środa, 16 kwietnia 2014

1.7 Nieoczekiwany sprzymierzeniec



S
kłamałaby, mówiąc, że się nie bała. Każdy krok słyszała w uszach jak donośne dudnienie, a wszelkie trzaski dobywające się spomiędzy drzew lasu, który mijała, zawsze witała mocniejszym uderzeniem serca i niemal niewidocznym podskoczeniem w miejscu.
Umierała ze strachu o własne życie.
Wiele razy chciała zawracać, porzucić misję, przyjąć kazanie ojca i ruszyć na pomoc poszkodowanym ludziom wioski. Ale wtedy na ziemię sprowadzało ją gromkie hukanie polującej w koronach drzew sowy i szła dalej, walcząc z pokusą przywołania Antropicznej Ochrony. O ile z nią czuła się bezpieczniej, o tyle teraz ściągałaby jedynie niepotrzebną uwagę blaskiem, jaki od niej bił.
A ona musiała pozostać niewidzialna.
Nie wiedziała, ile już przeszła i ile zostało czasu do świtu, ale wypatrywała go za każdym razem, gdy linia drzew rozrzedzała się na horyzoncie, ukazując kawałek nieba. Niestety mrugały do niej jedynie gwiazdy, bledsze niż zwykle, bo skryte za delikatnym woalem mgły unoszącej się nad bagnami.
Z czasem wydłużyła krok i nie przykładała już większej wagi do ciszy, z jaką stawiała nogi, lecz nadal zachowywała czujność, spinając się na każdy niepokojący dźwięk. Rechoczące żaby wesoło pluskające się w wodzie, skrzek samotnego, nocnego ptaka czy jednostajna cykada świerszczy skutecznie rozpraszały jej uwagę.
Gdy las się przerzedził i znów szła blisko bagien, krzywiąc się od zapachu dolatującego znad moczar, dostrzegła w oddali nieśmiało mieniące się światełko. Przystanęła mimowolnie i złapała pewniej kostur, niepewna, co powinna zrobić. Serce podpowiadało jej, żeby iść dalej i sprawdzić, czy aby przypadkiem na drodze nie szedł inny wędrowiec, lecz mózg nakazywał jej zejść z głównej drogi i wędrować skrajem lasu lub najlepiej w ogóle zagłębić się między drzewa i wyjść z niego dopiero po wschodzie słońca.
Clarith bardzo powoli ruszyła naprzód, ignorując wściekły głos w głowie nakazujący zabranie dupy w troki między drzewa. Musiała sprawdzić, co to takiego, a im bliżej znajdowało się światełko, tym bardziej przyspieszała, w końcu rozpoznając w źródle światła zwykłą pochodnię.
Wynurzyła się zza wzniesienia i aż przystanęła z wrażenia, gdy wyrosła przed nią stara, drewniana gospoda ogrodzona niewielkim, rozlatującym się już płotkiem. Kilka ciem fruwało wokół płomieni, a z drogi, na której stała dziewczyna, dostrzec można było zapalone światła w przybytku i ludzi kręcących się po głównej sali.
Jednak nic nie zdziwiło jej bardziej niż grupa nieznajomych stłoczona wokół niewysokiego, brodatego człowieczka w ciężkiej zbroi. Wymachiwał groźnie pięścią i wrzeszczał coś do kpiących sobie z niego zebranych, którzy na coraz to soczystsze obelgi pod ich adresem reagowali jedynie śmiechem oraz żartami.
Clarith odetchnęła niejako z ulgą, widząc na drodze przyjazne, neutralne miejsce, gdzie mogłaby zatrzymać się choć na kilka godzin i odpocząć. Jednak żeby dojść do drzwi, musiałaby wyminąć grupę awanturników. Rozejrzała się za inną drogą do gospody, ale prócz starannie zadaszonej studni oraz zagrody z krowami sennie obserwującymi scenę nie zauważyła drugiej ścieżki.
Musiała więc ruszyć się i spróbować przejść w spokoju, nie zaczepiając obcych. Bynajmniej strasznie nie wyglądali, ale nigdy nic nie wiadomo.
Wlokąc się noga za nogą, mimowolnie usłyszała ich rozmowę, a ciekawość bywa ludzką rzeczą, przystanęła.
— Może zechcesz mi jeszcze raz powiedzieć to, co wcześniej… tym razem powoli, żeby wystarczyło ci czasu na przemyślenie słów — warknął człowieczek i zadźwięczał zbroją, wskazując palcem na najwyższego z trzech pijanych awanturników.
Mężczyzna prychnął z rozbawieniem i złapał się pod boki, patrząc z góry na mniejszego od siebie.
— Jesteś za mały, żeby wędrować tą drogą samotnie, krasnoludzie. A może szukasz kłopotów… chyba że przekonasz nas za pomocą pieniędzy, że jest inaczej. — Clarith nie umiała powstrzymać przewrócenia oczami, gdy usłyszała słowa przywódcy bandy.
Był typowym rzezimieszkiem, jakich na pęczki kręciło się po drogach w poszukiwaniu łatwego łupu. Najwyraźniej upatrzyli sobie niskiego człowieczka, samotnego w dodatku, i stwierdzili, że będzie łatwym celem ze względu na drobne rozmiary.
Ale że ta kolczuga nie dała im do myślenia?
Clarith postanowiła jednak interweniować, gdy dostrzegła żyły występujące na łysą glacę ofiary napadu. Wyłoniła się z mroku, kręcąc biodrami i zalotnie trzepocząc rzęsami, choć z pewnością jej jasne, niemal białe tęczówki miast dodawać uroku, tylko jej go odejmowały, strasząc delikwentów.
Tym razem nie przeżyła rozczarowania – awanturnicy złapali haczyk, obserwując kocie ruchy z ogromnym zainteresowaniem pomimo niezwykle późnej (lub wczesnej?) godziny. To dodało jej otuchy, choć znów biła się z samą sobą w myślach za swoje pochopnie podjęte decyzje. Przecież mogła spokojnie przejść obok, odciąć się od ich problemu i zająć własnymi sprawami. To nie, postanowiła bawić się w bohatera!
Lekkomyślność z pewnością wpędzi ją kiedyś do grobu, czuła to.
— Co się tu dzieje? — spytała, stając obok krasnoluda, by pokazać w ten sposób, po czyjej opowiedziała się stronie.
Ludziom się to z pewnością nie spodobało, ale na razie nie dawali po sobie znać, że ich to bardzo zirytowało.
— Nic, co by ciebie dotyczyło… to sprawa pomiędzy nami a krasnoludem. I pieniędzmi, które może mieć przy sobie. — Mężczyzna zmarszczył brwi na początku wypowiedzi; dostrzegł jej nietypowy strój – czaszkę na ramieniu oraz broń trzymaną niedbale jedną ręką, jednak po chwili odzyskał rezon i znów spoglądał jej w oczy, omijając szerokim łukiem wyjątkowo głębokie wcięcie w górnej części stroju.
Taka rola czarnoksiężnika – ma wabić, zwodzić, a później zabrać to, na czym mu zależało. Życie.
Zanim Clarith zdążyła odpowiedzieć, głos zabrał krasnolud, czując się o wiele pewniej w towarzystwie kobiety:
— Ach, bardzo proszę, spróbujcie je wziąć, jeśli chcecie. Chyba nie boicie się jednego małego krasnoluda, co? — zakpił i prychnął rozbawiony, widząc skonsternowane miny towarzyszy wyszczekanego kolegi. — Jeśli boicie się upokorzenia w obecności obcego, cóż, to inna sprawa — dodał, machając niedbale ręką, jakby odganiał od twarzy natrętną muchę.
Wyraźnie szukał guza.
— Nie boimy się żadnego z was — zaprzeczył gorąco awanturnik i wskazał na krasnoluda, dodając: — I wygląda mi na to, że przyda ci się nauczka.
— Macie nad krasnoludem przewagę liczebną. To nie jest uczciwa walka — zauważyła Clarith, powoli przygotowując się do potyczki.
Po cichu liczyła na to, że uniknie tak nieprzyjemnych sytuacji po całej nocy bitew i obawy o własne życie, ale najwyraźniej śmierć kroczyła wraz z nią ramię w ramię, popychając do kolejnych bitew oraz potyczek.
W tym samym momencie krasnolud się zaśmiał i było w tym śmiechu coś niezwykle wesołego, co pokrzepiło nieco zmęczoną już Clarith.
— Przewagę liczebną? Ha! Cóż, gdyby chcieli, mogliby sprowadzić jeszcze paru przyjaciół, to by trochę wyrównało szanse.
Mężczyzna spojrzał ponownie na Clarith i zbliżył się o krok w złudnej nadziei, że dziewczyna przestraszy się i odpuści, ale spotkało go jedynie rozczarowanie. Dalej stała twardo przy człowieczku, obserwując z jawnym znudzeniem jego żałosne próby zastraszenia jej.
— To sprawa pomiędzy nami a krasnoludem, ciebie nie dotyczy — powtórzył, jakby chciał się upewnić, że Clarith do reszty nie zgłupiała, i dał jej szansę na wycofanie się.
Ona jednak już postanowiła. Może i źle wybrała, ale nad konsekwencjami będzie myśleć po ewentualnej walce.
— No dalej, niech ktoś spróbuje mnie uderzyć! — podjudzał tymczasem krasnolud, mierząc trzech ludzi pogardliwym spojrzeniem. — Nawet ten przybysz — tu wskazał na ziewającą ukradkiem Clarith — widzi, że jesteście zbyt wystraszeni, żeby cokolwiek zrobić.
— Dobrze, mam już dość wysłuchiwania tego – dalej, chłopcy. Zajmijmy się krasnoludem i jego nową przyjaciółką.
Clarith z początku sądziła, że zaczną się bić na pięści – jak to w każdej awanturze w gospodzie na wsi. Jednak gdy awanturnicy wyciągnęli miecze i rzucili się w jej kierunku z pijackim wrzaskiem odwagi na ustach, zrobiło się poważnie.
Lekki, senny uśmiech zniknął z twarzy, zastąpiony przez grymas pełen złośliwości. Oczy błysnęły szaleństwem w blasku migoczących pochodni, a powietrze wokół dziewczyny zafalowało, przyciągając uwagę awanturników.
Fioletowy dym wynurzył się spod ziemi i oplótł kostki Clarith, raźno wspinając się po łydkach, udach i brzuchu, aż skumulował się w dłoniach i wytrysnął na boki, tworząc wokół sylwetki Clarith świetlistą powłokę.
Nawet krasnolud zatrzymał ruch toporem w połowie drogi, zapatrując się na ten niesamowity pokaz mocy. Uniósł brwi, ale nie skomentował tego w żaden sposób, parząc z zafascynowaniem na fioletowe języki łudząco przypominające płomienie liżące z uwielbieniem skórę swej pani. Jednak gdy te wystrzeliły w kierunku pierwszego z wrogów, spalając go na popiół, nikomu już nie było do śmiechu.
Walka nie trwała nawet minuty. Clarith pozwoliła krasnoludowi zarżnąć przywódcę awanturników wyjątkowo potężnym ciosem topora, jednak nie zostawiła cienia szansy na ucieczkę ostatniemu z wrogów, dopadając go w połowie drogi do głównego traktu, dokąd próbował zwiać.
Po chwili znów zostali spowici przez ciszę, którą przerwała przestraszona, do reszty rozbudzona krowa. Zamuczała w panice i odbiegła na przeciwległy kraniec zagrody, rozganiając na bok śpiące kury.
Clarith westchnęła i rozejrzała się wokół, dezaktywując osłonę. Nasłuchiwała jakichś niepokojących dźwięków zwiastujących nadejście kolcoskórych, ale nadal otaczały ją nocne dźwięki przyrody. Oraz podzwanianie ciężkiej zbroi krasnoluda.
— No-no, to była dobra walka — przyznał z podziwem, mierząc sylwetkę Flomein zaskoczonym spojrzeniem. — Szkoda, że użyli broni, ale nie można ich za to winić, musieli jakoś wyrównać szanse.
Dziewczyna nie odpowiedziała, pochylając się nad ciałami i przyglądając się ich twarzom z bliska. Do tej pory zabijała wrogie stworzenia, które w żaden sposób nie przypominały ludzi, a teraz miała na sumieniu dwóch obcych awanturników. Z drugiej strony jednak musiała być przygotowana na wszystko – nie każdy człowiek na tym świecie będzie do niej przyjaźnie nastawiony i z pewnością jeszcze nie raz przyjdzie jej zabić kogoś ze swojej rasy.
— Przy okazji, nazywam się Khelgar – z Klanu Żelaznej Pięści — przedstawił się niczym niezrażony krasnolud, wyciągając do niej dłoń w ciemnej, skórzanej rękawicy. — Od jakiegoś czasu wędruję wzdłuż Wybrzeża, a w Wierzbie zatrzymałem się na krótką bójkę.
Wierzbie?, zastanowiła się Clarith, uścisnąwszy rękę Khelgara. Zadarła głowę i przyjrzała się szyldowi leniwie bujającemu się na starych łańcuchach. Pod Płaczącą Wierzbą. W istocie nazwa była adekwatna do lokalizacji, w jakiej znajdowała się gospoda. Wokół drewnianego przybytku rosły stare, wiekowe wierzby, dodając uroku temu miejscu. Długie gałęzie porośnięte liśćmi niemal muskały ziemię, falując na delikatnym wietrze; było to też idealne schronienie dla wielu zwierząt.
— Jestem Clarith Flomein — przedstawiła się z kolei dziewczyna, w końcu odzyskując rezon i schodząc z obłoków na ziemię. — Cieszę się, że udało mi się wyrównać twoje szanse.
— Ha! Wyrównać szanse? — Khelgar roześmiał się w głos, a Clarith powstrzymała chęć doskoczenia do niego i zatkania mu ust dłonią, by zachowywał się ciszej.
Ledwo go znała, nie mogła sobie pozwolić na tak śmiały gest. Zresztą nie zabawi tu długo – musiała iść dalej.
— Oni od początku nie mieli żadnych szans — kontynuował wesoło Khelgar — najwyraźniej nie dotarły do ciebie wieści na mój temat. No to powiedz, co cię sprowadza do Bajora? Drogi nie są teraz zbyt bezpieczne – a z każdym dniem robi się gorzej.
Clarith przyjrzała się krasnoludowi, niepewna, co mogła mu powiedzieć, a co powinna przemilczeć. Khelgar nie sprawiał wrażenia groźnego – w walce to co innego. Widać było, że został wychowany na wojownika: na głowie w ogóle nie miał włosów, najpewniej wygolili mu podczas szkolenia, a brodę posiadał długą, ciemnobrązową i tak bujną, że musiał ją spinać na piersi złotą klamrą, by nie przeszkadzała podczas potyczek. Z pewnością pochodził też z bogatego klanu – Clarith nie znała się na tych sprawach – bo zbroja nie wyglądała na starą i zrobioną dla niższych klas społecznych.
Flomein postanowiła zaryzykować.
— Zmierzam do Neverwinter.
— W takim razie to twój szczęśliwy dzień! Tak się składa, że ja też udaję się do Neverwinter. — Wesołość oraz szczery entuzjazm ze strony Khelgara były tak zaraźliwe, że udzieliły się także Clarith.
Dziewczyna poczuła w sobie nowe pokłady siły; zaczęła nawet uważać, że wszystko skończy się dobrze i jej położenie nie było jeszcze aż tak złe, jakby się mogło wydawać.
— Dlaczego tam idziesz? — spytała.
To jest dopiero historia — przyznał z uśmiechem krasnolud — cieszę się, że pytasz. Ale możemy pogadać na ten temat dopiero po kuflu czy dwóch. Proponuję wejść do tej tutaj gospody Pod Płaczącą Wierzbą i poopowiadać nasze historie nad paroma kufelkami.
Dziewczyna zawahała się. Nie wiedziała, czy pozostanie w karczmie będzie dobrym pomysłem, zważywszy na fakt, że musiała zwiększyć przewagę nad wrogami. Z drugiej strony potrzebowała odpoczynku. Odkąd obudził ją tej nocy Bevil, tak do tej chwili nie zmrużyła oka, walcząc o życie swoje, jak i najbliższych.
W tym samym momencie, jak na zawołanie, poczuła zmęczenie, a nogi lekko się pod nią ugięły. To też zdecydowało o tym, żeby pozostać i przystać na przyjacielską propozycję krasnoluda.
Przecież od kufla czy dwóch nie umrze, prawda?

~*~

— …i wtedy ja trzasnąłem go w gębę za to, że spytał, a kiedy próbował pozbierać zęby z podłogi, jego kumpel postanowił dorzucić kilka słów na temat mojego dziedzictwa. Więc jego też trzasnąłem.
Clarith zaśmiała się i umoczyła usta w piwie, dopijając resztkę z dna. Jak dotąd bawiła się świetnie w towarzystwie Khelgara, a rozmowa szła im niezwykle płynnie i bez żadnych zgrzytów. Dogadywali się naprawdę wspaniale.
Siedzieli przy niedużym stole, co i rusz wznosząc toasty, a dookoła nich rozmawiali i grali w różne gry pozostali klienci gospody. Miły gospodarz ciągle donosił im następne kolejki, a kilku wędrownych grajków z piosenki na piosenkę śpiewało coraz głośniej, by zabawić pijane towarzystwo. Ale im to nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie! – tym chętniej zagłębiali się w przyjemną konwersację.
— Krótko mówiąc, jestem dumny z tego, co robię – z walki. To coś, czego nigdy nie ma się dosyć i coś, w czym zawsze można stać się lepszym. Jeśli się zaangażujesz – skup się – i wymachuj.
Clarith w pewnym sensie podziwiała krasnoluda za jego życiową dewizę. On żył walką, kochał ją i nie wyobrażał sobie dnia bez solidnego treningu. Ona z kolei kochała magię, lecz zaczęła walczyć na poważnie dopiero dzisiaj w nocy. I z każdą kolejną potyczką utwierdzała się w przekonaniu, że w pewien sposób mogłaby się do tego przyzwyczaić.
Może nawet polubić?
— I właśnie dlatego udaję się do Neverwinter. Podobno jest tam taki dom dla mnichów… klasztor, zgadza się? — Spojrzał na Clarith z niemym pytaniem wypisanym na twarzy, ale ona, nieobeznana w temacie, jedynie wzruszyła ramionami. Kontynuował więc, lekko zmarszczywszy brwi: — Podobno wytrenują każdego, wystarczy tylko poprosić. Nie mogła mi się trafić lepsza okazja.
Dopiero po kilku sekundach do Clarith dotarł sens słów wypowiedzianych przez krasnoluda.
— Chcesz zostać mnichem? — spytała niedowierzająco, pochylając się nad blatem.
— Tak, i to mniej więcej wszystko — odpowiedział, niezrażony jej reakcją.
— Krasnoludzki mnich. — Dziewczyna opadła na krzesło i wypuściła powietrze ustami.
Chyba wypiła zdecydowanie za dużo piwa.
— Powiem ci tylko, że nie jest to dziwniejsze niż połowa innych rzeczy, które zdarzają się w Faerunie — przyznał i uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc na jej twarzy nadal goszczące zaskoczenie.
— Dlaczego mnichem? — Ta myśl nie dawała jej spokoju.
Krasnolud mnichem?! W dodatku kochającym walkę?! To się nie trzymało kupy, na bogów!
— Tak się składa, że nie zawsze chciałem zostać mnichem. Chodzi o to, że…
Nie dane mu było dokończyć tego zdania. W tym samym momencie, w którym mieli zagłębić się w kolejną historię z życia Khelgara, potężny huk zatrząsł gospodą w posadach i drzwi wyleciały na środek izby, uciszając zarówno grajków, jak i wszystkie rozmowy. Do środka wpadło dwóch szarych krasnoludów uzbrojonych w krótkie miecze oraz ciemnoskóry kolcoskóry nerwowo rozglądający się dookoła.
Kalach-Cha. Trzeba go odnaleźć! — Zasyczał na swych kompanów i skoczył dalej, atakując pierwszego wieśniaka, jaki mu się napatoczył pod ostrze.
Zabił go jednym machnięciem i znów rozejrzał się po izbie, jakby czegoś szukał.
Clarith skoczyła na równe nogi, mocno łapiąc za kostur. Zaraz obok niej stanął Khelgar, przerzucając topór z ręki do ręki, jakby to była mała piłka, a nie ciężki oręż.
— No-no, tylko poparz – właśnie zjawiła się kolejna runda ćwiczeń.
Dziewczyna nawet nie zdążyła powiedzieć Khelgarowi, by na siebie uważał – krasnolud w mig rzucił się ku wrogom, tnąc oraz siekąc ich na kawałki. Gdy wirował między nimi, co pewien czas wzmacniając ciosy okrzykami bitewnymi, przypominał tancerza niosącego śmierć.
Flomein cieszyła się, że był po jej stronie.
Jeden z kolcoskórych, przywódca bandy, zauważył ją i wyszczerzył kły, po czym ruszył w jej kierunku. Clarith szybko przywołała Antropiczną Ochronę i owinęła się nią ciasno niczym kokonem, zaś chwilę później posłała w stronę wroga śmiercionośne płomienie. Trup padł w połowie drogi, a upuszczony miecz uderzył z brzękiem o kamienną posadzkę.
Dziewczyna rozejrzała się czujnie dookoła z wijącymi się płomieniami w dłoniach, ale ze zdziwieniem oraz konsternacją dostrzegła, że w izbie nie było już żadnej wrogiej jednostki. Za to Khelgar stał, otoczony przez trupy swoich kuzynów Duergarów, kopiąc od niechcenia jedno z trucheł.
Zanim krasnolud dołączył do dziewczyny, usłyszeli rumor dochodzący ze schodów prowadzących na piętro, a gdy spojrzeli jednocześnie w tamtym kierunku, do sieni wpadła przerażona kobieta w jasnej, długiej sukni.
— Pomocy! Potrzebuję pomocy! — krzyczała i zahamowała gwałtownie, widząc na posadzce mnóstwo krwi oraz zwłoki zabitych.
Clarith zerknęła na krasnoluda, a gdy ten podchwycił jej spojrzenie, skinęła głową i ruszyła w kierunku roztrzęsionej kobiety.
Ta, widząc nadchodzących wojowników, szybko zmniejszyła dzielącą ich odległość i złapała za ramię Clarith. Antropiczna Ochrona zafalowała niebezpiecznie, ale nie zrobiła nieznajomej krzywdy.
Flomein uniosła brew.
— Błagam, niech mi ktoś pomoże! Na górze jest więcej tych paskudnych bestii! Schwytały mojego męża! — Przy każdym wypowiedzianym słowie potrząsała ręką Clarith, jakby chciała w ten sposób podkreślić powagę sytuacji.
— Zajmę się nimi — odpowiedziała i poklepała ją po dłoni, delikatnie wyrywając ramię z żelaznego uścisku. — Ty zostań w bezpiecznym miejscu — dodała, nim ta wpadła na pomysł towarzyszenia im i wskazania, gdzie przypadkiem kolcoskórzy schwytali jej męża.
— Wygląda na to, że masz żyłkę do wynajdowania kłopotów, Clarith — przyznał ze śmiechem Khelgar i klepnął ją w plecy, zaś ona się uśmiechnęła.
Naprawdę polubiła tego wojowniczego krasnoluda.
— Zostań ze mną, a będziesz miał tyle bójek, ile dasz radę stoczyć. — Widząc powoli poszerzający się uśmiech Khelgara, sama zaczęła się szczerzyć.
Mając takiego wojownika u boku, każda następna walka wydawała się niezwykle prosta.
— A to całkiem sporo — przyznał w zamyśleniu Khelgar, zostawiając za sobą kobietę. — Lepiej się pospieszmy… nie chcemy, żeby te stwory odeszły, zanim tam dotrzemy.
Dziewczyna już miała ruszyć w kierunku schodów, gdy znów poczuła na ramieniu gorący uścisk.
— Ogromnie ci dziękuję! Błagam, śpiesz się. Boję się myśleć, co te stwory mogą mu zrobić!
Clarith skinęła głową i ruszyła szybko do schodów. Słyszała za sobą szczęk zbroi Khelgara i to ją uspokoiło. Jednak serce nadal waliło jak oszalałe; zawsze tak się czuła przed nadchodzącą walką. Wyczekiwała jej.
Na piętrze powitała ją cisza, co nakazało podwoić czujność. Korytarz rozgałęział się na boki, a przed sobą widziała jedynie ścianę pozasłanianą obrazami. Zatrzymała się i skinęła na Khelgara, by uważał na siebie, po czym ruszyła bardzo powoli do przodu, z całej siły zaciskając palce na kosturze.
Cios nadszedł z prawej odnogi i gdyby nie błyskawiczna reakcja, zostałaby pozbawiona głowy. Zablokowała uderzenie szarego krasnoluda orężem, który popękał, ale jeszcze nie roztrzaskał się na części. Wiedziała jednak, że broń stała się już bezużyteczna i drugiego takiego ataku nie przetrwa.
Khelgar skoczył między nią a wroga, sparował cios i zaatakował, mierząc w żebra przeciwnika. Chwilę siłował się z szarym krasnoludem, aż w końcu odepchnął go i wyprowadził cięcie od góry, tak potężne, że mimo wysiłków Duergara próbującego zablokować uderzenie, nieprzyjaciel padł na posadzkę z roztrzaskaną czaszką. Fragmenty kości i mózgu rozbryzgały się na boki, a Clarith na ten widok zrobiło się niedobrze. Ostatkiem sił powstrzymała się przed zwróceniem zawartości żołądka, choć widok był makabryczny nawet po tym, jak zabijała przez ostatnie kilka godzin i widziała więcej trupów niż wszystkich ludzi razem wziętych przez całe życie.
Gdy miała już podziękować Khelgarowi za uratowanie życia – po raz kolejny – usłyszała czyjś stłumiony krzyk i charczenie potworów. Skinęła więc na towarzysza i razem skręcili w prawą odnogę korytarza, by po chwili stanąć przed niedużym wejściem, zza których dobiegały niepokojące dźwięki. Nie namyślali się długo, otworzyli dębowe drzwi zamaszystym ruchem i wbiegli do środka, niemal od razu wpadając na wrogiego kolcoskórego.
Pokój okazał się być niezwykle ciasny nawet i bez wrogiego oddziału otaczającego mężczyznę skulonego w jednym z kątów. Pojedyncze łóżko, niewielka komoda oraz stolik nocny zajmowały większość powierzchni pomieszczenia, resztę – dwóch szarych krasnoludów i jeden kolcoskóry.
Clarith natychmiast przywołała śmiercionośne płomienie, zdejmując przywódcę bandy; Khelgarowi zostawiła kuzynów. Krasnolud wyciągnął nieprzyjaciół na korytarz i, sądząc z bitewnych okrzyków towarzysza, wygrywał z uśmiechem na ustach.
Flomein podeszła bliżej przerażonego mężczyzny, ten jednak na widok wyciągniętej w jego stronę dłoni jeszcze bardziej się skulił i, gdyby mógł, wtopiłby się w drewniane ściany, byleby zniknąć z oczu.
— Błagam, nie rób mi krzywdy!
— Spokojnie, nikt cię nie skrzywdzi — zapewniła szybko Clarith, widząc ogromny strach w oczach człowieka.
Gdy odłożyła na bok kostur i nakazała zrobić to samo Khelgarowi z jego toporem, mężczyzna odetchnął głębiej i niepewnie się wyprostował, choć nadal w jego ruchach widać było obawę oraz niepewność.
— Ja… wobec tego… powinienem wam podziękować. Te stwory już miały rozerwać mnie na strzępy, a tu nagle pojawiacie się wy! – W oczach mężczyzny Clarith ujrzała zachwyt, więc, by ukryć rumieniec zakłopotania, zmieniła szybko temat:
— Kim jesteś?
— Nazywam się Zachan. Czy była tu moja żona Gera? Uciekła, kiedy zaczęły się ataki… ja zostałem i ukryłem się.
Clarith ucieszyła się, że odnalazła męża kobiety tak szybko. Obawiała się, że zanim odszukałaby właściwą sypialnię, gdzie skrył się Zachan przed wrogami, Duergarowie zdążyliby go zabić.
— Twoja żona ma się dobrze — odpowiedziała łagodnie i wskazała na wyjście z pokoiku. — Czeka na ciebie na dole.
— Och, dzięki bogom! — Zachan wypuścił powietrze i rozluźnił się, lecz po chwili znów się napiął i rozejrzał podejrzliwie. — Ale… ale czy wyjście jest bezpieczne? Jeżeli tych stworów jest więcej…
— Można wyjść, nikogo już nie ma — zapewniła Clarith i odsunęła się, by zrobić człowiekowi przejście.
Khelgar w tym czasie złapał za topór i zarzucił go sobie na ramię, uśmiechając się szeroko do towarzyszki.
Clarith odprowadziła mężczyznę do schodów wiodących do głównej sieni, ale nie zeszła; wraz z Khelgarem ruszyli ku lewej odnodze korytarza, by sprawdzić pozostałe sypialnie. Tak jak oboje podejrzewali, jeszcze nie wszystkie oddziały zostały wyeliminowane – w ostatnim pomieszczeniu dobiegły ich przytłumione warkoty krasnoludów i kolcoskórych.
Jako pierwszy do dużego pokoju wpadł Khelgar, zaskakując tym samym jednego z Duergarów. Krasnolud zginął, zanim zdał sobie sprawę, co się tak właściwie stało. Pozostałych jednak nie dało się już tak łatwo zszokować. Rzucili się ku nadbiegającemu Khelgarowi, lecz nim dopadli przeciwnika, fioletowe płomienie objęły ich ciała, pożerając życie.
Gdy Clarith podeszła bliżej, by przyjrzeć się, kogo oddział dopadł, zdziwiła się, dostrzegając znajomą postać. Jednocześnie jej myśli zalały wspomnienia poprzedniego dnia, gdy wraz z przyjaciółmi odwiedzała kosztowny, ozdobny namiot kupca Galena i zachwycała się łukiem dla ojca.
Teraz uratowała kupcowi życie. Z pewną konsternacją zdała sobie sprawę, że minęło dopiero kilkanaście godzin od ich ostatniego spotkania, a odnosiła wrażenie, jakby co najmniej kilka miesięcy.
— Dziękuję ci za pomoc — odezwał się Galen jako pierwszy, pomagając wstać jednemu ze strażników, którzy zawsze towarzyszyli mu w drodze. — Już sądziłem, że nigdy nie uda nam się pozbyć tych stworów.
— Cieszę się, że udało nam się pomóc — odpowiedziała nieco zmęczonym głosem, odwołując Antropiczną Ochronę, która do tej pory szczelnie okalała jej sylwetkę.
Galen zmarszczył czoło, a po chwili wskazał na nią niepewnie.
— Poczekaj, poczekaj, widziałem cię już wcześniej. Dziecko Daeghuna z Zachodniego Portu, zgadza się?
Clarith przytaknęła z uśmiechem na ustach, a Galen poklepał ją po ramieniu. Flomein podejrzewała, że w ten sposób chciał podziękować za okazaną pomoc.
— Wy, portowcy, jesteście w porządku. Silni, odporni i dobrze płacicie za moje towary. Kiedy się u was zatrzymuję, zawsze zarabiam ładną sumkę.
— Czy podróż do Zachodniego Portu nie jest niebezpieczna?
— Dlaczego, twoim zdaniem, podróżuję z tymi strażnikami? — Tu wskazał na dwóch rosłych wojowników z mieczami nadal dzierżonymi w dłoniach. — Nawet przy dodatkowych kosztach moje wizyty w Zachodnim Porcie zawsze przynoszą zysk. I, przyznaję, mam słabość do waszej wioski. W końcu życie na bagnach wymaga pewnego uporu.
Clarith uśmiechnęła się do wspomnień, a Galen razem z nią. Khelgar obserwował ich z powątpiewającą miną, co świadczyć mogło jedynie o tym, że nigdy nie odwiedził Zachodniego Portu i nie widział wioski na własne oczy.
Flomein wróciła na ziemię i westchnęła ciężko, przygotowując się na trudniejszą część rozmowy. Musiała się dowiedzieć wszystkiego o wrogu, który ją prześladował.
— Wiesz, czego szukały te stwory? — spytała, gdy cisza zaczęła się przedłużać, a strażnicy kupca schowali miecze do pochew i stanęli z boku, czekając na pracodawcę.
— Nic, co miałoby dla mnie jakąkolwiek wartość, zapewniam cię. Coś, co nazywa się „Kalach-Cha”. Szczerze mówiąc, powód ich ciekawości właściwie mnie nie obchodzi. Większość z tego, co mówili, i tak brzmiała dla mnie jak bełkot.
Ta nazwa dziewczynie niczego nie mówiła, Khelgarowi także. Krasnolud bardziej zainteresował się powieszoną bronią na ścianie niżeli ich rozmową.
— Słyszałeś jakieś wieści na temat drogi do Highcliff? — spytała wobec tego Clarith, postanawiając wykorzystać obecność Galena jak najbardziej się dało.
Wszakże on najczęściej podróżował po okolicznych drogach, będzie wiedzieć lepiej, na co uważać i jakich miejsc unikać, by bezpiecznie dotrzeć do Neverwinter.
— Och, zwykłe ostrzeżenia. Jaszczuroludzie zawędrowali dalej na północ, proste problemy z bandytami. Oczywiście możesz się zatrzymać na krótki odpoczynek w Forcie Locke. Kiedy ostatnio tam zawędrowałem, w drodze do Zachodniego Portu, mieli tam jakieś problemy. Coś z zaginionym komendantem, patrolami, które przepadły – bardzo nieprzyjemne sprawy. Zaczęli też napływać uciekinierzy. To pewnie z powodu jaszczuroludzi.
Clarith nie wiedziała już, o co mogłaby zapytać, więc posłała kupcowi delikatny uśmiech i odsunęła się, robiąc mu przejście.
— Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Mam szczerą nadzieję, że nasze następne spotkanie odbędzie się w bardziej sprzyjających okolicznościach. — Galen ponownie poklepał dziewczynę po ramieniu, po czym kiwnął na strażników i wyszedł z sypialni, by czym prędzej znaleźć się na drodze, z dala od gospody, w której przestało być bezpiecznie.
Chwilę później Clarith oraz Khelgar zostali w pomieszczeniu sami. Dziewczyna z cichym westchnieniem kopnęła truchło kolcoskórego i dezaktywowała barierę ochronną. Przeszukała pospiesznie ciała zabitych, ale prócz kilku monet nie znalazła przy nich niczego wartościowego. Kiwnęła więc na towarzysza i ramię w ramię zeszli na parter, by zastać tam grupkę przestraszonych ludzi cicho dyskutujących między sobą o tym, co się stało kilka chwil temu.
Gdy przechodzili obok nich, ignorując wytykanie palcami i ciche słowa uznania, od grupy odłączyła się kobieta – ta sama, która wcześniej powiedziała im o mężu uwięzionym na piętrze. Podbiegła do Clarith, złapała ją za dłonie i potrząsnęła nimi pośpiesznie; po policzkach spływały jej łzy, lecz uśmiechała się przyjaźnie, z wyraźną ulgą.
— Udało wam się! — Puściła ręce Flomein i wyciągnęła z kieszeni spódnicy niewielki mieszek cicho podzwaniający przy każdym ruchu. Wepchnęła woreczek w dłonie Clarith i odsunęła się kawałek. — Proszę, weźcie to złoto wraz z podziękowaniami. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni.
Dziewczyna nie spodziewała się takiej hojności ze strony wieśniaków. Schowała mieszek do sakwy, skinęła głową, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Dziękuję, cieszę się, że mogliśmy pomóc.
Gdy się odwracała, usłyszała ostatnie słowa kobiety, które na długo zapadły jej w pamięć i często wracała do nich myślami:
— Jeszcze raz dziękuję za pomoc w ocaleniu mego męża. Zawsze będziemy o was pamiętać w naszych modlitwach.
Khelgar odchrząknął, ale w żaden sposób nie skomentował całej sytuacji. Clarith ruszyła przez sień w kierunku wyjścia – nie mogła dłużej narażać ludzi na ataki ze strony wrogów. Dzisiaj udało jej się wszystkich uratować, następnym razem może nie mieć tyle szczęścia.
— Lepiej ruszajmy – nie mam nic przeciwko bójce, ale nie lubię wciągać innych w nasze walki. — Khelgar jakby czytał w myślach Clarith.
Flomein nie trzeba było dwa razy powtarzać – czym prędzej zostawiła za sobą podniszczoną, ale wciąż przytulną gospodę, z pewną dozą ulgi witając chłodne, bagienne powietrze.
Na horyzoncie zaczęło szarzeć; świetliki gasły jeden za drugim. Droga stała się lepiej widoczna, ale wcale nie była bezpieczniejsza niż w nocy. Teraz Clarith będzie wystawiona na ataki, chyba że szybko dostanie się do Fortu Locke – kolejnego przystanku na drodze do Neverwinter.
Odwróciła się w kierunku Khelgara i wyciągnęła mieszek, który dostała od żony uratowanego mężczyzny. Wysypała na dłoń pieniądze i starannie podzieliła na dwie kupki, jedną chowając z powrotem do kieszeni, drugą podając krasnoludowi. Mężczyzna przyjął monety i zrobił krok do przodu.
Na jego krasnoludzkiej twarzy uśmiech nagle przygasł.
— No cóż, dobrze się bawiłem. A to, jak przyciągasz kłopoty… Nie miałem takiej frajdy od czasu tej karczmy na Przełęczy Bogena, kiedy używałem drewnianego kozła jako tarana.
Clarith roześmiała się na tę wzmiankę, w duchu czując, że nadchodzi chwila, w której przyjdzie jej rozstać się z tym sympatycznym krasnoludem. Zdążyła go polubić, a to, jak walczył, imponowało jej. Z jednej strony nie chciała go zostawiać, ale z drugiej strony wolała nikogo nie narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
Krasnolud jednak miał inne plany.
— Słuchaj, zmierzamy w tym samym kierunku, a ty chyba masz więcej wrogów niż przyjaciół. Co powiesz na to, żebyśmy podróżowali razem? Może nauczymy się nawzajem kilku rzeczy.
Clarith podjęła decyzję, zanim Khelgar skończył mówić. Podczas rozmowy tuż przed atakiem Duergarów zastanawiała się niejednokrotnie, czy nie zaproponować krasnoludowi wspólnego podróżowania po ziemiach Faerunu. Jak sam zauważył, obydwoje zmierzali w tym samym kierunku.
Więc czemu nie kuć żelaza, póki gorące?
— Zgadzam się. Będzie bezpieczniej, jeśli zostaniemy razem.
— Dobrze! Cieszę się na myśl o towarzystwie i rozmowie.
Dziewczynie zrobiło się lżej na sercu. Teraz czuła się nieco bezpieczniej i pozytywniej spoglądała w przyszłość. Nie bała się postąpić kroku naprzód na drodze prowadzącej do Fortu Locke. Sama myśl o towarzyszu trwającym u boku podniosła ją na duchu i sprawiła, że chętniej zagłębiła się w las. Zatrzymała się jednak i spojrzała do tyłu, ale Khelgar znajdował się tuż obok niej z ogromnym uśmiechem na twarzy, opierając się o własny topór.
— Nie martw się, czy dotrzymam ci kroku – Khelgar Żelazna Pięść sam nosi swoją wagę!
Ruszyli więc razem niewielką drogą, zagłębiając się w luźną rozmowę o starych czasach, gdy nie musieli się martwić o własne życie, a ich jedynymi problemami były zdarte kolana od ciągłych zabaw i pozorowanych walk.
Słońce w końcu wynurzyło się zza horyzontu, odganiając w przeszłość krwawą noc i nieprzyjemne wspomnienia – niosło ze sobą nadzieję na lepsze jutro.


8 komentarzy:

  1. Super rozdział nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj znalazłam twojego bloga a już przeczytałam wszystkie rozdziały <3 wiesz może kiedy dodasz następny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj lub jutro postaram się wrzucić nowy rozdział :)
      Wow! Niezłe tempo sobie zarzuciłaś, zwłaszcza że rozdziały nie należą do najkrótszych ;P Mimo to cieszę się, że się podobało :)

      Usuń
  3. Hej! Świetnie piszesz, wprost nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
    Chciałabym także Cię poinformować, że nominuję cię do Liebster Blog Awards. Więcej informacji na moim blogu :
    http://dreams-of-reality-margaret.blogspot.com/p/liebster-blog-awards.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, być może w wolnej chwili zabawię się w tę grę :)

      Usuń
  4. Siemka!
    Nie mogłam spać, więc przeszukiwałam neta i natrafiłam na twojego cudownego bloga. Przeczytałam już wszystkie rozdziały i nie mogę się doczekać nexta. Właśnie zyskałaś nową czytelniczkę. Kiedy masz zamiar dodać ciąg dalszy?
    Pozdro
    Sapper

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na dniach pojawi się nowy rozdział, a potem 6 marca i bodajże 16, bo chcę nadrobić straty z wcześniejszych miesięcy, gdy nie dodawałam :)

      Usuń

Nomida zaczarowane-szablony