D
|
o wioski dotarli kilka godzin
później, zziębnięci i zmęczeni. Powitał ich ponury widok zebranych w jednym
miejscu ciał oraz jęki konających. Ocaleli mieszkańcy zbili się w grupki,
szepcząc do siebie w strachu.
Obok nich, na
uboczu, stał Daeghun. Spoglądał na ludzi i milczał, wycierając ręce w szmatę.
Gdy usłyszał, że wiele osób ucichło, rozejrzał się za źródłem ich nagłego
niepokoju. Dostrzegłszy córkę i jej przyjaciela, szybko porzucił zajęcie i
podszedł do nich, odciągając na bok.
— Już jesteś –
i masz okruch — powiedział to tak pewnym siebie tonem, jakby żadnych wrogów w
ruinach nie było, a misja przyjaciół znaczyła tyle, co spacer wokół wioski.
To najwyraźniej
nie spodobało się rannemu Bevilowi.
— To wszystko,
co masz do powiedzenia? — warknął nieprzyjemnie, mierząc elfa od stóp do głów.
— Prawie tam zginęliśmy!
— Jeśli nie
wierzyłbym, że potrafisz podołać temu zadaniu, wysłałbym kogoś innego —
odparował mężczyzna, nic sobie nie robiąc z oskarżycielskiego tonu Starlinga
oraz wzroku ciskającego gromy.
— Tak, cóż, to
nie ty musiałeś przedzierać się przez
bagna i walczyć z jaszczuroludźmi — mruknął sarkastycznie Bevil, zakładając
ręce na piersi.
Nawet tak
ostentacyjne zachowanie wojownika nie zrobiło żadnego wrażenia na Daeghunie.
— Nie, byłem
tutaj i zajmowałem się rannymi, Bevilu — odpowiedział wypranym z emocji głosem.
— Teraz znajdź Merringa i zrób to samo.
Clarith, która
znała Daeghuna najlepiej ze wszystkich, poznała doskonale ten ton oraz ukryty w
ostatnich słowach przekaz: „odejdź już, jesteś tu zbędny.” Zrobiło jej się mimo
wszystko przykro, ponieważ Bevil dzisiejszej nocy wykazał się ponadprzeciętną
odwagą i wiele razy uratował jej życie, samemu nadstawiając karku.
Bevil chyba
także zrozumiał aluzję zawartą w słowach elfa, bo westchnął ciężko, odwrócił
się w kierunku Clarith i przed odejściem nachylił się jeszcze ku niej i
wyszeptał tak, by tylko ona usłyszała:
— Nie rozumiem,
jak z nim wytrzymujesz.
Po czym ruszył,
szukając dla siebie zajęcia oraz brata Merringa, który pomógłby mu wyleczyć
rany.
Clarith
odprowadziła przyjaciela wzrokiem, póki naglący głos ojca nie nakazał jej
wrócić na ziemię:
— Teraz okruch…
pokaż mi go.
Dziewczyna
odłożyła na ziemię kostur i odpięła pasek torby, po czym wyciągnęła z głębokiej
sakwy niewielki przedmiot. Kryształ lśnił blado, o wiele słabiej niż w komnacie
w ruinach, co zdziwiło Clarith, ale nie skomentowała tego. Daeghun wydawał się
być zafascynowany i zamyślony zarazem, wolała więc mu nie zaprzątać głowy takimi
pytaniami.
— Powiedz mi coś
o nim — poprosiła cicho, podczas gdy elf oglądał przedmiot z każdej strony.
— Ten okruch
jest jednym z dwóch — zaczął powoli, oddając po chwili kryształ dziewczynie. —
Oba odnaleziono po bitwie, w której dawno temu zniszczony został Zachodni Port.
Razem z moim przyrodnim bratem, Duncanem, poprosiliśmy maga w Neverwinter, by
zbadał moc okruchów. Mag odkrył jedynie słabą magiczną aurę, pozostałość po
bitwie. Tak więc zachowałem jeden okruch, a drugi dałem Duncanowi. Niedługo po
moim powrocie do Zachodniego Portu zapieczętowałem okruch w ruinach.
Z całej
przemowy Clarith zdołała wychwycić tylko jedno – Duncan. Przybrany brat Daeghuna,
kolejna rzecz, którą ukrywał przed nią ojciec.
— To ja mam
wuja? — spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. W tonie jej głosu można było
dosłyszeć nutę pretensji, choć wcale nie chciała, żeby tak to zabrzmiało.
— W pewnym
sensie — przyznał niechętnie Daeghun, a po chwili dodał: — Lepiej byłoby
powiedzieć, że to ja mam przyrodniego
brata… Duncan, jak Bevil, posiada wiele wad, które sprawiają, że nie warto na
nim polegać czy przyznawać się do pokrewieństwa.
Clarith
postanowiła zignorować niemiłą uwagę na temat Bevila.
Postanowiła
więc zmienić niewygodny temat, by nie wdać się w dysputę z ojcem.
— Kiedy
stoczono tę bitwę w Zachodnim Porcie?
— To było dawno
temu – to starcie nie dotyczyło Zachodniego Portu, lecz jednak ogarnęło wioskę,
podobnie jak wiele innych w okolicy Bajora Umarłych. — Mężczyzna westchnął
ciężko i rozejrzał się, na chwilę milknąc.
Clartih
sądziła, że znów się zamyślił, odpływając myślami tam, gdzie nie mogła go
dosięgnąć, jednakże elf po chwili zaczął mówić tym samym niskim, melancholijnym
głosem:
— Niewiele
wiedzieliśmy na temat przyczyn konfliktu. Miały w tym udział demony dowodzone
przez czarownika o wielkiej mocy – znaliśmy go jako Króla Cieni.
Flomein
mimowolnie zadrżała na dźwięk imienia wspomnianego maga. Kojarzyła historię o
Królu Cieni, jednak nigdy nie sądziła, że tamten atak był powiązany akurat z
nim.
— Siły
Neverwinter próbowały odeprzeć demony — opowiadał Daeghun dalej. — Wielu
mieszkańców uciekło, niektórzy drogami, a niektórzy przez bagna, byle tylko
umknąć przed bitwą. Nastąpiła wielka eksplozja – czysta i biała – później już
nic.
Dziewczyna
zamrugała zaskoczona, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Zaczęła jednak
rozmyślać nad tym, co powiedział jej ojciec, a także przypomniała sobie
rozbłysk jasnego światła tuż po tym, jak otworzyła kufer w ruinach.
— Czuję, że z
okrucha płynie magia – silna magia — przyznała nagle, rozumiejąc w końcu,
dlaczego czuła się dziwnie i reagowała tak gwałtownie na wszelkie wzmianki czy
to o Królu Cieni, czy to o samym przedmiocie.
Okruch wibrował
lekko w sakwie, a przez jej ciało przechodziły zimne prądy magii, kłócąc się z
jej naturalną, czarną.
— Dziwne —
powiedział cicho Daeghun, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na tobołek
dziewczyny, w której schowała kryształ. — Być może atak to obudził. Jeśli tak,
zatem ponowne przyjrzenie się obu okruchom przyniosłoby inne efekty, ale takie
wróżbiarstwo przekracza możliwości wszystkich w Zachodnim Porcie, włączając w
to Tarmasa.
Zastanowiła się
chwilę nad słowami elfa. Skoro nawet Tarmas nie zdołałby powiedzieć na ten
temat niczego wartościowego, o jak potężnej magii właśnie rozmawiali?
— Czy jesteś pewien,
że te potwory szukały właśnie okrucha?
— To jest
jedyny powód ich przybycia, jaki przychodzi mi do głowy. Czy jestem pewien? —
Daeghun zastanowił się chwilę, a po chwili wzruszył lekko ramionami, choć jego
kamienna maska nie rozkruszyła się ani na chwilę, nadal pozostając bez wyrazu.
— Nie, ale przeczucie mówi mi, że przyszli właśnie po to.
— Nie brzmi to
zbyt dumnie, jak na mój gust. — Zawsze uważała, że elfy były najmądrzejszymi
istotami tego świata i nie istniało nic równie mądrego, co one, jednakże
przebywając z Daeghunem, zaczęła się zastanawiać, czy jej wyobrażenia nie stały
się przypadkiem wyolbrzymione, a wszechpotężne elfy okazały się być bardziej
przeciętne, niż można to sobie wyobrażać.
— Tylko ta
jedna rzecz w całej wiosce mogła sprawić, że zaczęli siać takie zniszczenie.
Nie szukali złota ani kosztowności – i my ich też nie obchodziliśmy, póki nie
stanęliśmy im na drodze.
Clarith nie
chciała dalej drążyć tego tematu, bo czuła w kościach, że zaraz pokłóci się z
ojcem i niczego więcej się nie dowie. Od melancholijnego i zamyślonego elfa
mógł być gorszy tylko rozzłoszczony, obrażony elf.
— Dobrze,
odzyskałam okruch, co dalej?
— Musisz udać
się do Neverwinter. — Daeghun zignorował jej zszokowaną minę i rozdziawione
usta. — Odnajdź mojego przyrodniego brata Duncana, odzyskaj drugi okruch i
zabierz go do maga, którego oboje będziecie darzyć zaufaniem.
Jedyny mag,
którego darzę zaufaniem, to ja sama, pomyślała z rozbawieniem, jednak słuchała
cierpliwie dalej, nadal nie potrafiąc się wyzbyć szoku.
— Duncan
prowadzi w Dokach gospodę o nazwie Zatopiony Dzban. Nie jest to najbardziej… —
zawahał się wyraźnie, ale dodał po chwili z ciężkim westchnieniem: — szacowne
miejsce, jednak dość bezpieczne.
Ona, Clarith
Flomein, mieszkanka Zachodniego Portu, czarnoksiężnik z przypadku, miała udać
się do Neverwinter? Tego Neverwinter? Nie potrafiła uwierzyć, że już za kilka
godzin opuści rodzinną wioskę i uda się w nieznane, czego kiedyś bardzo
pożądała, ale jednocześnie obawiała się tego, co tam zobaczy i czego doświadczy.
Teraz jej dziecinne marzenia miały się ziścić, choć w mniej przyjaznych
okolicznościach, niż tego oczekiwała.
Bała się,
skłamałaby, gdyby powiedziała inaczej, ale z drugiej strony czuła w brzuchu
stado motyli na myśl o tym, kogo może spotkać po drodze i jakie przygody
przeżyje podczas wędrówki. Już sama nazwa Neverwinter sprawiała, że chciała
wyruszyć jak najszybciej.
O ile przeżyje
do momentu, gdy ujrzy monumentalne miasto.
— Czy Bevil
idzie razem ze mną? — spytała, opanowawszy chwilę wcześniej emocje.
— Nie. — Ta
krótka odpowiedź zgasiła radość dziewczyny w jednej sekundzie, pozostawiając po
sobie zawód oraz powoli rosnący strach.
Daeghun, widząc
to, uśmiechnął się lekko.
— Wiem, że
cenisz go jako przyjaciela, ale nie przyda ci się poza Zachodnim Portem. On
jedynie opóźniałby twoje ruchy. Bevil jest stworzony do… prostszych rzeczy.
— Bevil pomógł
mi w ruinach, więc okaż trochę szacunku — warknęła nieprzyjemnym głosem, mierząc
ojca wściekłym spojrzeniem.
Nie takiego
obrotu spraw się spodziewała, nie tak sobie wyobrażała swoją pierwszą wielką
podróż do Neverwinter.
Nie w
samotności, bez przyjaciela u boku, z którym mogłaby porozmawiać, pośmiać się,
przeżyć wspaniałe chwile i dzielić się wszystkimi troskami, jakie ją dopadną
podczas wędrówki.
— Nie traćmy
więcej czasu na rozmowy o twoim przyjacielu — poprosił Daeghun, ucinając
sprawę, co jeszcze bardziej rozzłościło Flomein.
Wiedziała
jednak, że nie przekona ojca do zmiany decyzji. Jak już coś postanowił, tak
miało być.
— Co będzie,
jeśli bestie mnie wytropią? — spytała ponuro, przestając się ostatecznie
cieszyć z wyjazdu.
— To bardzo
prawdopodobny scenariusz, ale ta wioska nie zapewni ci schronienia ani nie
przetrwa kolejnego ataku. Na drodze, w ruchu, masz szansę. Gdy już dotrzesz do
Neverwinter, być może trudniej im będzie cię zaatakować.
Clarith dopadło
zmęczenie na samą myśl o drodze, którą musiała pokonać. Czuła ból mięśni, tępe
pulsowanie skroni i nadchodzącą senność, jednak nadal pozostawała czujna.
— Dlaczego nie
wyrzucimy tego okrucha i nie damy sobie z tym spokoju? — spytała z wyrzutem,
mając na ten moment dość wszelkich kryształów, jaszczurców, krasnoludów i innych
dziwactw, jakie odkryła tej nocy.
W dodatku
nieopatrznie spojrzała w kierunku jednej z ocalałych stodół, przed którą
mieszkańcy zgromadzili stosy zabitych; wiedziała, że wśród nich była Amie, co
tylko pogorszyło jej paskudny już humor.
— Ten… problem
jest bardziej skomplikowany, niż myślisz. Jeśli damy im ten okruch, wątpię, by
przekonało ich to, że nie mamy drugiego.
— Drugiego? —
Clarith co prawda pamiętała, że elf wspomniał już o innym okruchu, jednak nie
sądziła, że ten także tutaj był.
— Odnaleźliśmy
jedynie dwa. Możliwe, że było ich więcej: zostały rozrzucone po bagnie, zabrane
lub spotkał je jeszcze inny koniec.
Clarith
przekrzywiła głowę i spojrzała z zastanowieniem na Daeghuna. Znała go już tyle
lat, że doskonale wiedziała, gdy mówił całą prawdę albo coś ukrywał. Teraz
ewidentnie także próbował coś zatuszować.
— Jest coś, o
czym mi nie mówisz — powiedziała cicho z uśmiechem na ustach, który miał go
przekonać, by zmienił zdanie i wyjawił wszystkie sekrety.
Jednak to był
Daeghun, mistrz tajemnicy.
— Jest wiele
rzeczy, których postanowiłem ci nie mówić – nie są one istotne. Mniej pytań,
więcej zastanowienia nad moimi słowami.
I tyle. Więcej
nie dowie się od tego niezwykle skrytego i cichego elfa. Za każdym razem, gdy
próbowała go podejść i uzyskać więcej informacji, przegrywała z kretesem. Może
przy następnym spotkaniu, kiedy wróci z Neverwinter z pomyślnymi wieściami, uda
jej się choć raz wygrać ich walkę.
— Jak mam
dotrzeć do Neverwinter? — spytała, szybko zmieniając temat po dłuższej chwili
niezręcznej ciszy, jaka zapadła między nimi.
Wiedziała, że
im szybciej wyruszy, tym szybciej znajdzie bezpieczne schronienie, gdzie będzie
mogła posilić się, umyć i odpocząć. Tutaj jednak nie zazna już takich luksusów,
musiała czym prędzej opuścić wioskę, by jej dłużej nie narażać na
niebezpieczeństwo.
— Kiedy dasz
radę bagnu, kieruj się do małego miasteczka portowego o nazwie Highcliff. Tam
dostań się na statek do Neverwinter. Bestie, które nas zaatakowały, zostawią
Zachodni Port w spokoju, kiedy zrozumieją, że zwierzyna uciekła. Jeśli wszystko
pójdzie dobrze, dotrzesz do Neverwinter, zanim odkryją twój trop.
Clarith wątpiła
w to, by wrogowie dali się tak łatwo zwieść, ale musiała mieć nadzieję. Wszakże
raz już udało się jej oszukać wroga – przywódcę plemienia jaszczurców – może i
tym razem się uda?
— Pożegnaj się
— głos Daeghuna znacząco złagodniał, co zwróciło uwagę dziewczyny — twoje stopy
mogą przebyć wiele dróg, zanim tu powrócisz. Powiadomię kilka osób, że
odchodzisz, ale nie podam im powodu twego odejścia.
— Tak mnie
żegnasz? — spytała z żalem Clarith, dostrzegając, że elf zamierzał już iść.
Rozmyślił się
jednak, przystanął i spojrzał na nią ze smutkiem.
— Być może
kiedyś znów porozmawiamy i zrozumiemy się lepiej.
Wtedy też do
głowy zmęczonej Clarith zawitała nowa, nieco abstrakcyjna myśl. Postanowiła
więc szybko spytać, nim rozmyśli się i później pożałuje, że nie skorzystała z
okazji wtedy, gdy ją miała.
— Dlaczego nie
zabierzesz okrucha do Neverwinter?
— Zostałem
wychowany przez dzikie elfy. Spędziłem wiele lat wśród ludzi, ale nie potrafię
ich zrozumieć. Ty należysz do ich gatunku, rozumiesz ludzi. — Daeghun westchnął
nagle i przygarbił się, przez co wyglądał na o wiele starszego, niż był w
rzeczywistości. Trudy nocy także i na nim odcisnęły swe piętno. — Zrobiłem co w
mojej mocy, żeby ukryć twoją obecność. Jeśli te bestie przyjdą ponownie,
Zachodni Port będzie mnie potrzebował.
— Ukryć moją
obecność? — spytała zaskoczona Clarith. — Co zrobiłeś?
— Stworzyłem
zasłonę dymną. W zwykłą noc łatwo by zauważono twoją wyprawę z Bevilem. Ale nie
w tę noc… To nadal może nie wystarczyć, ale niewiele więcej mogę zrobić.
Między nimi
zapadło kolejne wymowne milczenie. Clarith wiedziała, że czas pożegnań
nadchodził, choć nie miała go tak dużo, jakby tego chciała.
— Chcę jeszcze
pogadać z kilkoma osobami — poprosiła cicho, czując w sercu powoli narastający
ból – pustkę, której tak łatwo nie zapełni.
— Wróć, gdy się
przygotujesz. Porozmawiamy o ścieżce, którą musisz obrać.
Dziewczyna
wzięła głębszy oddech i odeszła od ojca, kierując się w stronę góry ciał oraz
ognisk rozpalonych nieopodal jedynej ocalałej stodoły, gdzie trzymano rannych i
umierających. Słyszała już tylko pojedyncze jęki, natomiast cisza, jaka
wypełniała okolicę między jednym a drugim stęknięciem, przyprawiała o dreszcze.
Z Amie
pożegnała się już wcześniej, liczyła jednak to, że jej pogrzeb będzie
najpiękniejszym spośród wszystkich, jakie odbędą się w najbliższych dniach w
Zachodnim Porcie. Żałowała, że nie mogła zostać, by osobiście zająć się
pochówkiem przyjaciółki, jednak sama Amie poganiałaby ją do rozpoczęcia
przygody, która na nią czekała po przekroczeniu granic wioski.
Uśmiechała się
pokrzepiająco do ocalałych wieśniaków, przechodząc obok nich spokojnym, pewnym
siebie krokiem. Chciała im dać w ten sposób otuchy.
Część z nich
wiedziała już, że to jednak czas pożegnań, nie zapewnień o nadejściu lepszych
czasów. Odchodziła stąd i sama powoli przestawała wierzyć, że szybko powróci.
Na uboczu, na
niewielkim wzniesieniu, niedaleko zgliszczy jednego z domów, dostrzegła
stojącego samotnie Tarmasa. Mag obserwował wszystko z góry i wyraźnie nad czymś
rozmyślał, głaszcząc od niechcenia głowę węża na końcu swojego kostura.
Gdy dziewczyna
do niego podeszła, wskazał ręką stos ciał i powiedział:
— To wtargnięcie
jest najbardziej interesującym wydarzeniem, do jakiego doszło tu w ostatnich
latach.
Dziewczyna nie
odpowiedziała, podążając wzrokiem za jego dłonią. Z miejsca, na którym stali,
mogli obserwować niemal całą wioskę – dogasające domy, wypalone połacie zbóż i
traw, a także morze krwi oraz dziesiątki trupów; Clarith zadrżała i ponownie
wbiła wzrok w Tarmasa, wiedząc doskonale, że nie skończył jeszcze mówić.
— Miałem spore
nadzieje względem Amie – była wyjątkowa jak na kogoś z Zachodniego Portu. Wielka
szkoda, że nie zapamiętała pierwszej lekcji: „Zawsze słuchaj Tarmasa”. Nie
spodziewam się, że ty to zrozumiesz,
ale ona była jedyną osobą zdolną prowadzić ze mną inteligentną rozmowę. —
Spojrzał na dziewczynę przenikliwym wzrokiem; zdawać by się mogło, że jego oczy
przeniknęły duszę Flomein, co nie stanowiło przyjemnego uczucia. — Idź, jeśli
musisz, ale pozostają tutaj tajemnice, które powinny zostać rozwikłane.
Clarith czuła,
że musi usprawiedliwić Amie. To był jej obowiązek, by chronić dobre imię przyjaciół
za wszelką cenę.
Nawet po
śmierci jednego z nich.
— My jedynie
próbowaliśmy pomóc — odezwała się cicho, a w jej głosie nie słychać było
przekonania co do tego, co powiedziała, jednak chciała, by to wiedział.
— Przecież
kazałem wam się trzymać z daleka! — warknął nieprzyjemnie, patrząc na nią z
gniewem w oczach. — Nie jestem zgrzybiałym mędrcem, któremu muszą pomagać
amatorzy. Dziewczyna zginęła bezsensowną śmiercią. Niepotrzebna ofiara służy
jedynie twoim wrogom. Zapamiętaj dobrze tę lekcję, a być może uda ci się
uniknąć losu Amie.
Clarith czuła,
że ta rozmowa idzie w złym kierunku. Wolała już nie poruszać przy nim
drażliwego tematu jej zmarłej przyjaciółki, wiedziała bowiem, że Tarmas w głębi
duszy bardzo cierpiał. Zaczął traktować Amie jak własną córkę, powierzał jej
każdy sekret i, tak jak wspominał, lubił z nią rozmawiać na wiele tematów,
których normalnie nie poruszyłby w gronie innych mieszkańców wioski.
— Możesz coś
zrobić, żeby pomóc mi w tej wędrówce? — spytała z ciekawością, licząc na zwoje
pełne potężnych, zapieczętowanych starannie czarów lub fiolek z miksturami
zmieniającymi ludzi w zwierzęta.
— Pomoc w
podróży, powiadasz? Rada – oto, co mogę ci dać. Pamiętaj, że twoja czaszka to
nie tarcza. Amie najwyraźniej o tym zapomniała… głupia dziewczyna. Słynne
zakute łby portowców nie stanowią ochrony przed mieczem czy oszczepem.
— Dlaczego
przybyłeś do Zachodniego Portu, skoro tak nisko cenisz jego mieszkańców? —
spytała z wyrzutem, czując narastający w niej gniew.
Przestawała
lubić Tarmasa. Dzisiejsza noc ukazała jego prawdziwy charakter. Nie znaczyło to
jednak, że nie darzyła mężczyzny należnym mu szacunkiem.
— Dość
powiedzieć, że wolę miejscowe komary od miejskiego rejwachu. Tutaj mogę
popracować w spokoju… wystarczy, że co jakiś czas udzielę lekcji dziecku
wieśniaka.
— Dlaczego w
ogóle zawracasz sobie głowę nauczaniem? — odważyła się spytać Flomein,
odrywając wzrok od twarzy maga i ponownie kierując spojrzenie na spaloną niemal
do szczętu wioskę.
— Myślisz, że
to moja decyzja? Że to ja chcę, aby brudne dziecko nędzarza o niezdarnych
rękach i tępym umyśle sprzątało moje domostwo? — Tarmas zaśmiał się, lecz w
jego głosie nie było cienia wesołości. — Mógłbym do tego zatrudnić służącego,
ale wioska ma pewne… oczekiwania względem miejscowego maga. Obowiązki, których
nie można uniknąć. Tak więc uczę ich magii, by mogli… pisać durne wiadomości w
błocie lub innym śmieciowisku… żeby później marnotrawili wiedzę w imię
bezsensownej lojalności… głupia dziewczyna.
Clarith po
ostatnich słowach wiedziała już, że niczego więcej od Tarmasa nie wyciągnie.
Odsunęła się więc na kilka kroków, a gdy mężczyzna w końcu zwrócił na nią uwagę
i spojrzał na jej twarz, uśmiechnęła się lekko, prawie niewymuszenie.
— Żegnaj,
Tarmasie.
I z tymi słowy
odeszła, nie odwracając się do mężczyzny już ani razu.
Nie uszła
daleko, gdy wpadła na nią matka Bevila. Kobieta z początku zdziwiła się
spotkaniem, ale po chwili uśmiechnęła się zaskakująco ciepło i przytuliła do
siebie Flomein. Clarith nie spodziewała się tak ciepłego powitania ze strony
Retty, jednakże nie protestowała. Wiedziała, że ona tego potrzebowała.
— Dziękuję,
dzięki tobie mój syn wrócił cało z Bajora. — Retta puściła Clarith i odsunęła
się, mierząc dziewczynę od stóp do głów.
Nawet jeśli
widziała na stroju ślady krwi, nie skomentowała tego w żaden sposób.
— Bevil nadal
jest wstrząśnięty napaścią i utratą waszej przyjaciółki. Jestem ci wdzięczna,
że udało ci się nad nim czuwać.
— Oboje nad
sobą czuwaliśmy — przyznała z uśmiechem na ustach Clarith, czując nagły
przypływ ciepłych uczuć wobec tej miłej kobiety.
Retta zawsze
wspierała ich trójkę w przygodach, jakie sobie umyślali w latach dzieciństwa;
można nawet powiedzieć, że traktowała Amie i Clarith jak własne dzieci.
— Rozumiem, że
nigdy wcześniej nie wysłano cię do Neverwinter – Miasta Zręcznych Rąk. Mam
nadzieję, że będziesz miała więcej szczęścia niż brat Bevila, Lorne.
Clarith
kojarzyła to imię. Co prawda Bevil rzadko wspominał o starszym bracie, jednak
widziała wyraźnie, że chłopak za nim tęsknił. Teraz, gdy młody Starling już
wyrósł na dorosłego, dojrzałego mężczyznę, wiele razy snuł plany wyruszenia do
Neverwinter i odszukania jakichkolwiek wieści o zaginionym.
— Co
przydarzyło się Lorne’owi? Poszedł walczyć w wojnie z Luskanem, prawda?
— Nigdy nie
powrócił. Nie wiem nawet, czy żyje — przyznała ze smutkiem kobieta, odwracając
wzrok. Na jej twarzy odbił się żal, co dodało obliczu Rety kilku lat. — Wielu
żołnierzy zginęło podczas wojny z Luskanem — kontynuowała. — Modlę się, aby nie
był jednym z nich… Brat Merring mówi, żeby nigdy nie przestawać wierzyć, ale
minęło już tak dużo czasu… — Nagle Retta uniosła wzrok i wbiła przenikliwe
spojrzenie w twarz Clarith, co nieco zbiło Flomein z tropu. Gdy kobieta się
odezwała, zaskoczyła dziewczynę stanowczość, z jaką powiedziała kolejne słowa:
— Chcę jedynie wiedzieć, co się stało. Jeśli zmarł – dobrze byłoby pogrzebać go
razem z resztą rodziny, oddać mu szacunek poprzez pochówek godny żołnierza.
— Jeśli dowiem
się czegokolwiek, dam ci znać — obiecała z mocą Clarith. Nie zaszkodzi jej
przecież spytać się w mieście o żołnierzy – zarówno tych zmarłych, jak i
ocalałych.
Czas ją naglił,
a im dłużej tu zabawiała, tym większe stawały się szanse na kolejny atak.
— Czy mogłabyś
pomóc mi jakoś w podróży? — spytała Clarith, obserwując kobietę czujnie.
Retta wyglądała
na zmęczoną, ale zdeterminowaną, by czuwać do świtu przy umierających.
— Obawiam się,
że nie mogę ci niczego dać. Te stwory doszczętnie splądrowały nasz dom.
Clarith raz
jeszcze pozwoliła się przytulić Retcie. Potem jednak wyswobodziła się z objęć i
lekko skinęła głową na znak pożegnania. Wiedziała, że będzie tęsknić za tą
ciepłą kobietą – zawsze mogła znaleźć w niej oparcie, gdy Daeghun zawodził jako
przybrany ojciec.
Kiedy szła
główną ścieżką wioski, obserwując mieszkańców przy próbach gaszenia
dopalających się domostw, natrafiła na Orlena. Przystanęła niedaleko miejsca
bitwy między wrogim magiem a Tarmasem, czekając, aż wieśniak do niej dołączy.
Wyraźnie chciał z nią porozmawiać, zaś półuśmieszek czający się na jego twarzy
tylko ją w tym utwierdził.
— Więc udajesz
się do Neverwinter, prawda? — Gdy skinęła głową, jego uśmiech poszerzył się,
choć okoliczności rozmowy nie skłaniały do radości. — Pamiętaj, że pochodzisz z
Portu, i nie pozwól mieszczuchom, żeby coś ci wmawiali. My, portowcy, potrafimy
sami o siebie zadbać. Nie potrzebujemy wyszukanych murów obronnych.
Clarith miała
ochotę roześmiać się sucho. Widząc ogrom zniszczeń i liczbę zabitych
dzisiejszej nocy, dziewczyna oddałaby cały swój majątek za mury obronne.
— Możesz coś
zrobić, żeby pomóc mi w tej wędrówce? — spytała za to, by nie ciągnąć dalej
drażliwego dla niej tematu. Wolała stąpać po neutralnym gruncie niż przed
odejściem skłócić się z jednym z mieszkańców ukochanej wioski.
— Proszę, weź
to. — Mężczyzna wyciągnął z kieszeni niewielką fiolkę i wcisnął w rękę.
Rozpoznała ją
niemal od razu; Tarmas wiele razy dawał im mikstury leczenia ran na ich długie
wyprawy po bagnach, bo zawsze wiedział, że wrócą do wioski z siniakami i
zadrapaniami na całym ciele.
— Portowcy sami
o siebie dbają, w przeciwieństwie do mieszczuchów. Pamiętaj o tym.
Dziewczyna
skinęła głową i schowała fiolkę do torby, ciesząc się, że będzie mieć wreszcie
coś, co przyda jej się w podróży. Przecież nie wiedziała, co może ją spotkać na
drodze.
— Jeśli tylko
mógłbym dać ci więcej, zrobiłbym to. Jednak po tym ataku i po minionym sezonie…
cóż, to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić.
Clarith była
wdzięczna za podarunek. Pod wpływem impulsu uściskała wieśniaka i pożegnała się
z nim, obiecując, że przywiezie mu coś z Neverwinter w ramach podzięki za tak
cenny prezent.
Zostawiła za
sobą polankę, na której zginęła Amie, ponownie kierując się do stodoły, gdzie
zebrali się wszyscy ocalali. W tłumie wypatrzyła brązową czuprynę zwichrzonych
włosów Bevila, więc przyspieszyła kroku, by porozmawiać z nim i się pożegnać.
Zauważył ją,
nim zdążyła podejść. Odwrócił się i skrzyżował ręce na piersi, wpatrując się w
nią przenikliwym wzrokiem, ale Clarith wiedziała, że w głębi serca cierpiał.
Nie chcieli się rozstawać – nie wtedy, gdy ich przyjaźń została wystawiona na
ciężką próbę i wyszła z niej zwycięsko, jeszcze bardziej się zacieśniając.
Przystanęła
przed nim i już miała coś powiedzieć, ale nagle zabrakło jej słów. Bo nie
wiedziała, co mogłaby mu przekazać. Pragnęła z całych sił, by wyruszył razem z
nią, jednak z drugiej strony nie była do końca pewna, czy faktycznie podołałby
zadaniu.
Oczywiście, że
by podołał, zaraz skarciła się w myślach. Dał radę całemu plemieniu jaszczurców
i hordzie bagiennych żuków, podróż do Neverwinter nie stanowiłaby dla niego tak
dużego problemu.
— Więc twój
ojciec wysyła cię do Neverwinter. — Bevil odezwał się jako pierwszy, nie
czekając na żadne słowa przyjaciółki. — Tak jakby nie dość się do tej pory
wydarzyło.
Prychnął i
odwrócił ostentacyjnie wzrok, a dziewczynie nagle zaczęło się płakać.
Zrozumiała, że być może już nigdy go nie zobaczy. Nie potrafiła przewidzieć, co
się z nią stanie, gdy przekroczy granice Zachodniego Portu i opuści rodzinne
strony, zmierzając w szeroki oraz nieznany świat w poszukiwaniu odpowiedzi na
wiele zadanych pytań.
To mogła być
ich ostatnia rozmowa.
— Mam nadzieję,
że szybko powrócisz, ale większość ludzi, którzy opuszczają Zachodni Port, już
tutaj nie wraca. — Flomein spojrzała na niego ze smutkiem, a w kącikach jej
oczu zalśniły łzy.
Przed innymi
może by je ukryła, ale nie przed Bevilem. On znał ją najlepiej ze wszystkich i
wiedział, że pod twardą skorupą kryła się niezwykle wrażliwa oraz krucha
istota. Która, niestety, wraz z biegiem ostatnich zdarzeń coraz bardziej
twardniała i zamierała.
— Jeśli
trzymając się z daleka od Zachodniego Portu, ochronię miasto, moim obowiązkiem
jest tak zrobić — odpowiedziała zaskakująco mocnym głosem, jakby chciała
przekonać samą siebie co do prawdziwości tych słów.
— Wielka
szkoda, że odchodzisz – przez ten atak straciliśmy wielu portowców. — Bevil
rozprostował ręce i opuścił wzdłuż ciała, wzdychając ciężko, a gdy ponownie
spojrzał na przyjaciółkę, Clarith ujrzała w jego oczach smutek oraz tęsknotę. —
Miejmy nadzieję, że twój ojciec ma rację i nie będzie już więcej ataków. Jednak
wioska będzie potrzebowała każdego, kto jest w stanie unieść miecz. Jako
członek Milicji mam obowiązek bronić Zachodniego Portu. Nie mogę tego po prostu
rzucić.
Po policzkach
Clarith popłynęły łzy. Ostatnie słowa Bevila zrozumiała tylko w jeden sposób – nie
był w stanie z nią iść do Neverwinter i chciał do tego przekonać zarówno
siebie, jak i ją. Musiał zostać w wiosce i stać na straży pokoju, pomagając w
odbudowie i podniesieniu się po tak druzgocącej klęsce.
Musieli się
pożegnać.
Clarith
zarzuciła ręce na szyję przyjaciela i objęła go mocno, nie walcząc ze szlochem
próbującym wyrwać się z piersi już od kilku chwil. Stali tak, przytuleni do
siebie, przez parę minut, każde zapewniając siebie o tęsknocie i nadziei, że
dziewczyna powróci już niedługo, być może za kilka tygodni, i wszystko będzie
po staremu, a wieczorami, przy kuflu piwa, śmiać się będą z jej nagłego wybuchu
histerii w noc ataku. Bo przecież nie było czym się przejmować.
— Dobrze
wiedzieć, że wioska pozostanie w bezpiecznych rękach — wyszeptała mu do ucha,
zaciskając mocno powieki, by powstrzymać łzy.
Bevil zaśmiał
się cicho i pogłaskał dziewczynę po głowie.
— Zrobię, co w
mojej mocy, żeby utrzymać to miejsce w dobrym stanie do twojego powrotu. Chcę
usłyszeć wszystko o twoich przygodach.
Clarith w końcu
puściła przyjaciela i otarła policzki, po czym uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Musiała być twarda, nie mogła okazywać słabości. Nie dziś, nie wtedy, gdy, jak
nigdy wcześniej, potrzebowali otuchy.
— Weź ode mnie
trochę bandaży, choć mam nadzieję, że nie okażą się potrzebne. — Bevil
wyciągnął zza pasa pozwijane skrawki białego materiału, które dziewczyna przyjęła
z ogromną wdzięcznością.
Szybko schowała
je do sakwy i spojrzała po raz ostatni na przyjaciela. Starała się wyryć sobie
jego obraz w pamięci – zapamiętać takim, jakim go widziała po raz ostatni, by
móc wrócić tutaj i ujrzeć silnego i dojrzałego mężczyznę, w którego zaczął się
powoli zamieniać.
— Jeśli
napotkasz po drodze zabójcę Amie, przebij mu serce mieczem. Amie zasługuje
przynajmniej na to — poprosił cicho Bevil, odwracając od przyjaciółki wzrok,
gdy to mówił.
Między nimi znów
zapadła krępująca cisza. Był to znak dla Clarith, że czas ruszać. Wahała się po
raz kolejny i walczyła ze sobą, by nie poprosić go o towarzystwo w podróży, ale
w ostatniej chwili się rozmyśliła, podbiegła do niego, pocałowała w policzek i
odeszła, nie oglądając się za siebie.
Czuła, że
więcej pożegnań nie wytrzyma. Chciała już iść, bo im dłużej przechadzała się po
wiosce, rozmawiając z mieszkańcami, tym malała jej chęć odejścia ku przygodzie.
Ale musiała ruszać – to był jej obowiązek, by ocaleni wieśniacy przeżyli i
mogli dalej żyć w spokoju, z dala od bitew i wojen, które ich nie dotyczyły.
Znalazła ojca
za stodołą tam, gdzie go zostawiła. Czyścił groty strzał wyciągnięte z ciał
zabitych kolcoskórych i szarych krasnoludów. Wyglądał na zamyślonego, ale gdy
tylko podeszła bliżej, odezwał się cichym, melancholijnym głosem:
— Czy
pożegnania masz już za sobą?
— Tak, jestem
gotowa — odparła, a pewność w głosie zaskoczyła nawet samego Daeghuna.
Elf wstał,
otrzepał spodnie z kurzu i podparł się pod boki.
— Do
Neverwinter idź ścieżką, która oddziela gospodarstwo Starlingów od osady. To
jedyny szlak, który prowadzi przez Bajoro Umarłych, łatwo go znajdziesz. Ta
droga od dłuższego czasu nie była patrolowana – mało kto nią podróżuje.
Poruszaj się szybko, a może uda ci się uniknąć bestii z Bajora.
— Wygląda na
to, że jedynie uciekam w większe niebezpieczeństwo — zauważyła z przekąsem
Clarith, przerzucając od niechcenia kostur z jednej ręki do drugiej.
Może dla
bezstronnego obserwatora wyglądało to na zwykłą zabawę, ale Daeghun od razu
zauważył w jej ruchach sztywność, co jasno wskazywało na strach i obawy, jakie
targały jego córką.
— Podejrzewam,
że zanim dotrzesz do Neverwinter, nieraz przyjdzie ci walczyć. Jeśli oddalisz
się od drogi, niebezpieczeństwo będzie jeszcze większe. — Daeghun zignorował jej
lekko spanikowane spojrzenie, wiedział bowiem, że gdy dziewczyna już ruszy,
ciężko będzie ją zatrzymać. — Rozgłosiłem, że pójdziesz prosto do miasta – w
nadziei, że wróg zacznie poszukiwania na Wysokim Trakcie. Zamiast tego, gdy już
przebrniesz przez bagna, udasz się do małego miasteczka portowego Highcliff. Tam
poszukasz statku do Neverwinter.
Clarith nigdy
nie była zwolenniczką podróży wodnych. Co prawda umiała pływać – mówi się, że
każdy portowiec rodzi się z tą umiejętnością – jednak wolała zdać się na
twardość lądu i siłę własnych nóg.
— Dlaczego muszę
podróżować łodzią? — jęknęła.
Ojciec
doskonale wiedział o niechęci córki do wody, jednak jego mina pozostała
niewzruszona.
— Drogą wodną
dotrzesz do Neverwinter szybciej, a moja próba zmylenia przeciwnika pozwoli ci,
być może, dostać się do Highcliff, zanim wróg zda sobie sprawę, co się dzieje.
Clarith
westchnęła ciężko i zacisnęła palce na kosturze, przestając go podrzucać. Ta wędrówka
pomoże jej nie tylko zdobyć doświadczenie, ale też przełamać lęki. Czuła, że
podróż do Neverwinter odmieni jej życie oraz ją samą.
— Nie mam nic
więcej do powiedzenia. Czas już na ciebie, córko. Twój pobyt tutaj z każdą
chwilą zwiększa zagrożenie wioski.
Flomein skinęła
głową ojcu i wyminęła go, kierując się wskazaną przez elfa ścieżką. Nie chciała
się odwracać. Nie wierzyła w przesądy, jakoby to miało przynosić podróżnikowi
pecha – gdyby to zrobiła, zwątpiłaby w słuszność podjętych decyzji i zostałaby
w miasteczku.
Przekraczając
granice Zachodniego Portu, zdała sobie sprawę, że to może być ostatni raz, gdy
jej noga stanęła na tych ziemiach.
Jednak w tamtym
momencie skupiała się raczej na nasłuchiwaniu dziwnych szelestów niż na złych
przeczuciach co do przyszłości rodzinnej wioski.
Ruszała do
Neverwinter.
__________ ~ * ~ __________
Małe opóźnienie, bo trzeźwiałam po wypadzie do Sopotu, jednak teraz w sierpniu powinnam spokojnie dotrzymać terminów (chyba że znów coś mi w tym przeszkodzi). Aktualnie zajmuję się reklamą bloga, a na dniach postaram się o nowy szablon. Muszę się tylko rozmówić z koleżanką, która takowe wykonuje, czy potrafi zrobić taki, o jaki mi konkretnie chodzi :) Cóż, pożyjemy, zobaczymy, dobrze by było zrobić taki, który posiedzi tutaj o wiele, wiele dłużej.
Halo, jesteście tam, czy już nie?! :c
Chujowy SPAM, że tak powiem :/
OdpowiedzUsuń