ale czuła, że ich ciała były już na
skraju wytrzymałości.
Zacisnęła
jednak zęby, zmuszając się do kontynuowania poszukiwań.
Wąski korytarz,
którym szli, rozszerzał się znacznie i ukazywał zwały śmieci oraz gruzów
zepchniętych pod ściany.
W kolejnych
salach, do których wchodzili, roiło się od jaszczurców, w tym i szamanów
mających na usługach łuczników i zwykłych wojowników z mieczami. Clarith
osłaniała Bevila, rzucając czar za czarem i pokonując kolejnych wrogów, aż
stało się to dla dziewczyny rutyną. Posuwali się powoli do przodu, przedzierając
się przez kolejne patrole.
Flomein
odnosiła wrażenie, że łowcy skarbów składowali tu niegdyś łupy, chowając je do
skrzyń i beczek, a gdy okolicę nawiedziło plemię jaszczurców, wynieśli się,
porzucając dotąd bezpieczną kryjówkę. Wskazywały na to pudła ułożone w stosy,
stara, zardzewiała broń zalegająca w kątach sal i pozamykane na kłódki kufry, które
odkryli w mniejszych komnatach.
By odpocząć i
złapać oddech przed kolejnymi walkami, przeszukiwali co poniektóre z beczek,
ale prócz kilku zwojów i fiolek z dziwnymi substancjami nie znaleźli niczego
bardziej wartościowego.
Szeroki
korytarz ponownie zwęził się i stał się bardziej zimny oraz nieprzystępny, ale
to nie zraziło przyjaciół. Musieli wędrować dalej, a czuli w kościach, że byli
już coraz bliżej.
Przed kolejnym
zakrętem natrafili na zamknięte drzwi. Spojrzeli po sobie i złapali pewniej
oręż, gotując się na kolejne starcie.
Gdy dziewczyna
weszła jako pierwsza i zaatakowała, trafiając jednego z jaszczurców, szaman
ocknął się z zaskoczenia i odparował z pełną mocą, próbując przebić barierę
dziewczyny. Flomein warknęła, gdy jeden z czarów zdołał ominąć zasłonę i
dotkliwie poparzył jej skórę, jednak to tylko ją rozwścieczyło. Przywołała do
siebie ukochane płomienie i zaatakowała jaszczurca, uśmiechając się na dźwięk
agonalnych jęków stwora.
Gdy truchło
upadło na ziemię, wzniecając tumany kurzu, Bevil dobił ostatniego wojownika
wrogiego klanu i syknął, dotykając dłonią nogi. W tym samym momencie dziewczyna
ujrzała krew barwiącą nogawkę spodni na ciemny kolor. Sama odniosła kilka
drobnych skaleczeń, jednak nie mogła objąć magiczną ochroną przyjaciela, bo
straciłaby całą energię w kilka minut.
— Nic mi nie
będzie — warknął Starling, gdy Flomein podbiegła do niego i rozchyliła podarty
materiał odzieży, ukazując rozcięcie. — Musimy ruszać dalej.
— To duże
skaleczenie, musimy to opatrzyć — odpowiedziała, niezrażona tonem przyjaciela,
wyciągnęła z torby przytroczonej do pasa kilka bandaży i założyła mężczyźnie
prowizoryczny opatrunek. Zadowolona z efektu podniosła się z klęczek i pomogła
wstać Bevilowi.
— Oszczędzaj
siły, będę cię osłaniać — oznajmiła i puściła go wolno, by sprawdzić, czy mógł
chodzić. Po kilku krokach przywykł do nieprzyjemnego kłucia w łydce, więc
kiwnął przyjaciółce.
— Lepiej to
zakończmy — przyznał cicho i przetarł palcami zabrudzony policzek przyjaciółki.
Clarith
westchnęła cicho i przymknęła na chwilę oczy, marząc o ciepłym łóżku i
odpoczynku, na który tej nocy nie mogła sobie pozwolić.
Wyszli z
komnaty i ruszyli dalej ciasnymi korytarzami, aż w końcu dotarli do samego
końca tunelu zwieńczonego niewielkimi drzwiami. Wejścia pilnowało dwóch
jaszczurczych strażników, których bez większych problemów udało im się pokonać.
Z mocno bijącymi sercami przysunęli się do wejścia i pchnęli skrzydło, a to
ustąpiło bez oporu, otwierając przed nimi przejście.
Znaleźli się w
wielkiej, przestronnej sali podtrzymywanej przez stare, bogato zdobione
kolumny. Na wprost nich stał ołtarz; droga do niego została oświetlona
pochodniami zatkniętymi po obu stronach przejścia, a w mroku dostrzegli kolejne
skrzynie i kufry odsunięte poza zasięg światła.
Tuż przed nimi
stała horda jaszczurców; byli odwróceni plecami, wpatrywali się z zachwytem w
ołtarz oraz jaszczurca-szamana, najpewniej przywódcę plemienia, który
przemawiał do nich podniosłym głosem. Przyjaciele mimo woli także wsłuchali się
w śpiewny, uroczysty ton stwora.
— O wielkie
duchy Grobowca – wysłuchajcie naszych próśb! Inne plemiona zajmują nasze
terytorium, prowadzą wojnę… — Przywódca przeciągał „s” i czasem jego głos
przypominał bardziej warkot niż wspólną mowę, mimo to dało się zrozumieć sens
jego słów i przesłanie, jakie niosła ze sobą przemowa. — I zanim zaczniemy
walczyć z nimi o nasze tereny lęgowe, prosimy o wasze błogosławieństwo! —
kontynuował, znów unosząc o kilka oktaw głos, by echo dotarło do najmniejszych
zakamarków i szczelin komnaty.
Bevil zadrżał i
zwrócił się powoli w stronę zaszokowanej Clarith – w jego oczach czaił się
strach.
— Jest ich
okropnie dużo — zauważył cicho — możliwe, że to nie był najlepszy pomysł.
Jednak gdy znów
chciał się poruszyć, dostrzegł stwory odwrócone w stronę zastygłych z
przerażenia przyjaciół.
Clarith miała
ochotę zamordować Bevila, jednak wiedziała, że to na nic, bo zaraz i tak oboje
zginą. Wiele par oczu wpatrywało się w nich z nienawiścią, ale też
zaskoczeniem, rzadko kiedy komuś udawało się bowiem ich podejść.
— Ciepłokrwiści
tutaj? — Przywódca plemienia zasyczał i uderzył łapami w stół, rycząc na
przyjaciół: — Wasza obecność obraża kamiennego boga!
Zaraz zginiemy,
pomyślała z paniką Clarith, ale po chwili wymierzyła sobie w myślach siarczysty
policzek. Myśl, głupia, myśl, jak wyjść z tego cało!
Rozejrzała się
w gorączce po komnacie, prześlizgnęła wzrokiem po drżącej ze strachu postaci
Bevila, aż w końcu jej spojrzenie zatrzymało się na dyszącym z wściekłości
szamanie jaszczurców.
I wtedy
zaświtała jej w głowie najbardziej absurdalna myśl, na jaką było ją w tej
chwili stać.
— Kamienny bóg
wysłuchał waszych modlitw i przysłał mnie! – krzyknęła podniosłym tonem, choć
pod koniec zdania głos znacząco się jej załamał.
Odchrząknęła
pod nosem i zaczęła się modlić do wszystkich bogów tego świata, by uratowali ją
z tego bagna.
Jednak, ku jej
zaskoczeniu, przywódca dał się nabrać.
— Zostaliście
wysłani przez kamiennego boga? Dlaczego miałby przysłać nam na pomoc
ciepłokrwistych? — Na jego pysku odmalowało się powątpiewanie, a żółte oczy
zmrużyły się, mierząc dziewczynę od stóp do głów.
— Kamienny bóg
przysłał mnie jako dobry znak. Wasz atak na inne plemię zakończy się
zwycięstwem! — zakrzyknęła, ignorując natarczywy, zszokowany wzrok Bevila.
Tak samo jak
on, wątpiła w powodzenie tego planu, jednak zaczęła już brnąć w kłamstwo i nie
chciała się z niego wycofać, bo krok w tył mógł oznaczać dla nich śmierć.
— Słyszeliście?
— Wtedy głos zabrał przywódca bandy; na jego pysku odmalowała się radość i
ulga, co kompletnie zaskoczyło przyjaciół. — Kamienny bóg przemówił! Przekażmy
te wieści reszcie plemienia. Zwyciężymy!
Clarith wraz z
Bevilem odsunęli się, by przepuścić w drzwiach bandę jaszczurców. Gdy zamknęło
się za nimi wejście, Starling dla pewności zastawił je starą beczką, która,
choć dużo nie wytrzyma, to na pewien czas mogłaby zatrzymać rozwścieczonego,
oszukanego jaszczurca.
— To było
głupie — przyznał Bevil, gdy zostali sami w przestronnej komnacie.
Clarith
zachichotała, czując, jak do jej ciała wstępuje ulga. Nie sądziła, że ten blef
przejdzie, ale najwyraźniej jaszczurcy wykazywali się mniejszą inteligencją,
niż początkowo sądziła.
Rozkazała
Bevilowi przeszukać prawą część sali, samej biorąc na siebie lewą, bardziej
zagraconą. Przerzucała skrzynię za skrzynią, otwierała zatęchłe beczki oraz
skrytki i już miała się poddać, gdy jej wzrok przykuł samotny kufer porzucony
pod jedną z kolumn podtrzymujących strop nad ołtarzem. Podeszła tam i, niepewna
tego, co się stanie, otworzyła ostrożnie wieko.
Rażący blask
zalał jej postać i ściany, przyciągając tym samym uwagę Bevila. Clarith
zmrużyła oczy i zajrzała do środka, a po chwili była już stuprocentowo pewna,
że znaleźli to, po co tu przyszli i narażali życie przez te kilka godzin.
Dziewczyna
odłożyła na bok kostur i delikatnie wzięła w obie ręce niewielki, szklany
odłamek, który niemal natychmiast schowała do bezpiecznej torby. Blask zgasł, a
oni znów stali w komnacie spowitej w delikatny półmrok.
— Ryzykowaliśmy
życie i zdrowie dla tego? To bez
sensu. — Bevil pokręcił głową i schował miecz do pochwy, nie mogąc uwierzyć w
to, co przed chwilą ujrzał.
Usiadł na
jednej ze starych skrzyń i przetarł spocony kark, w końcu poświęcając odrobinę
więcej uwagi swoim ranom.
— Od teraz
Daeghun niech sam sobie wykonuje swoje zakichane zadania — warknął pod nosem, a
Clarith mimo woli uśmiechnęła się i podeszła do niego, łapiąc za zdrowe ramię.
Starling uniósł
głowę i spojrzał na nią bez cienia wesołości na twarzy.
— Chodźmy stąd,
zanim jaszczurcy zorientują się, że nie jestem żadnym wysłannikiem kamiennego
boga, a ich katem.
Mężczyzna
niechętnie kiwnął głową, wstał i stęknął, czując nieprzyjemne rwanie zmęczonych
mięśni. Nie wyobrażał sobie powrotu przez te same korytarze oraz tę samą
ścieżkę w Bajorze Umarłych, ale wiedział też, że nie istniała inna droga do
domu.
Musiał się więc
psychicznie przygotować na jeszcze więcej trupów i jeszcze więcej ohydnego
zapachu stęchlizny, krwi oraz śmierci.
Oboje musieli
się przygotować na długą noc, której nie zapomną do końca życia.
__________ ~*~ __________
Przerwę od tego bloga i historii zrobiłam sobie długą - zbyt długą. Wiadomo, szkoła szkołą, musiałam ją jakoś skończyć oraz napisać matury, ale miałam przygotowanych 6 rozdziałów naprzód, toteż nic mnie konkretnego nie usprawiedliwia.
Ale wracam! Z nowymi siłami, żeby za pomocą słów przekazać Wam pierwszą grę RPG, w jaką kiedykolwiek grałam i do której mam ogromny sentyment. Aktualnie mam zaczęty 11 rozdział już, jednakże siedzę na działce, gdzie nie mam komputera stacjonarnego do odtwarzania gry, a ten, który mam w stolicy, wypiął się na mnie i zepsuł sobie nośnik na płyty. Zanim więc zostanie to wszystko naprawione, zdążę wrócić i natrzaskać kolejne godziny gry do napisania :)
Cóż, ten rozdział to na pewno moja osobista porażka, Nerka może to potwierdzić. Gdy pisze się na podstawie zdjęć z gry, wyłącza się dziwnym sposobem myślenie. Kupa śmiechu tutaj była, a i kilka moich wewnętrznych załamań. Spokojnie, postaram się w następnych rozdziałach, żeby Clarith nie była taką zimną suką Mary Sue :P
Mam nadzieję, że nadal jesteście tu ze mną i macie ochotę to czytać! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz