niedziela, 6 kwietnia 2014

1.6 Pożegnania



D
o wioski dotarli kilka godzin później, zziębnięci i zmęczeni. Powitał ich ponury widok zebranych w jednym miejscu ciał oraz jęki konających. Ocaleli mieszkańcy zbili się w grupki, szepcząc do siebie w strachu.
Obok nich, na uboczu, stał Daeghun. Spoglądał na ludzi i milczał, wycierając ręce w szmatę. Gdy usłyszał, że wiele osób ucichło, rozejrzał się za źródłem ich nagłego niepokoju. Dostrzegłszy córkę i jej przyjaciela, szybko porzucił zajęcie i podszedł do nich, odciągając na bok.
— Już jesteś – i masz okruch — powiedział to tak pewnym siebie tonem, jakby żadnych wrogów w ruinach nie było, a misja przyjaciół znaczyła tyle, co spacer wokół wioski.
To najwyraźniej nie spodobało się rannemu Bevilowi.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? — warknął nieprzyjemnie, mierząc elfa od stóp do głów. — Prawie tam zginęliśmy!
— Jeśli nie wierzyłbym, że potrafisz podołać temu zadaniu, wysłałbym kogoś innego — odparował mężczyzna, nic sobie nie robiąc z oskarżycielskiego tonu Starlinga oraz wzroku ciskającego gromy.
— Tak, cóż, to nie ty musiałeś przedzierać się przez bagna i walczyć z jaszczuroludźmi — mruknął sarkastycznie Bevil, zakładając ręce na piersi.
Nawet tak ostentacyjne zachowanie wojownika nie zrobiło żadnego wrażenia na Daeghunie.
— Nie, byłem tutaj i zajmowałem się rannymi, Bevilu — odpowiedział wypranym z emocji głosem. — Teraz znajdź Merringa i zrób to samo.
Clarith, która znała Daeghuna najlepiej ze wszystkich, poznała doskonale ten ton oraz ukryty w ostatnich słowach przekaz: „odejdź już, jesteś tu zbędny.” Zrobiło jej się mimo wszystko przykro, ponieważ Bevil dzisiejszej nocy wykazał się ponadprzeciętną odwagą i wiele razy uratował jej życie, samemu nadstawiając karku.
Bevil chyba także zrozumiał aluzję zawartą w słowach elfa, bo westchnął ciężko, odwrócił się w kierunku Clarith i przed odejściem nachylił się jeszcze ku niej i wyszeptał tak, by tylko ona usłyszała:
— Nie rozumiem, jak z nim wytrzymujesz.
Po czym ruszył, szukając dla siebie zajęcia oraz brata Merringa, który pomógłby mu wyleczyć rany.
Clarith odprowadziła przyjaciela wzrokiem, póki naglący głos ojca nie nakazał jej wrócić na ziemię:
— Teraz okruch… pokaż mi go.
Dziewczyna odłożyła na ziemię kostur i odpięła pasek torby, po czym wyciągnęła z głębokiej sakwy niewielki przedmiot. Kryształ lśnił blado, o wiele słabiej niż w komnacie w ruinach, co zdziwiło Clarith, ale nie skomentowała tego. Daeghun wydawał się być zafascynowany i zamyślony zarazem, wolała więc mu nie zaprzątać głowy takimi pytaniami.
— Powiedz mi coś o nim — poprosiła cicho, podczas gdy elf oglądał przedmiot z każdej strony.
— Ten okruch jest jednym z dwóch — zaczął powoli, oddając po chwili kryształ dziewczynie. — Oba odnaleziono po bitwie, w której dawno temu zniszczony został Zachodni Port. Razem z moim przyrodnim bratem, Duncanem, poprosiliśmy maga w Neverwinter, by zbadał moc okruchów. Mag odkrył jedynie słabą magiczną aurę, pozostałość po bitwie. Tak więc zachowałem jeden okruch, a drugi dałem Duncanowi. Niedługo po moim powrocie do Zachodniego Portu zapieczętowałem okruch w ruinach.
Z całej przemowy Clarith zdołała wychwycić tylko jedno – Duncan. Przybrany brat Daeghuna, kolejna rzecz, którą ukrywał przed nią ojciec.
— To ja mam wuja? — spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. W tonie jej głosu można było dosłyszeć nutę pretensji, choć wcale nie chciała, żeby tak to zabrzmiało.
— W pewnym sensie — przyznał niechętnie Daeghun, a po chwili dodał: — Lepiej byłoby powiedzieć, że to ja mam przyrodniego brata… Duncan, jak Bevil, posiada wiele wad, które sprawiają, że nie warto na nim polegać czy przyznawać się do pokrewieństwa.
Clarith postanowiła zignorować niemiłą uwagę na temat Bevila.
Postanowiła więc zmienić niewygodny temat, by nie wdać się w dysputę z ojcem.
— Kiedy stoczono tę bitwę w Zachodnim Porcie?
— To było dawno temu – to starcie nie dotyczyło Zachodniego Portu, lecz jednak ogarnęło wioskę, podobnie jak wiele innych w okolicy Bajora Umarłych. — Mężczyzna westchnął ciężko i rozejrzał się, na chwilę milknąc.
Clartih sądziła, że znów się zamyślił, odpływając myślami tam, gdzie nie mogła go dosięgnąć, jednakże elf po chwili zaczął mówić tym samym niskim, melancholijnym głosem:
— Niewiele wiedzieliśmy na temat przyczyn konfliktu. Miały w tym udział demony dowodzone przez czarownika o wielkiej mocy – znaliśmy go jako Króla Cieni.
Flomein mimowolnie zadrżała na dźwięk imienia wspomnianego maga. Kojarzyła historię o Królu Cieni, jednak nigdy nie sądziła, że tamten atak był powiązany akurat z nim.
— Siły Neverwinter próbowały odeprzeć demony — opowiadał Daeghun dalej. — Wielu mieszkańców uciekło, niektórzy drogami, a niektórzy przez bagna, byle tylko umknąć przed bitwą. Nastąpiła wielka eksplozja – czysta i biała – później już nic.
Dziewczyna zamrugała zaskoczona, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Zaczęła jednak rozmyślać nad tym, co powiedział jej ojciec, a także przypomniała sobie rozbłysk jasnego światła tuż po tym, jak otworzyła kufer w ruinach.
— Czuję, że z okrucha płynie magia – silna magia — przyznała nagle, rozumiejąc w końcu, dlaczego czuła się dziwnie i reagowała tak gwałtownie na wszelkie wzmianki czy to o Królu Cieni, czy to o samym przedmiocie.
Okruch wibrował lekko w sakwie, a przez jej ciało przechodziły zimne prądy magii, kłócąc się z jej naturalną, czarną.
— Dziwne — powiedział cicho Daeghun, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na tobołek dziewczyny, w której schowała kryształ. — Być może atak to obudził. Jeśli tak, zatem ponowne przyjrzenie się obu okruchom przyniosłoby inne efekty, ale takie wróżbiarstwo przekracza możliwości wszystkich w Zachodnim Porcie, włączając w to Tarmasa.
Zastanowiła się chwilę nad słowami elfa. Skoro nawet Tarmas nie zdołałby powiedzieć na ten temat niczego wartościowego, o jak potężnej magii właśnie rozmawiali?
— Czy jesteś pewien, że te potwory szukały właśnie okrucha?
— To jest jedyny powód ich przybycia, jaki przychodzi mi do głowy. Czy jestem pewien? — Daeghun zastanowił się chwilę, a po chwili wzruszył lekko ramionami, choć jego kamienna maska nie rozkruszyła się ani na chwilę, nadal pozostając bez wyrazu. — Nie, ale przeczucie mówi mi, że przyszli właśnie po to.
— Nie brzmi to zbyt dumnie, jak na mój gust. — Zawsze uważała, że elfy były najmądrzejszymi istotami tego świata i nie istniało nic równie mądrego, co one, jednakże przebywając z Daeghunem, zaczęła się zastanawiać, czy jej wyobrażenia nie stały się przypadkiem wyolbrzymione, a wszechpotężne elfy okazały się być bardziej przeciętne, niż można to sobie wyobrażać.
— Tylko ta jedna rzecz w całej wiosce mogła sprawić, że zaczęli siać takie zniszczenie. Nie szukali złota ani kosztowności – i my ich też nie obchodziliśmy, póki nie stanęliśmy im na drodze.
Clarith nie chciała dalej drążyć tego tematu, bo czuła w kościach, że zaraz pokłóci się z ojcem i niczego więcej się nie dowie. Od melancholijnego i zamyślonego elfa mógł być gorszy tylko rozzłoszczony, obrażony elf.
— Dobrze, odzyskałam okruch, co dalej?
— Musisz udać się do Neverwinter. — Daeghun zignorował jej zszokowaną minę i rozdziawione usta. — Odnajdź mojego przyrodniego brata Duncana, odzyskaj drugi okruch i zabierz go do maga, którego oboje będziecie darzyć zaufaniem.
Jedyny mag, którego darzę zaufaniem, to ja sama, pomyślała z rozbawieniem, jednak słuchała cierpliwie dalej, nadal nie potrafiąc się wyzbyć szoku.
— Duncan prowadzi w Dokach gospodę o nazwie Zatopiony Dzban. Nie jest to najbardziej… — zawahał się wyraźnie, ale dodał po chwili z ciężkim westchnieniem: — szacowne miejsce, jednak dość bezpieczne.
Ona, Clarith Flomein, mieszkanka Zachodniego Portu, czarnoksiężnik z przypadku, miała udać się do Neverwinter? Tego Neverwinter? Nie potrafiła uwierzyć, że już za kilka godzin opuści rodzinną wioskę i uda się w nieznane, czego kiedyś bardzo pożądała, ale jednocześnie obawiała się tego, co tam zobaczy i czego doświadczy. Teraz jej dziecinne marzenia miały się ziścić, choć w mniej przyjaznych okolicznościach, niż tego oczekiwała.
Bała się, skłamałaby, gdyby powiedziała inaczej, ale z drugiej strony czuła w brzuchu stado motyli na myśl o tym, kogo może spotkać po drodze i jakie przygody przeżyje podczas wędrówki. Już sama nazwa Neverwinter sprawiała, że chciała wyruszyć jak najszybciej.
O ile przeżyje do momentu, gdy ujrzy monumentalne miasto.
— Czy Bevil idzie razem ze mną? — spytała, opanowawszy chwilę wcześniej emocje.
— Nie. — Ta krótka odpowiedź zgasiła radość dziewczyny w jednej sekundzie, pozostawiając po sobie zawód oraz powoli rosnący strach.
Daeghun, widząc to, uśmiechnął się lekko.
— Wiem, że cenisz go jako przyjaciela, ale nie przyda ci się poza Zachodnim Portem. On jedynie opóźniałby twoje ruchy. Bevil jest stworzony do… prostszych rzeczy.
— Bevil pomógł mi w ruinach, więc okaż trochę szacunku — warknęła nieprzyjemnym głosem, mierząc ojca wściekłym spojrzeniem.
Nie takiego obrotu spraw się spodziewała, nie tak sobie wyobrażała swoją pierwszą wielką podróż do Neverwinter.
Nie w samotności, bez przyjaciela u boku, z którym mogłaby porozmawiać, pośmiać się, przeżyć wspaniałe chwile i dzielić się wszystkimi troskami, jakie ją dopadną podczas wędrówki.
— Nie traćmy więcej czasu na rozmowy o twoim przyjacielu — poprosił Daeghun, ucinając sprawę, co jeszcze bardziej rozzłościło Flomein.
Wiedziała jednak, że nie przekona ojca do zmiany decyzji. Jak już coś postanowił, tak miało być.
— Co będzie, jeśli bestie mnie wytropią? — spytała ponuro, przestając się ostatecznie cieszyć z wyjazdu.
— To bardzo prawdopodobny scenariusz, ale ta wioska nie zapewni ci schronienia ani nie przetrwa kolejnego ataku. Na drodze, w ruchu, masz szansę. Gdy już dotrzesz do Neverwinter, być może trudniej im będzie cię zaatakować.
Clarith dopadło zmęczenie na samą myśl o drodze, którą musiała pokonać. Czuła ból mięśni, tępe pulsowanie skroni i nadchodzącą senność, jednak nadal pozostawała czujna.
— Dlaczego nie wyrzucimy tego okrucha i nie damy sobie z tym spokoju? — spytała z wyrzutem, mając na ten moment dość wszelkich kryształów, jaszczurców, krasnoludów i innych dziwactw, jakie odkryła tej nocy.
W dodatku nieopatrznie spojrzała w kierunku jednej z ocalałych stodół, przed którą mieszkańcy zgromadzili stosy zabitych; wiedziała, że wśród nich była Amie, co tylko pogorszyło jej paskudny już humor.
— Ten… problem jest bardziej skomplikowany, niż myślisz. Jeśli damy im ten okruch, wątpię, by przekonało ich to, że nie mamy drugiego.
— Drugiego? — Clarith co prawda pamiętała, że elf wspomniał już o innym okruchu, jednak nie sądziła, że ten także tutaj był.
— Odnaleźliśmy jedynie dwa. Możliwe, że było ich więcej: zostały rozrzucone po bagnie, zabrane lub spotkał je jeszcze inny koniec.
Clarith przekrzywiła głowę i spojrzała z zastanowieniem na Daeghuna. Znała go już tyle lat, że doskonale wiedziała, gdy mówił całą prawdę albo coś ukrywał. Teraz ewidentnie także próbował coś zatuszować.
— Jest coś, o czym mi nie mówisz — powiedziała cicho z uśmiechem na ustach, który miał go przekonać, by zmienił zdanie i wyjawił wszystkie sekrety.
Jednak to był Daeghun, mistrz tajemnicy.
— Jest wiele rzeczy, których postanowiłem ci nie mówić – nie są one istotne. Mniej pytań, więcej zastanowienia nad moimi słowami.
I tyle. Więcej nie dowie się od tego niezwykle skrytego i cichego elfa. Za każdym razem, gdy próbowała go podejść i uzyskać więcej informacji, przegrywała z kretesem. Może przy następnym spotkaniu, kiedy wróci z Neverwinter z pomyślnymi wieściami, uda jej się choć raz wygrać ich walkę.
— Jak mam dotrzeć do Neverwinter? — spytała, szybko zmieniając temat po dłuższej chwili niezręcznej ciszy, jaka zapadła między nimi.
Wiedziała, że im szybciej wyruszy, tym szybciej znajdzie bezpieczne schronienie, gdzie będzie mogła posilić się, umyć i odpocząć. Tutaj jednak nie zazna już takich luksusów, musiała czym prędzej opuścić wioskę, by jej dłużej nie narażać na niebezpieczeństwo.
— Kiedy dasz radę bagnu, kieruj się do małego miasteczka portowego o nazwie Highcliff. Tam dostań się na statek do Neverwinter. Bestie, które nas zaatakowały, zostawią Zachodni Port w spokoju, kiedy zrozumieją, że zwierzyna uciekła. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dotrzesz do Neverwinter, zanim odkryją twój trop.
Clarith wątpiła w to, by wrogowie dali się tak łatwo zwieść, ale musiała mieć nadzieję. Wszakże raz już udało się jej oszukać wroga – przywódcę plemienia jaszczurców – może i tym razem się uda?
— Pożegnaj się — głos Daeghuna znacząco złagodniał, co zwróciło uwagę dziewczyny — twoje stopy mogą przebyć wiele dróg, zanim tu powrócisz. Powiadomię kilka osób, że odchodzisz, ale nie podam im powodu twego odejścia.
— Tak mnie żegnasz? — spytała z żalem Clarith, dostrzegając, że elf zamierzał już iść.
Rozmyślił się jednak, przystanął i spojrzał na nią ze smutkiem.
— Być może kiedyś znów porozmawiamy i zrozumiemy się lepiej.
Wtedy też do głowy zmęczonej Clarith zawitała nowa, nieco abstrakcyjna myśl. Postanowiła więc szybko spytać, nim rozmyśli się i później pożałuje, że nie skorzystała z okazji wtedy, gdy ją miała.
— Dlaczego nie zabierzesz okrucha do Neverwinter?
— Zostałem wychowany przez dzikie elfy. Spędziłem wiele lat wśród ludzi, ale nie potrafię ich zrozumieć. Ty należysz do ich gatunku, rozumiesz ludzi. — Daeghun westchnął nagle i przygarbił się, przez co wyglądał na o wiele starszego, niż był w rzeczywistości. Trudy nocy także i na nim odcisnęły swe piętno. — Zrobiłem co w mojej mocy, żeby ukryć twoją obecność. Jeśli te bestie przyjdą ponownie, Zachodni Port będzie mnie potrzebował.
— Ukryć moją obecność? — spytała zaskoczona Clarith. — Co zrobiłeś?
— Stworzyłem zasłonę dymną. W zwykłą noc łatwo by zauważono twoją wyprawę z Bevilem. Ale nie w tę noc… To nadal może nie wystarczyć, ale niewiele więcej mogę zrobić.
Między nimi zapadło kolejne wymowne milczenie. Clarith wiedziała, że czas pożegnań nadchodził, choć nie miała go tak dużo, jakby tego chciała.
— Chcę jeszcze pogadać z kilkoma osobami — poprosiła cicho, czując w sercu powoli narastający ból – pustkę, której tak łatwo nie zapełni.
— Wróć, gdy się przygotujesz. Porozmawiamy o ścieżce, którą musisz obrać.
Dziewczyna wzięła głębszy oddech i odeszła od ojca, kierując się w stronę góry ciał oraz ognisk rozpalonych nieopodal jedynej ocalałej stodoły, gdzie trzymano rannych i umierających. Słyszała już tylko pojedyncze jęki, natomiast cisza, jaka wypełniała okolicę między jednym a drugim stęknięciem, przyprawiała o dreszcze.
Z Amie pożegnała się już wcześniej, liczyła jednak to, że jej pogrzeb będzie najpiękniejszym spośród wszystkich, jakie odbędą się w najbliższych dniach w Zachodnim Porcie. Żałowała, że nie mogła zostać, by osobiście zająć się pochówkiem przyjaciółki, jednak sama Amie poganiałaby ją do rozpoczęcia przygody, która na nią czekała po przekroczeniu granic wioski.
Uśmiechała się pokrzepiająco do ocalałych wieśniaków, przechodząc obok nich spokojnym, pewnym siebie krokiem. Chciała im dać w ten sposób otuchy.
Część z nich wiedziała już, że to jednak czas pożegnań, nie zapewnień o nadejściu lepszych czasów. Odchodziła stąd i sama powoli przestawała wierzyć, że szybko powróci.
Na uboczu, na niewielkim wzniesieniu, niedaleko zgliszczy jednego z domów, dostrzegła stojącego samotnie Tarmasa. Mag obserwował wszystko z góry i wyraźnie nad czymś rozmyślał, głaszcząc od niechcenia głowę węża na końcu swojego kostura.
Gdy dziewczyna do niego podeszła, wskazał ręką stos ciał i powiedział:
— To wtargnięcie jest najbardziej interesującym wydarzeniem, do jakiego doszło tu w ostatnich latach.
Dziewczyna nie odpowiedziała, podążając wzrokiem za jego dłonią. Z miejsca, na którym stali, mogli obserwować niemal całą wioskę – dogasające domy, wypalone połacie zbóż i traw, a także morze krwi oraz dziesiątki trupów; Clarith zadrżała i ponownie wbiła wzrok w Tarmasa, wiedząc doskonale, że nie skończył jeszcze mówić.
— Miałem spore nadzieje względem Amie – była wyjątkowa jak na kogoś z Zachodniego Portu. Wielka szkoda, że nie zapamiętała pierwszej lekcji: „Zawsze słuchaj Tarmasa”. Nie spodziewam się, że ty to zrozumiesz, ale ona była jedyną osobą zdolną prowadzić ze mną inteligentną rozmowę. — Spojrzał na dziewczynę przenikliwym wzrokiem; zdawać by się mogło, że jego oczy przeniknęły duszę Flomein, co nie stanowiło przyjemnego uczucia. — Idź, jeśli musisz, ale pozostają tutaj tajemnice, które powinny zostać rozwikłane.
Clarith czuła, że musi usprawiedliwić Amie. To był jej obowiązek, by chronić dobre imię przyjaciół za wszelką cenę.
Nawet po śmierci jednego z nich.
— My jedynie próbowaliśmy pomóc — odezwała się cicho, a w jej głosie nie słychać było przekonania co do tego, co powiedziała, jednak chciała, by to wiedział.
— Przecież kazałem wam się trzymać z daleka! — warknął nieprzyjemnie, patrząc na nią z gniewem w oczach. — Nie jestem zgrzybiałym mędrcem, któremu muszą pomagać amatorzy. Dziewczyna zginęła bezsensowną śmiercią. Niepotrzebna ofiara służy jedynie twoim wrogom. Zapamiętaj dobrze tę lekcję, a być może uda ci się uniknąć losu Amie.
Clarith czuła, że ta rozmowa idzie w złym kierunku. Wolała już nie poruszać przy nim drażliwego tematu jej zmarłej przyjaciółki, wiedziała bowiem, że Tarmas w głębi duszy bardzo cierpiał. Zaczął traktować Amie jak własną córkę, powierzał jej każdy sekret i, tak jak wspominał, lubił z nią rozmawiać na wiele tematów, których normalnie nie poruszyłby w gronie innych mieszkańców wioski.
— Możesz coś zrobić, żeby pomóc mi w tej wędrówce? — spytała z ciekawością, licząc na zwoje pełne potężnych, zapieczętowanych starannie czarów lub fiolek z miksturami zmieniającymi ludzi w zwierzęta.
— Pomoc w podróży, powiadasz? Rada – oto, co mogę ci dać. Pamiętaj, że twoja czaszka to nie tarcza. Amie najwyraźniej o tym zapomniała… głupia dziewczyna. Słynne zakute łby portowców nie stanowią ochrony przed mieczem czy oszczepem.
— Dlaczego przybyłeś do Zachodniego Portu, skoro tak nisko cenisz jego mieszkańców? — spytała z wyrzutem, czując narastający w niej gniew.
Przestawała lubić Tarmasa. Dzisiejsza noc ukazała jego prawdziwy charakter. Nie znaczyło to jednak, że nie darzyła mężczyzny należnym mu szacunkiem.
— Dość powiedzieć, że wolę miejscowe komary od miejskiego rejwachu. Tutaj mogę popracować w spokoju… wystarczy, że co jakiś czas udzielę lekcji dziecku wieśniaka.
— Dlaczego w ogóle zawracasz sobie głowę nauczaniem? — odważyła się spytać Flomein, odrywając wzrok od twarzy maga i ponownie kierując spojrzenie na spaloną niemal do szczętu wioskę.
— Myślisz, że to moja decyzja? Że to ja chcę, aby brudne dziecko nędzarza o niezdarnych rękach i tępym umyśle sprzątało moje domostwo? — Tarmas zaśmiał się, lecz w jego głosie nie było cienia wesołości. — Mógłbym do tego zatrudnić służącego, ale wioska ma pewne… oczekiwania względem miejscowego maga. Obowiązki, których nie można uniknąć. Tak więc uczę ich magii, by mogli… pisać durne wiadomości w błocie lub innym śmieciowisku… żeby później marnotrawili wiedzę w imię bezsensownej lojalności… głupia dziewczyna.
Clarith po ostatnich słowach wiedziała już, że niczego więcej od Tarmasa nie wyciągnie. Odsunęła się więc na kilka kroków, a gdy mężczyzna w końcu zwrócił na nią uwagę i spojrzał na jej twarz, uśmiechnęła się lekko, prawie niewymuszenie.
— Żegnaj, Tarmasie.
I z tymi słowy odeszła, nie odwracając się do mężczyzny już ani razu.
Nie uszła daleko, gdy wpadła na nią matka Bevila. Kobieta z początku zdziwiła się spotkaniem, ale po chwili uśmiechnęła się zaskakująco ciepło i przytuliła do siebie Flomein. Clarith nie spodziewała się tak ciepłego powitania ze strony Retty, jednakże nie protestowała. Wiedziała, że ona tego potrzebowała.
— Dziękuję, dzięki tobie mój syn wrócił cało z Bajora. — Retta puściła Clarith i odsunęła się, mierząc dziewczynę od stóp do głów.
Nawet jeśli widziała na stroju ślady krwi, nie skomentowała tego w żaden sposób.
— Bevil nadal jest wstrząśnięty napaścią i utratą waszej przyjaciółki. Jestem ci wdzięczna, że udało ci się nad nim czuwać.
— Oboje nad sobą czuwaliśmy — przyznała z uśmiechem na ustach Clarith, czując nagły przypływ ciepłych uczuć wobec tej miłej kobiety.
Retta zawsze wspierała ich trójkę w przygodach, jakie sobie umyślali w latach dzieciństwa; można nawet powiedzieć, że traktowała Amie i Clarith jak własne dzieci.
— Rozumiem, że nigdy wcześniej nie wysłano cię do Neverwinter – Miasta Zręcznych Rąk. Mam nadzieję, że będziesz miała więcej szczęścia niż brat Bevila, Lorne.
Clarith kojarzyła to imię. Co prawda Bevil rzadko wspominał o starszym bracie, jednak widziała wyraźnie, że chłopak za nim tęsknił. Teraz, gdy młody Starling już wyrósł na dorosłego, dojrzałego mężczyznę, wiele razy snuł plany wyruszenia do Neverwinter i odszukania jakichkolwiek wieści o zaginionym.
— Co przydarzyło się Lorne’owi? Poszedł walczyć w wojnie z Luskanem, prawda?
— Nigdy nie powrócił. Nie wiem nawet, czy żyje — przyznała ze smutkiem kobieta, odwracając wzrok. Na jej twarzy odbił się żal, co dodało obliczu Rety kilku lat. — Wielu żołnierzy zginęło podczas wojny z Luskanem — kontynuowała. — Modlę się, aby nie był jednym z nich… Brat Merring mówi, żeby nigdy nie przestawać wierzyć, ale minęło już tak dużo czasu… — Nagle Retta uniosła wzrok i wbiła przenikliwe spojrzenie w twarz Clarith, co nieco zbiło Flomein z tropu. Gdy kobieta się odezwała, zaskoczyła dziewczynę stanowczość, z jaką powiedziała kolejne słowa: — Chcę jedynie wiedzieć, co się stało. Jeśli zmarł – dobrze byłoby pogrzebać go razem z resztą rodziny, oddać mu szacunek poprzez pochówek godny żołnierza.
— Jeśli dowiem się czegokolwiek, dam ci znać — obiecała z mocą Clarith. Nie zaszkodzi jej przecież spytać się w mieście o żołnierzy – zarówno tych zmarłych, jak i ocalałych.
Czas ją naglił, a im dłużej tu zabawiała, tym większe stawały się szanse na kolejny atak.
— Czy mogłabyś pomóc mi jakoś w podróży? — spytała Clarith, obserwując kobietę czujnie.
Retta wyglądała na zmęczoną, ale zdeterminowaną, by czuwać do świtu przy umierających.
— Obawiam się, że nie mogę ci niczego dać. Te stwory doszczętnie splądrowały nasz dom.
Clarith raz jeszcze pozwoliła się przytulić Retcie. Potem jednak wyswobodziła się z objęć i lekko skinęła głową na znak pożegnania. Wiedziała, że będzie tęsknić za tą ciepłą kobietą – zawsze mogła znaleźć w niej oparcie, gdy Daeghun zawodził jako przybrany ojciec.
Kiedy szła główną ścieżką wioski, obserwując mieszkańców przy próbach gaszenia dopalających się domostw, natrafiła na Orlena. Przystanęła niedaleko miejsca bitwy między wrogim magiem a Tarmasem, czekając, aż wieśniak do niej dołączy. Wyraźnie chciał z nią porozmawiać, zaś półuśmieszek czający się na jego twarzy tylko ją w tym utwierdził.
— Więc udajesz się do Neverwinter, prawda? — Gdy skinęła głową, jego uśmiech poszerzył się, choć okoliczności rozmowy nie skłaniały do radości. — Pamiętaj, że pochodzisz z Portu, i nie pozwól mieszczuchom, żeby coś ci wmawiali. My, portowcy, potrafimy sami o siebie zadbać. Nie potrzebujemy wyszukanych murów obronnych.
Clarith miała ochotę roześmiać się sucho. Widząc ogrom zniszczeń i liczbę zabitych dzisiejszej nocy, dziewczyna oddałaby cały swój majątek za mury obronne.
— Możesz coś zrobić, żeby pomóc mi w tej wędrówce? — spytała za to, by nie ciągnąć dalej drażliwego dla niej tematu. Wolała stąpać po neutralnym gruncie niż przed odejściem skłócić się z jednym z mieszkańców ukochanej wioski.
— Proszę, weź to. — Mężczyzna wyciągnął z kieszeni niewielką fiolkę i wcisnął w rękę.
Rozpoznała ją niemal od razu; Tarmas wiele razy dawał im mikstury leczenia ran na ich długie wyprawy po bagnach, bo zawsze wiedział, że wrócą do wioski z siniakami i zadrapaniami na całym ciele.
— Portowcy sami o siebie dbają, w przeciwieństwie do mieszczuchów. Pamiętaj o tym.
Dziewczyna skinęła głową i schowała fiolkę do torby, ciesząc się, że będzie mieć wreszcie coś, co przyda jej się w podróży. Przecież nie wiedziała, co może ją spotkać na drodze.
— Jeśli tylko mógłbym dać ci więcej, zrobiłbym to. Jednak po tym ataku i po minionym sezonie… cóż, to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić.
Clarith była wdzięczna za podarunek. Pod wpływem impulsu uściskała wieśniaka i pożegnała się z nim, obiecując, że przywiezie mu coś z Neverwinter w ramach podzięki za tak cenny prezent.
Zostawiła za sobą polankę, na której zginęła Amie, ponownie kierując się do stodoły, gdzie zebrali się wszyscy ocalali. W tłumie wypatrzyła brązową czuprynę zwichrzonych włosów Bevila, więc przyspieszyła kroku, by porozmawiać z nim i się pożegnać.
Zauważył ją, nim zdążyła podejść. Odwrócił się i skrzyżował ręce na piersi, wpatrując się w nią przenikliwym wzrokiem, ale Clarith wiedziała, że w głębi serca cierpiał. Nie chcieli się rozstawać – nie wtedy, gdy ich przyjaźń została wystawiona na ciężką próbę i wyszła z niej zwycięsko, jeszcze bardziej się zacieśniając.
Przystanęła przed nim i już miała coś powiedzieć, ale nagle zabrakło jej słów. Bo nie wiedziała, co mogłaby mu przekazać. Pragnęła z całych sił, by wyruszył razem z nią, jednak z drugiej strony nie była do końca pewna, czy faktycznie podołałby zadaniu.
Oczywiście, że by podołał, zaraz skarciła się w myślach. Dał radę całemu plemieniu jaszczurców i hordzie bagiennych żuków, podróż do Neverwinter nie stanowiłaby dla niego tak dużego problemu.
— Więc twój ojciec wysyła cię do Neverwinter. — Bevil odezwał się jako pierwszy, nie czekając na żadne słowa przyjaciółki. — Tak jakby nie dość się do tej pory wydarzyło.
Prychnął i odwrócił ostentacyjnie wzrok, a dziewczynie nagle zaczęło się płakać. Zrozumiała, że być może już nigdy go nie zobaczy. Nie potrafiła przewidzieć, co się z nią stanie, gdy przekroczy granice Zachodniego Portu i opuści rodzinne strony, zmierzając w szeroki oraz nieznany świat w poszukiwaniu odpowiedzi na wiele zadanych pytań.
To mogła być ich ostatnia rozmowa.
— Mam nadzieję, że szybko powrócisz, ale większość ludzi, którzy opuszczają Zachodni Port, już tutaj nie wraca. — Flomein spojrzała na niego ze smutkiem, a w kącikach jej oczu zalśniły łzy.
Przed innymi może by je ukryła, ale nie przed Bevilem. On znał ją najlepiej ze wszystkich i wiedział, że pod twardą skorupą kryła się niezwykle wrażliwa oraz krucha istota. Która, niestety, wraz z biegiem ostatnich zdarzeń coraz bardziej twardniała i zamierała.
— Jeśli trzymając się z daleka od Zachodniego Portu, ochronię miasto, moim obowiązkiem jest tak zrobić — odpowiedziała zaskakująco mocnym głosem, jakby chciała przekonać samą siebie co do prawdziwości tych słów.
— Wielka szkoda, że odchodzisz – przez ten atak straciliśmy wielu portowców. — Bevil rozprostował ręce i opuścił wzdłuż ciała, wzdychając ciężko, a gdy ponownie spojrzał na przyjaciółkę, Clarith ujrzała w jego oczach smutek oraz tęsknotę. — Miejmy nadzieję, że twój ojciec ma rację i nie będzie już więcej ataków. Jednak wioska będzie potrzebowała każdego, kto jest w stanie unieść miecz. Jako członek Milicji mam obowiązek bronić Zachodniego Portu. Nie mogę tego po prostu rzucić.
Po policzkach Clarith popłynęły łzy. Ostatnie słowa Bevila zrozumiała tylko w jeden sposób – nie był w stanie z nią iść do Neverwinter i chciał do tego przekonać zarówno siebie, jak i ją. Musiał zostać w wiosce i stać na straży pokoju, pomagając w odbudowie i podniesieniu się po tak druzgocącej klęsce.
Musieli się pożegnać.
Clarith zarzuciła ręce na szyję przyjaciela i objęła go mocno, nie walcząc ze szlochem próbującym wyrwać się z piersi już od kilku chwil. Stali tak, przytuleni do siebie, przez parę minut, każde zapewniając siebie o tęsknocie i nadziei, że dziewczyna powróci już niedługo, być może za kilka tygodni, i wszystko będzie po staremu, a wieczorami, przy kuflu piwa, śmiać się będą z jej nagłego wybuchu histerii w noc ataku. Bo przecież nie było czym się przejmować.
— Dobrze wiedzieć, że wioska pozostanie w bezpiecznych rękach — wyszeptała mu do ucha, zaciskając mocno powieki, by powstrzymać łzy.
Bevil zaśmiał się cicho i pogłaskał dziewczynę po głowie.
— Zrobię, co w mojej mocy, żeby utrzymać to miejsce w dobrym stanie do twojego powrotu. Chcę usłyszeć wszystko o twoich przygodach.
Clarith w końcu puściła przyjaciela i otarła policzki, po czym uśmiechnęła się pokrzepiająco. Musiała być twarda, nie mogła okazywać słabości. Nie dziś, nie wtedy, gdy, jak nigdy wcześniej, potrzebowali otuchy.
— Weź ode mnie trochę bandaży, choć mam nadzieję, że nie okażą się potrzebne. — Bevil wyciągnął zza pasa pozwijane skrawki białego materiału, które dziewczyna przyjęła z ogromną wdzięcznością.
Szybko schowała je do sakwy i spojrzała po raz ostatni na przyjaciela. Starała się wyryć sobie jego obraz w pamięci – zapamiętać takim, jakim go widziała po raz ostatni, by móc wrócić tutaj i ujrzeć silnego i dojrzałego mężczyznę, w którego zaczął się powoli zamieniać.
— Jeśli napotkasz po drodze zabójcę Amie, przebij mu serce mieczem. Amie zasługuje przynajmniej na to — poprosił cicho Bevil, odwracając od przyjaciółki wzrok, gdy to mówił.
Między nimi znów zapadła krępująca cisza. Był to znak dla Clarith, że czas ruszać. Wahała się po raz kolejny i walczyła ze sobą, by nie poprosić go o towarzystwo w podróży, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła, podbiegła do niego, pocałowała w policzek i odeszła, nie oglądając się za siebie.
Czuła, że więcej pożegnań nie wytrzyma. Chciała już iść, bo im dłużej przechadzała się po wiosce, rozmawiając z mieszkańcami, tym malała jej chęć odejścia ku przygodzie. Ale musiała ruszać – to był jej obowiązek, by ocaleni wieśniacy przeżyli i mogli dalej żyć w spokoju, z dala od bitew i wojen, które ich nie dotyczyły.
Znalazła ojca za stodołą tam, gdzie go zostawiła. Czyścił groty strzał wyciągnięte z ciał zabitych kolcoskórych i szarych krasnoludów. Wyglądał na zamyślonego, ale gdy tylko podeszła bliżej, odezwał się cichym, melancholijnym głosem:
— Czy pożegnania masz już za sobą?
— Tak, jestem gotowa — odparła, a pewność w głosie zaskoczyła nawet samego Daeghuna.
Elf wstał, otrzepał spodnie z kurzu i podparł się pod boki.
— Do Neverwinter idź ścieżką, która oddziela gospodarstwo Starlingów od osady. To jedyny szlak, który prowadzi przez Bajoro Umarłych, łatwo go znajdziesz. Ta droga od dłuższego czasu nie była patrolowana – mało kto nią podróżuje. Poruszaj się szybko, a może uda ci się uniknąć bestii z Bajora.
— Wygląda na to, że jedynie uciekam w większe niebezpieczeństwo — zauważyła z przekąsem Clarith, przerzucając od niechcenia kostur z jednej ręki do drugiej.
Może dla bezstronnego obserwatora wyglądało to na zwykłą zabawę, ale Daeghun od razu zauważył w jej ruchach sztywność, co jasno wskazywało na strach i obawy, jakie targały jego córką.
— Podejrzewam, że zanim dotrzesz do Neverwinter, nieraz przyjdzie ci walczyć. Jeśli oddalisz się od drogi, niebezpieczeństwo będzie jeszcze większe. — Daeghun zignorował jej lekko spanikowane spojrzenie, wiedział bowiem, że gdy dziewczyna już ruszy, ciężko będzie ją zatrzymać. — Rozgłosiłem, że pójdziesz prosto do miasta – w nadziei, że wróg zacznie poszukiwania na Wysokim Trakcie. Zamiast tego, gdy już przebrniesz przez bagna, udasz się do małego miasteczka portowego Highcliff. Tam poszukasz statku do Neverwinter.
Clarith nigdy nie była zwolenniczką podróży wodnych. Co prawda umiała pływać – mówi się, że każdy portowiec rodzi się z tą umiejętnością – jednak wolała zdać się na twardość lądu i siłę własnych nóg.
— Dlaczego muszę podróżować łodzią? — jęknęła.
Ojciec doskonale wiedział o niechęci córki do wody, jednak jego mina pozostała niewzruszona.
— Drogą wodną dotrzesz do Neverwinter szybciej, a moja próba zmylenia przeciwnika pozwoli ci, być może, dostać się do Highcliff, zanim wróg zda sobie sprawę, co się dzieje.
Clarith westchnęła ciężko i zacisnęła palce na kosturze, przestając go podrzucać. Ta wędrówka pomoże jej nie tylko zdobyć doświadczenie, ale też przełamać lęki. Czuła, że podróż do Neverwinter odmieni jej życie oraz ją samą.
— Nie mam nic więcej do powiedzenia. Czas już na ciebie, córko. Twój pobyt tutaj z każdą chwilą zwiększa zagrożenie wioski.
Flomein skinęła głową ojcu i wyminęła go, kierując się wskazaną przez elfa ścieżką. Nie chciała się odwracać. Nie wierzyła w przesądy, jakoby to miało przynosić podróżnikowi pecha – gdyby to zrobiła, zwątpiłaby w słuszność podjętych decyzji i zostałaby w miasteczku.
Przekraczając granice Zachodniego Portu, zdała sobie sprawę, że to może być ostatni raz, gdy jej noga stanęła na tych ziemiach.
Jednak w tamtym momencie skupiała się raczej na nasłuchiwaniu dziwnych szelestów niż na złych przeczuciach co do przyszłości rodzinnej wioski.
Ruszała do Neverwinter.

__________ ~ * ~ __________

Małe opóźnienie, bo trzeźwiałam po wypadzie do Sopotu, jednak teraz w sierpniu powinnam spokojnie dotrzymać terminów (chyba że znów coś mi w tym przeszkodzi). Aktualnie zajmuję się reklamą bloga, a na dniach postaram się o nowy szablon. Muszę się tylko rozmówić z koleżanką, która takowe wykonuje, czy potrafi zrobić taki, o jaki mi konkretnie chodzi :) Cóż, pożyjemy, zobaczymy, dobrze by było zrobić taki, który posiedzi tutaj o wiele, wiele dłużej. 
Halo, jesteście tam, czy już nie?! :c

1 komentarz:

Nomida zaczarowane-szablony