C
|
larith z radością przywitała nowy
dzień. Odetchnęła z wyraźną ulgą na widok promieni słonecznych, a jej wisielczy
humor szybko został zastąpiony o wiele lepszym oraz pogodniejszym. Ciągle nie
traciła czujności i choć zdążyła zrobić z Khelgarem kilka przystanków na
odpoczynek, zmęczenie wciąż nie dawało jej spokoju. Nigdy do tej pory nie
musiała tyle walczyć i przejść jednej nocy, a to był dopiero początek wędrówki.
Towarzystwo
krasnoluda okazało się mieć zbawienny wpływ na Flomein. Gdy zaczynała być
śpiąca oraz marudna, Khelgar natychmiast wciągał ją w rozmowę, wypytując o
Zachodni Port, okoliczności ataku czy o dawne życie, zanim została
czarnoksiężnikiem. Dzięki temu przeżyli resztę nocy oraz cały poranek, aż w
końcu oboje zamilkli, postanawiając iść przez pewien czas w ciszy.
Bagno tuż przed
świtem ustąpiło miejsca rozległym dolinom gdzieniegdzie porośniętym starymi
drzewami, a spomiędzy gałęzi dobiegały ich wesołe trele ptaków. Clarith niemal uwierzyła
w spokój oraz ciszę tego miejsca, jednak wiedziała, że to tylko pozory. W
każdej chwili znów mogła natrafić na oddział szarych krasnoludów, więc nawet
tak piękny widok nie potrafił zmącić jej zdrowego rozsądku.
— Może
zatrzymamy się tutaj na odpoczynek? — zagadnęła nagle drepczącego obok niej
krasnoluda, jednak ten pokręcił szybko głową.
— Do Fortu
Locke jest już niedaleko, na pewno dasz radę tam dojść.
Flomein nie
zamierzała się z nim spierać – wiedział lepiej. Dlatego też podążyła za małym
towarzyszem i już miała zapytać o jego wiedzę na temat domniemanego fortu, gdy
jej uszu dobiegły podniesione głosy. Zatrzymała się wpół kroku i obejrzała do
tyłu, starając się zlokalizować, skąd dobiegały ich te krzyki, lecz niczego nie
dostrzegła wśród gęstwiny.
Reakcja
towarzysza była natychmiastowa – złapał za topór i obrócił się na pięcie,
szykując do walki, jednak nikt nie wyskoczył zza krzaka, by ich zabić.
Natomiast głosy nasiliły się, szybko przemieniając w krzyki.
Ciało Clarith
pokryła półprzezroczysta powłoka – niechybny znak dla krasnoluda, że dziewczyna
przygotowała się na walkę oraz koniecznie chciała sprawdzić, co się działo za
niewielkim wzniesieniem znajdującym się nieopodal drogi. Kiwnęła więc na
towarzysza i ruszyła powoli w kierunku gęstwiny, trzymając w rękach drewniany,
nadłamany poprzednią walką kostur.
Gdy ruszyli
ramię w ramię do linii krzewów oddzielających niewielką polanę z łagodnym
zejściem do traktu, ich oczom ukazał się znajomy, charakterystyczny namiot
kupiecki. Od razu rozpoznali mężczyznę stojącego przy wejściu, a także dwóch
towarzyszących mu strażników trzymających obnażone miecze.
— Skąd ta
zdrada, Kalas? — spytał Galen nadal podniesionym głosem; najwyraźniej liczył na
to, że ktoś go usłyszy z drogi i przyjdzie na ratunek. — Otrzymałeś dobrą
opłatę za chronienie mnie!
— Nie trzeba
było tak otwarcie opowiadać o zyskach, jakie zdobyłeś w Zachodnim Porcie, Galen
— warknął wyższy ze strażników o imieniu Kalas. — Mój brat i ja uważamy, że
należy nam się jakaś dodatkowa sumka za naszą pracę.
Clarith
usłyszała dość, by zrozumieć, co się stało – doskonale pamiętała, jak kupiec
opowiadał o pieniądzach zarobionych tylko w samym Bajorze; strażnicy również
słyszeli ich rozmowę po walce w gospodzie i postanowili także uszczknąć trochę
z kasy kupca.
Flomein wyszła
zza krzewów, a opalizująca powłoka zabłysnęła w promieniach słońca,
przyciągając wzrok. Strażnicy zamilkli i wyraźnie zmalali, dostrzegając
znajomą, złowieszczą sylwetkę, a wyraz twarzy Galena uległ znaczącej poprawie –
już nie widać tam było ledwo skrywanego strachu, teraz mężczyzna wręcz mdlał z
ulgi na widok przybyszów.
— Czy wszystko
w porządku? — Clarith skierowała to pytanie do Galena, nie bawiąc się w uprzejme
przywitania.
Sytuacja
wyglądała na poważną i wolała ją załatwić szybko oraz bezboleśnie.
— Ach, paskudna
sprawa — przyznał z rozżaleniem w głosie kupiec. — Moi strażnicy postradali
rozum i postanowili mnie obrabować.
Nim dziewczyna
zdążyła odpowiedzieć, stary kupiec zwrócił się do dwóch braci:
— Na pewno
chcesz to zrobić, Kalas? Pamiętasz chyba, jak kompetentna jest towarzysząca nam
osoba, prawda?
Galen kuł
żelazo, póki gorące – wolał załatwić sprawę w obecności Clarith oraz Khelgara,
na których mógł polegać, niż toczyć spory z braćmi na osobności, a nawet
stracić przez to życie. Dlatego też Clarith nie zdziwiła się na tę ukrytą w
słodkich słowach groźbę – Galen wiedział, że dziewczyna stanie do walki w jego
obronie, jeśli będzie trzeba. Czy to przez wzgląd na znajomość, czy też z
powodów czysto moralnych.
— Chyba jednak
zaryzykuję, Galen. — Clarith jęknęła w duchu, zakleszczając kostur w żelaznym
uścisku.
Nie chciała, by
tak się to skończyło. Nie chciała bezsensownego przelewu krwi w imię kilku
miedziaków więcej.
— Brałem udział
w większej liczbie bitew niż te szczeniaki potrafią zliczyć!
Pierwszy atak
nie był mocny – Kalas najwyraźniej chciał sprawdzić swoją przeciwniczkę, zanim
wyprowadzi potężniejszy cios, więc Flomein bez trudu zatrzymała go kosturem,
choć przez moment obawiała się, że naruszona broń nie wytrzyma i w końcu się
złamie, a ona zostanie rozpłatana na dwie części. Miała jednak więcej szczęścia
niż zdrowego rozsądku i kostur uratował ją przed bezsensowną śmiercią.
— Nie pozwolę
wam go obrabować! — warknęła, gdy Kalas zbliżył się do niej i próbował ją siłą odepchnąć.
— Rzućcie broń,
wy koźle syny!
Clarith
uśmiechnęła się, słysząc Khelgara, jednak chwilę później to Kalas zajął jej
myśli i do końca swojego pojedynku nie spoglądała w stronę towarzysza, by
sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Zresztą zdążyła się przez te kilka
godzin nauczyć, że gdy chodziło o tego krasnoluda, w walce nie miał sobie
równych.
Jej walka z
Kalasem trwała niezwykle krótko oraz mało widowiskowo. Gdy w końcu strażnikowi
udało się odepchnąć od siebie dziewczynę i chciał wyprowadzić kolejny cios
skierowany w stronę żeber, fioletowe płomienie zajęły się jego ciałem, po czym
zniknęły bez śladu, jakby nigdy nie istniały. Dziewczyna stanęła nad trupem,
odgarnęła z czoła kosmyk grzywki i westchnęła ciężko.
— Nigdy nie
wyzywaj na pojedynek czarnoksiężnika, którego widziałeś już w akcji… —
wymruczała do trupa, ukucnęła na chwilę przy nim, by sprawdzić, czy jej
żarłoczne ogniste języki zostawiły coś do złupienia, ale i tym razem pozostały
bezlitosne zarówno dla człowieka, jak i całego ekwipunku.
Gdy wstała i
wyprostowała się, Galen poklepywał po ramieniu zadowolonego z siebie krasnoluda,
po czym skierował kroki w jej kierunku, zadowolony, choć nieco zasmucony.
— Znowu
ratujesz mi skórę — zauważył z uśmiechem, przeczesując z zakłopotaniem
siwiejące na skroniach włosy. — Nie mogę uwierzyć, że moja własna eskorta
zwróciła się przeciwko mnie.
— Chciwość może
pokonać nawet najlepszego z ludzi, Galen — zauważyła z lekkim uśmiechem
Clarith.
— Możesz mieć
pewność, że strażnicy w Neverwinter usłyszą o twojej roli w dzisiejszej obronie
mojej osoby. Mam w mieście przyjaciół. — Flomein czuła, że zaczyna się
rumienić, ale Galen nie zwrócił na to uwagi, kontynuując: — Jednak tymczasem
przyjmij te pieniądze jako dowód mojej wdzięczności.
Z tymi słowy
odczepił od paska niewielką sakiewkę i z uśmiechem na twarzy podał dziewczynie.
— Nagroda nie
jest konieczna, zatrzymaj ją… — zaczęła słabo protestować, ale Galen nie chciał
nawet słyszeć o odmowie.
Gdy tylko Flomein
złapała podarunek, szybko odsunął się i splótł ręce na piersi.
— Chuda
sakiewka to niewielka cena za pozostanie w dobrym zdrowiu. — Mężczyzna zamilkł,
spojrzał na mały obóz, który rozbił pod rozłożystym dębem kilka godzin
wcześniej, po czym oznajmił przyjaciołom: — Udaję się prosto do garnizonu w
Forcie Locke. Tam znajdę eskortę na resztę drogi do Neverwinter. Jeszcze raz
dziękuję i życzę wam spokojnej podróży.
Clarith wraz z
Khelgarem pożegnali kupca i skierowali się z powrotem na drogę prowadzącą do
fortu. Dziewczyna szła powoli, starannie rozdzielając pieniądze na dwie
oddzielne kupki, a krasnolud prowadził przyjaciółkę, pogwizdując cicho i
podpierając się na własnym toporze jak na lasce.
Gdy w końcu
każdy dostał zapłatę, oboje ruszyli z lepszymi humorami w dół drogi, jednak nie
uszli daleko, bo zaraz za zakrętem zatrzymało ich niskie warczenie. Clarith
rozejrzała się dookoła, a gdy w końcu odnalazła wzrokiem źródło podejrzanego
dźwięku, było już za późno.
Ogromny szary
wilk zeskoczył ze wzniesienia położonego powyżej ścieżki i z całym impetem
zwalił się na przerażoną Clarith, przygważdżając ją do ziemi. Dziewczyna w
ostatniej chwili zasłoniła się kosturem i tylko to uratowało ją przed śmiercią.
Bestia warczała i napierała łapami na wyciągniętą na długość ramion broń,
kłapiąc zębiskami o milimetry od twarzy Flomein.
Clarith czuła,
że traci powoli siły. Zwierzę pod grubym futrem posiadało mnóstwo wyrobionych
mięśni, było istną maszyną do zabijania, a ona, nieprzyzwyczajona do trudów
wędrówki, mogła jedynie pomarzyć o takiej kondycji oraz potędze, jaką dysponował
wilk.
Potężny cios
topora zwalił bestię z nóg, tym samym uwalniając przerażoną dziewczynę. Szybko
pozbierała się z ziemi i odskoczyła od konającego drapieżnika, lecz coś jej się
na ten widok przewróciło w żołądku. Była jednak zbyt zaskoczona oraz
przestraszona, by móc zrozumieć, co dokładnie ją tak poruszyło w tej scenie.
— Nic ci nie
jest? — spytał Khelgar, oglądając uważnie sylwetkę Clarith, ale najwyraźniej
niczego niepokojącego nie zauważył, bo odetchnął z ulgą i podparł się o topór,
oddychając głęboko, by wyrównać oddech.
— Dlaczego, na
dziewięć piekieł, zaatakowały nas wilki?! — spytała podniesionym głosem,
wskazując na trzy zabite ciała, z którymi musiał się uporać w pojedynkę
krasnolud.
Mężczyzna nie
umiał jednak odpowiedzieć, więc zamilkła, tylko patrząc na obryzgane krwią
futra oraz zastygłe ślepia, nawet po śmierci pałające żądzą mordu.
Gdy tak obserwowała
bestie, a potem, gdy je wymijała, powracając na drogę do fortu, zdała sobie
sprawę, że nie przeżyłaby w pojedynkę jednej nocy. Pewnie zasnęłaby gdzieś,
znużona wędrówką, a nawet gdyby jakoś wytrzymała do świtu, zamordowałby ją
wilk. Dała się przez niego zaskoczyć jak uczniak i to ją najbardziej bolało. W
końcu była czarnoksiężnikiem, przeszła szkolenie i umiała walczyć. Mimo
wszystko śmierć z łap leśnej zwierzyny nie stała się szczytem jej marzeń.
Dziękowała więc
bogom za Khelgara i za to, że wpadła na niego tej nocy w gospodzie. Gdyby nie
on, jej zwłoki dawno leżałyby w jednym z bagien w Bajorze, pożerane przez
wyjątkowo żarłoczne stworzenia z tamtych stron.
Gdy wyszli z
doliny, w której wiła się ścieżka między stromymi nasypami, ich oczom ukazało
się wysokie wzniesienie; na jego czubku znajdował się Fort Locke. Dziewczyna
odetchnęła i podziękowała bogom, że w końcu dotarli do miejsca, gdzie będą
mogli odpocząć, najeść się do syta i popytać ludzi o sytuację na drodze do
Neverwinter.
Jednak zanim na
dobre nacieszyła się widokiem przyjaznego miejsca, jej uwagę przykuła grupa
żołnierzy śmiejących się w głos i przepychających między sobą drobną postać.
Clarith mimowolnie jęknęła, widząc wychudzone ciało nieszczęśnika uskakujące
coraz wolniej i wolniej przed ciosami większych od siebie oraz silniejszych
bojowników.
Zastanawiała
się, czy w którymś momencie jej przygody znajdzie się taki moment, podczas
którego nikogo nie będzie musiała ratować z tarapatów.
Gdy jeden z
żołnierzy zamachnął się na ofiarę mieczem, a reszta zarechotała na ten widok,
sprawa stała się poważna. Gdyby ich kozioł ofiarny nie schylił się dostatecznie
szybko, zabiliby go, a na to Flomein pozwolić już nie mogła. Mimo że odczuwała
coraz większe zmęczenie, musiała dowiedzieć się, o co tu chodziło.
Już z daleka
Clarith zwróciła uwagę na wysokiego blondyna o długich, związanych w kucyk
włosach. Miał głęboko osadzone, ciemne oczy, spaloną słońcem skórę i niemiły
wyraz twarzy, co już powiedziało dziewczynie, że ten mężczyzna nie zdobędzie
jej serca.
A jego słowa,
które chwilę potem usłyszała, tylko utwierdziły ją w tym przekonaniu:
— No i co,
demonie, nie pokrzyczysz dla nas? — zaszydził, szturchając postać stojącą w
środku ciasnego kręgu. — Może powinniśmy potraktować cię rozpalonym żelazem, to
rozwiąże ci język.
— Zostawcie
mnie w spokoju – nic wam nie zrobiłam!
Clarith
zatrzymała się, zaskoczona, słysząc wysoki, z pewnością dziewczęcy głosik. Z
daleka ofiara żołnierzy wyglądała na młodego chłopca, jednak im bliżej
znajdowała się Flomein, tym więcej dziewczęcych cech zaczynała dostrzegać.
Choć sama
nieszczęśniczka należała do bardziej egzotycznego rodzaju.
Clarith uderzył
fakt, że ta kobieta posiadała… rogi. Para rogów wyrastała jej z czoła i
zakrzywiała się do tyłu, przypominając łudząco te, które nosiły młode kozy.
Oprócz tego włosy miała rude, krótko obcięte, a z tyłu ostrzyżone i
nastroszone, by przypominały kolce. Choć chyba największym zaskoczeniem dla
Flomein były oczy nieznajomej – krwistoczerwone, obramowane czarnymi jak noc
rzęsami. Dodatkowo egzotyczności dodawały jej spiczasto zakończone uszy, niemal
takie same jak u elfów, a obcisły strój w różnych odcieniach brązu podkreślał
idealną figurę z proporcjonalnymi kształtami.
Nieznajoma była
na swój sposób piękna, choć równie egzotyczna, co niebezpieczna w oczach
Clarith. Musiała mieć się na baczności.
Przywódca bandy
wciąż nie zauważył nowych przybyszów w pobliżu, bo kontynuował wypowiedź, nadal
wymachując mieczem niczym pochodnią:
— No-no,
komendant Vallis ucieszy się, kiedy to usłyszy. To znaczy, że jego praca tutaj
jest skończona, może zwijać fort i wracać do domu. Ale nadal pozostaje drobny problem z nagrodą, którą
wyznaczył za głowy bandytów – a trudno nawet oszacować, ile wart jest
bandyta-demon.
Clarith
spojrzała niepewnie na Khelgara, ale po raz pierwszy w życiu ujrzała na twarzy
krasnoluda znudzenie oraz brak zainteresowania. Bardzo wymownie spojrzał w
kierunku drogi prowadzącej do wejścia do Fortu, jednak coś nakazało dziewczynie
pozostać i dalej słuchać rozmowy, pomimo że wszystko wskazywało na winę kobiety
z rogami.
— Oczywiście mogłabyś nam powiedzieć, gdzie jest wasz
obóz – Vallis więcej nam zapłaci i nie będziemy musieli cię zabić.
Kobieta z
rogami wyprostowała się, kierując wzrok na przywódcę bandy, po czym uniosła brew
w powątpiewaniu. Mimo to nie traciła czujności, szybko znów spoglądając na
innych członków grupy.
— Już wam
mówiłam, że nie należę do tamtej bandy – nie dość, że jesteście głupi, to jeszcze
głusi?
Clarith spojrzała
z podziwem na nieznajomą. Mimo grożącego jej niebezpieczeństwa nadal nie
traciła rezonu i była w stanie odpowiadać im zjadliwie oraz z ironią. Ona chyba
by tak nie potrafiła. Wiedziała też, że grupa najwyraźniej chce wrobić niewinną
osobę w coś, czego nie uczyniła, by łatwo zarobić i mało się narobić. Flomein
zrobiło się niedobrze na myśl o takich żołnierzach.
— Głupi? —
prychnął zimno przywódca i znów zamachnął się mieczem, bardziej żeby nastraszyć
dziewczynę niż dla jakichkolwiek innych celów. — Właśnie się zastanawialiśmy,
czy nie darować ci życia, a ty nas zmuszasz, żebyśmy jednak zmienili zdanie.
Clarith w tym
momencie nie wytrzymała i w końcu podeszła, przywołując swoją ukochaną ochronę.
Błyszcząca powłoka pokrywała ciało dziewczyny podczas marszu – z pewnością
zrobiło to ogromne wrażenie na wszystkich zebranych, na co ona po cichu
liczyła. Przestraszeni potęgą nieznajomej może nie zaatakują.
Khelgar trzymał
się za nią, podpierając się własnym toporem, by także pokazać siłę, jednak na
żołnierzach nie zrobiło to takiego wrażenia. Patrzyli na nich ze zdziwieniem,
ale nie z przerażeniem.
W końcu jeden z
nich odezwał się, kierując słowa do przywódcy:
— To chyba
jacyś jej przyjaciele.
— Zostawcie tę
kobietę w spokoju — warknęła Clarith na przywitanie, patrząc jedynie na
blondyna.
To on decydował
o ruchach całej grupy, więc jeśli miała z kimś rozmawiać, to tylko z nim.
— To nie wasza
sprawa! — huknął niespodziewanie w odpowiedzi lider, mierząc sylwetkę Flomein
od stóp do głowy. — Jesteśmy żołnierzami z Fortu Locke, polujemy na bandytów.
— Tak jest,
złapaliśmy tego demona, jak się podkradał do naszego obozu, i właśnie mieliśmy
się z nim rozprawić — wyrwał się ochoczo jeden z podwładnych blondyna, podzwaniając
kolczugą przy każdym ruchu ręką, gdy wskazywał na kobietę z rogami.
Clarith uniosła
jedynie brew i mruknęła:
— Zabijając ją?
Co zabrała?
Na chwilę
zapadła cisza, podczas której żołnierze wymieniali podenerwowane spojrzenia.
Flomein nie była w takich sytuacjach cierpliwa, więc już otwierała usta, by
ponownie, bardzo grzecznie, poprosić ich o uwolnienie niewinnej, gdy w końcu
przemówił przywódca:
— Jeszcze nic —
powiedział z wahaniem — ale jej banda panoszy się w tych okolicach. Napadają na
kupców, na karawany – może nawet zabili naszego poprzedniego komendanta!
— Powiedziałam
wam, nie jestem z tymi bandytami! —
jęknęła zrezygnowana ofiara, załamując ręce, ale na widok obnażonego miecza
wyciągniętego w jej kierunku szybko odzyskała rezon i z powrotem miała się na
baczności.
— Nie pozwolę
wam zamordować jej z zimną krwią — oznajmiła spokojnie Clarith, obserwując
twarz lidera bandy.
Jego błękitna
peleryna – dowód władzy nad oddziałem – powiewała na delikatnym wietrze,
łopocząc cicho i przerywając nieznośną ciszę, jaka zapadła po słowach dziewczyny.
Blondyn zmrużył
oczy i lekko przechylił głowę, jakby oceniał Clarith.
— Sądzisz, że
możesz nas powstrzymać?
Nim jednak
odpowiedziała mu, że owszem, tak, odezwał się ponownie ten sam żołnierz, co
wcześniej, zupełnie zaskakując niczego niespodziewającą się Clarith:
— Wiesz, Vallis
mógłby wypłacić nagrody za troje bandytów. Nie jest z tych, co zadają
niepotrzebne pytania… zwłaszcza na temat demona, skarlałego krasnoluda… i
brudnego portowca, który jest na tyle głupi, żeby zatrzymywać się w
nieodpowiednich miejscach.
Clarith
przymknęła na chwilę oczy, słysząc obok siebie wciągającego gwałtownie
powietrze Khelgara. On nie należał do osób łatwo wybaczających obelgi. Ona tym
bardziej, choć umiała panować nad wściekłością i nie dawać upustu emocjom.
Khelgar jednak
to zupełnie inna bajka.
— „Skarlałego
krasnoluda”? — prychnął, ale pulsująca żyłka na czole zdradzała z trudem
powstrzymywany wybuch. — Wiem, tchórze, że nie mówicie do mnie, bo już
gadalibyście z moimi pięściami.
Clarith po
cichu cieszyła się, że Khelgar powstrzymał się od ataku, czekając na polecenia.
Należał do gatunku wojowników – potrzebował przywódcy, by móc korzystać w pełni
ze swoich możliwości, a towarzystwo Flomein mu to umożliwiało. Spełniał się w
ich małej drużynie, a to cieszyło Flomein.
— Mnie to
wystarcza — odezwał się żołnierz, który chwilę wcześniej obraził dwoje
przyjaciół. — Zabijmy ich, a potem wymyślę jakąś historyjkę.
Clarith nie
spodziewała się tak szybkiego oraz gwałtownego ataku ze strony wojowników.
Przyzwyczaiła się do potyczek z Duergarami i kolcoskórymi, którzy może i byli
częścią większej armii, ale nie posiadali umiejętności działania w grupie, a
także doświadczenia. Rodzili się po to, by zabijać lub zostać zabitym – walkę
mieli zakodowaną w genach i tylko od ich sprytu zależało, czy ciosy były
skuteczne, czy też nie.
Dlatego Clarith
niemal instynktownie zablokowała uderzenie przywódcy bandy, który rzucił się na
nią z wielkim mieczem. Kostur jęknął w proteście, a pęknięcia na drewnie
pogłębiły się, aż w końcu broń się rozpadła. Blondyn poleciał na dziewczynę
całym ciężarem ciała i upadli na ziemię. Flomein czuła, że ostrze przeciwnika
przecięło jej ramię, ale nie przejmowała się tym, walcząc o życie oraz oddech,
gdy mężczyzna złapał ją za gardło i zaczął dusić.
Niespodziewany
ratunek przyszedł ze strony kobiety-demona, nie od Khelgara, jak się
spodziewała. Rogata nieznajoma uderzyła mężczyznę między nogi, zaś ten wrzasnął
i padł obok Clarith, trzymając się mocno za przyrodzenie. To dało Flomein czas,
aby otrząsnąć się, podnieść oraz skupić się, by przywołać śmiercionośną magię.
Kobieta
odsunęła się od Clarith trwożnie, widząc powstające znikąd płomienie, a także
dziwny, błękitny blask w oczach, jarzący się mimo dziennego światła. Zanim
blondyn wstał i krzyknął, jego ciało objęły języki ognia, spalając przywódcę na
popiół.
Khelgar zajął
się w tym czasie resztą oddziału, która nagle straciła wolę walki po śmierci
lidera. Jeden nawet próbował uciec do Fortu Locke, ale skarlały krasnolud okazał się szybszy oraz bardziej zwinny – jednym
machnięciem topora odciął mu nogi, a gdy pośród wrzasku młodzieniec upadł na
ziemię i próbował łapać się za kikuty tryskające krwią na trawę, jej towarzysz
dokończył dzieła.
Zostali sami na
polanie poprzedzającej drogę do fortu. Ptaki nadal wesoło śpiewały w drzewach
porastających zbocza wzniesień, jakby u ich stóp nie rozegrała się przed chwilą
walka, a słońce ani na moment nie schowało się za płynącymi leniwie chmurami,
grzejąc przyjemnie w plecy.
Clarith
odwołała magię i przysiadła na starym pniaku obok wielkiej skrzyni, rozcierając
gardło. Obserwowała Khelgara spod przymrużonych powiek, jak przeszukiwał ciała
i zbierał monety, chowając je do sakiewki.
Jeżeli tak
dalej pójdzie, staną się bogaci, zanim dotrą do Neverwinter.
W tym samym
momencie Clarith usłyszała po lewej stronie nieśmiałe chrząknięcie. Gdy tam zerknęła,
napotkała niepewne spojrzenie kobiety, której uratowała życie. Czy była tego
warta?
— Dzięki za
pomoc — odezwała się cicho dziewczęcym głosem. — Chyba jestem twoją dłużniczką.
— Nie jesteś mi
nic winna — zaoponowała Clarith, powracając do obserwowania towarzysza
przesuwającego ciała na jeden stos. — Nikt nie powinien być traktowany w taki
sposób.
— Hej, to było
miłe! — zakrzyknęła, ale szybko przycichła i odchrząknęła, chcąc ukryć
zakłopotanie, po czym kontynuowała: — Przepraszam… To nie miało zabrzmieć,
jakbym była zaskoczona. Chociaż właściwie jestem. Tylko że to dosyć… cóż,
nieoczekiwane.
Clarith uniosła
jedynie brew, znowu wpatrując się w zdenerwowaną kobietę. Nie rozumiała jej
podejścia – to przecież ona powinna być bardziej przerażona nieznajomą. W końcu
z jej czoła wyrastały rogi.
— Chcę
powiedzieć, że kiedy ludzie mnie widzą – zwykle chodzi o różki – uciekają,
gdzie pieprz rośnie. A te wszystkie historie o tym, że diabelstwa są przeklęte,
wcale nie poprawiają sytuacji.
Tak jak Clarith
podejrzewała, dziewczyna – bo nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat – okazała
się być diabelstwem. Gdy Flomein trenowała na czarnoksiężnika, uczyła się z
mistrzem ras zamieszkujących Faerun i wśród ludzi, elfów oraz krasnoludów swoje
miejsce znalazły właśnie diabelstwa. Nie sądziła jednak, że spotka jedno z
nich. Podejrzewała, że byli gatunkiem
zagrożonym wyginięciem.
— Przy okazji,
jestem Neeshka. Naprawdę się cieszę, że udało ci się zjawić w odpowiedniej
chwili. Nie wiedziałam, jak się z tego wywinąć.
Clarith wstała
i przedstawiła się, a potem przyprowadziła Khelgara, by się poznali. Krasnolud
nie miał zachęcającej miny i bardzo szybko stracił zainteresowanie rozmową,
odpoczywając u boku dziewczyny oraz przysłuchując się wymianie zdań bez
większego zaangażowania.
— Oczywiście
nigdy by mnie nie złapali, gdyby ta mikstura niewidzialności, którą kupiłam,
nie była rozwodniona. Jeśli jeszcze kiedyś spotkam tego kupca…
— Co tutaj
robisz? — spytała Clarith, przerywając Neeshce w połowie zdania.
Zauważyła, że
dziewczyna miała tendencję do gadatliwości jak Khelgar, co ją lekko rozbawiło.
Wolała jednak dowiedzieć się konkretnych rzeczy, niż wysłuchiwać całej historii
z życia diabelstwa, podczas gdy czas ich naglił.
— Próbowałam
akurat minąć Fort i pójść dalej na południe… — zaczęła wyjaśniać Neeshka ochoczo,
a Clarith mimowolnie westchnęła, znów przygotowując się na długi wykład. —
Myślałam, że mikstura, którą kupiłam… Chodzi o to, że kiedy ludzie z garnizonu
mnie widzą, zwykle chcą mnie zamknąć w celi albo atakują bez ostrzeżenia.
— Niedziwne… —
mruknął pod nosem Khelgar, za co został kopnięty w piszczel.
Syknął i
spojrzał z wyrzutem na Clarith, ale ona spiorunowała go wzrokiem, więc poklął
na bolącą kość przez chwilę, aż w końcu się przymknął, pokonany.
Neeshka jednak
albo tego nie usłyszała, albo zignorowała krasnoluda, skupiając całą uwagę na
Flomein, kontynuując:
— No i
oczywiście mikstura przestała działać, gdy tylko natknęłam się na tych bandytów
z Fortu Locke. Szukali łatwego łupu, za który mogliby zgarnąć nagrodę, a ja
pojawiłam się w samą porę.
— Więc złapali
cię i pomyśleli, że cię zabiją – powoli — dodała Clarith, wzdychając ciężko i
rzucając okiem na zwłoki żołnierzy.
Nie zdziwiło
jej więc zachowanie bandy – wyjaśnienie okazało się bardzo proste.
— Dzieje się
tak, od kiedy nowy komendant Fortu wyznaczył nagrodę za bandytów – niektórzy
żołnierze łapią każdego, kto wpadnie im w ręce na drodze, twierdząc, że to
bandyta. To też bandytyzm, choć trochę innego rodzaju – łupią podróżnych i w
dodatku dostają za to nagrodę. Drogi są teraz jeszcze mniej bezpieczne niż wcześniej.
Clarith
wyprostowała się i w tym samym momencie skrzywiła, czując pieczenie. Zerknęła
na ramię i westchnęła, widząc zakrzepłą krew akurat w miejscu, gdzie jej strój
odsłaniał kawałek ciała.
— A skoro już o
tym mowa, to musimy ruszać — odezwała się i przeciągnęła lekko, szturchając
znudzonego krasnoluda.
Khelgar
natychmiast się ożywił, złapał pewniej topór i wyszczerzył zęby do towarzyszki,
ciesząc się na myśl o kontynuowaniu wędrówki.
Neeshka drgnęła
i pobladła, słysząc słowa Clarith, i odchrząknęła, wyłamując sobie palce.
— Tak, chyba
nie masz żadnego powodu, żeby zostać. Słuchaj, dzięki za uratowanie mnie…
naprawdę.
Clarith
uśmiechnęła, poklepała diabelstwo po ramieniu i ruszyła z przyjacielem ścieżką
prowadzącą do wejścia do Fortu. Khelgar uważnie obserwował twarz towarzyszki,
która uśmiechała się dziwnie, jakby w oczekiwaniu na coś. Nie rozumiał jej, ale
też wolał nie pytać. Dla niego Clarith Flomein nadal pozostawała zagadką.
— Czy… czy
mogłabym się do was przyłączyć? — Dziewczyna przystanęła i uśmiechnęła się z
triumfem w oczach, co w pierwszym momencie zaskoczyło Khelgara, jednak w drugim
przyszło zrozumienie.
Ta błękitnooka
diablica oczekiwała tej propozycji ze strony diabelstwa! Tylko na to czekała!
— Jedynie na
trochę! Nie będę przeszkadzać, obiecuję! — dodała szybko Neeshka, gdy
towarzysze cofnęli się do miejsca, w którym przed chwilą byli.
Clarith
obserwowała Neeshkę przez dłuższy czas, zastanawiając się, czy potrafiła jej
zaufać. Jej młody wiek z pewnością był na korzyść Clarith – mogła w łatwy
sposób przekonać dziewczynę do swoich racji, a dzięki temu zyskiwała kompana do
wędrówki.
Ale czy ona w
ogóle umiała walczyć? Nie potrzebowała w swojej drużynie kogoś, kto będzie
jedynie zawadzać i kogo trzeba będzie wiecznie bronić.
— Chodzi o to,
że nie wiem, jak długo uda mi się przeżyć w pojedynkę, no i poza tym… naprawdę
jestem twoją dłużniczką. — Clarith w oczach Neeshki dostrzegła ogromną nadzieję
oraz dziecięcą naiwność, którą ona sama cechowała się jeszcze kilka lat temu.
Diabelstwo
mogło mieć najwyżej siedemnaście lub osiemnaście lat, a Flomein nie wiedziała,
czy będzie w stanie wziąć odpowiedzialność za tak młodego członka drużyny.
Z drugiej
strony zgodziła się na towarzystwo Khelgara, wcale go nie znając, więc czemu w
przypadku Neeshki miałaby postąpić inaczej?
— Nie powiem,
żebym jej ufał — odezwał się nagle Khelgar, opierając się o topór i patrząc
spod przymrużonych powiek na Neeshkę. — Diabelstwo wystarczy na chwilę spuścić
z oka, a dźgnie cię w plecy i ucieknie z twoją sakiewką.
Clarith z
dawnych lekcji wiedziała, że złodziejami najczęściej zostawały diabelstwa
właśnie ze względu na swoje pochodzenie oraz wygląd. Pochodziły od złych
pozasferowców i roztaczały wokół siebie niedobrą aurę, więc nic nie stawało im
na przeszkodzie, by szkolić się na kieszonkowców. Neeshka jednak była inna. Nie
czuła od niej siarki, żadna aura zła nie ciążyła w powietrzu, a cechy
zewnętrzne jeszcze nic dla Clarith nie znaczyły. Sama przecież nie wyglądała
naturalnie z bladą cerą, niemal białymi tęczówkami oraz czarną magią
spowijającą nieustannie jej ciało.
Czuła
podświadomie, że to diabelstwo różniło się diametralnie od innych.
Neeshkę jednak
ubodły słowa Khelgara, więc postanowiła nie być dłużna:
— Ach tak? A
krasnoludy to śmierdzące, zapijaczone pokurcze, które potną cię na kawałki
tylko po to, żeby pokazać, jakie są twarde! — warknęła, splatając ręce na
piersi i patrząc z góry na czerwonego już ze złości Khelgara.
— Ach tak?
Chodź tu i powtórz to!
Clarith
wzniosła oczy do nieba i poprosiła bogów o cierpliwość. Gdyby dali jej siłę, z
pewnością by tych dwoje od razu zabiła.
— Och, tak. To
będzie uczciwa walka. Nie mam nawet swojego ekwipunku! — odpowiedziała rozzłoszczona
Neeshka, ponownie zwracając się do Clarith, która nie zamierzała ingerować w
ich sprzeczkę.
Jeżeli pozwoli
diabelstwu iść z nimi, podróż zostanie urozmaicona o bezustanne kłótnie.
Uśmiechnęła się
do własnych myśli. Może dzięki temu zapomni, jak źle się teraz działo w jej
życiu oraz życiu najbliższych.
— Proszę —
Clarith podniosła wzrok na Neeshkę — pozwól mi iść z wami. Chcę ci się
odwdzięczyć za uratowanie mi życia – a ci żołnierze po raz kolejny spróbują
mnie zabić, jeśli znowu wpadnę im w łapy.
Flomein musiała
przyznać dziewczynie rację – z jej wyglądem nie pożyje długo.
— W porządku —
zgodziła się wreszcie, ignorując ostentacyjne prychnięcie Khelgara. — Tylko
unikaj kłopotów.
Jej zdziwienie
oraz zaskoczenie sięgnęło zenitu, gdy uradowana Neeshka skoczyła na jej szyję i
mocno przytuliła, nie zważając na głośne protesty.
— Dzięki! —
Neeshka nie posunęła się do tego, by ucałować Flomein, ale wyszczerzyła do niej
ostro zakończone zęby i w końcu się odsunęła. — Nie zawiodę cię, przyrzekam! A
teraz odzyskam swój ekwipunek.
Tylko jedna
osoba reagowała tak entuzjastycznie na wszelkie pomysły Clarith. Na myśl o
zmarłej tragicznie Amy humor Flomein znacząco się pogorszył. Obserwowała z
nostalgią, jak diabelstwo kucnęło przy skrzyni, wyciągnęło zza paska wytrych i
zaczęło grzebać w zamku, po chwili go rozbrajając. Uniosła brwi na ten widok,
ale nie skomentowała w żaden sposób. W tym samym momencie wartość Neeshki
znacząco wzrosła, bo Clarith czuła, że wiele razy umiejętności ich nowej
towarzyszki bardzo się przydadzą. Khelgar także przycichł ze swoimi obelgami
pod adresem nastolatki, jednak to nie oznaczało, że krasnolud zaprzestanie
utarczek. Będą potrzebować jeszcze wiele czasu, zanim się polubią.
Neeshka
schowała sztylety za pasek, zaś noże pochowała do schowków na udach oraz w
butach, a niewielką sakiewkę przyczepiła do szlufki od spodni, by jej nie
przeszkadzała. Tak przygotowana dołączyła do drużyny i obdarzyła ich szerokim
uśmiechem, czekając na dalsze rozkazy.
Clarith
znalazła się w nowej sytuacji – miała pod sobą już dwie osoby, a jej przygoda
dopiero zaczynała nabierać tempa. Nie do końca wiedziała, co się z nimi stanie
dalej, ale czuła się wśród nich bezpiecznie. Nawet jeśli Neeshka zastępowała
jej Amy, a Khelgar Bevila, wiedziała, że mogła na nich liczyć.
Ruszyli we
trójkę ścieżką do Fortu Locke, rozmawiając o przeszłości Neeshki, odczuwając
dziwny spokój. Może nie trwał on długo, ale sprawił, że całą drużynę napełniła
nowa siła, której im ostatnio zaczęło brakować.
Nie wiedzieli
przecież, co ich czekało w samym Forcie, jak i poza nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz