wtorek, 6 maja 2014

1.8 Nietypowa nieznajoma


C
larith z radością przywitała nowy dzień. Odetchnęła z wyraźną ulgą na widok promieni słonecznych, a jej wisielczy humor szybko został zastąpiony o wiele lepszym oraz pogodniejszym. Ciągle nie traciła czujności i choć zdążyła zrobić z Khelgarem kilka przystanków na odpoczynek, zmęczenie wciąż nie dawało jej spokoju. Nigdy do tej pory nie musiała tyle walczyć i przejść jednej nocy, a to był dopiero początek wędrówki.
Towarzystwo krasnoluda okazało się mieć zbawienny wpływ na Flomein. Gdy zaczynała być śpiąca oraz marudna, Khelgar natychmiast wciągał ją w rozmowę, wypytując o Zachodni Port, okoliczności ataku czy o dawne życie, zanim została czarnoksiężnikiem. Dzięki temu przeżyli resztę nocy oraz cały poranek, aż w końcu oboje zamilkli, postanawiając iść przez pewien czas w ciszy.
Bagno tuż przed świtem ustąpiło miejsca rozległym dolinom gdzieniegdzie porośniętym starymi drzewami, a spomiędzy gałęzi dobiegały ich wesołe trele ptaków. Clarith niemal uwierzyła w spokój oraz ciszę tego miejsca, jednak wiedziała, że to tylko pozory. W każdej chwili znów mogła natrafić na oddział szarych krasnoludów, więc nawet tak piękny widok nie potrafił zmącić jej zdrowego rozsądku.
— Może zatrzymamy się tutaj na odpoczynek? — zagadnęła nagle drepczącego obok niej krasnoluda, jednak ten pokręcił szybko głową.
— Do Fortu Locke jest już niedaleko, na pewno dasz radę tam dojść.
Flomein nie zamierzała się z nim spierać – wiedział lepiej. Dlatego też podążyła za małym towarzyszem i już miała zapytać o jego wiedzę na temat domniemanego fortu, gdy jej uszu dobiegły podniesione głosy. Zatrzymała się wpół kroku i obejrzała do tyłu, starając się zlokalizować, skąd dobiegały ich te krzyki, lecz niczego nie dostrzegła wśród gęstwiny.
Reakcja towarzysza była natychmiastowa – złapał za topór i obrócił się na pięcie, szykując do walki, jednak nikt nie wyskoczył zza krzaka, by ich zabić. Natomiast głosy nasiliły się, szybko przemieniając w krzyki.
Ciało Clarith pokryła półprzezroczysta powłoka – niechybny znak dla krasnoluda, że dziewczyna przygotowała się na walkę oraz koniecznie chciała sprawdzić, co się działo za niewielkim wzniesieniem znajdującym się nieopodal drogi. Kiwnęła więc na towarzysza i ruszyła powoli w kierunku gęstwiny, trzymając w rękach drewniany, nadłamany poprzednią walką kostur.
Gdy ruszyli ramię w ramię do linii krzewów oddzielających niewielką polanę z łagodnym zejściem do traktu, ich oczom ukazał się znajomy, charakterystyczny namiot kupiecki. Od razu rozpoznali mężczyznę stojącego przy wejściu, a także dwóch towarzyszących mu strażników trzymających obnażone miecze.
— Skąd ta zdrada, Kalas? — spytał Galen nadal podniesionym głosem; najwyraźniej liczył na to, że ktoś go usłyszy z drogi i przyjdzie na ratunek. — Otrzymałeś dobrą opłatę za chronienie mnie!
— Nie trzeba było tak otwarcie opowiadać o zyskach, jakie zdobyłeś w Zachodnim Porcie, Galen — warknął wyższy ze strażników o imieniu Kalas. — Mój brat i ja uważamy, że należy nam się jakaś dodatkowa sumka za naszą pracę.
Clarith usłyszała dość, by zrozumieć, co się stało – doskonale pamiętała, jak kupiec opowiadał o pieniądzach zarobionych tylko w samym Bajorze; strażnicy również słyszeli ich rozmowę po walce w gospodzie i postanowili także uszczknąć trochę z kasy kupca.
Flomein wyszła zza krzewów, a opalizująca powłoka zabłysnęła w promieniach słońca, przyciągając wzrok. Strażnicy zamilkli i wyraźnie zmalali, dostrzegając znajomą, złowieszczą sylwetkę, a wyraz twarzy Galena uległ znaczącej poprawie – już nie widać tam było ledwo skrywanego strachu, teraz mężczyzna wręcz mdlał z ulgi na widok przybyszów.
— Czy wszystko w porządku? — Clarith skierowała to pytanie do Galena, nie bawiąc się w uprzejme przywitania.
Sytuacja wyglądała na poważną i wolała ją załatwić szybko oraz bezboleśnie.
— Ach, paskudna sprawa — przyznał z rozżaleniem w głosie kupiec. — Moi strażnicy postradali rozum i postanowili mnie obrabować.
Nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, stary kupiec zwrócił się do dwóch braci:
— Na pewno chcesz to zrobić, Kalas? Pamiętasz chyba, jak kompetentna jest towarzysząca nam osoba, prawda?
Galen kuł żelazo, póki gorące – wolał załatwić sprawę w obecności Clarith oraz Khelgara, na których mógł polegać, niż toczyć spory z braćmi na osobności, a nawet stracić przez to życie. Dlatego też Clarith nie zdziwiła się na tę ukrytą w słodkich słowach groźbę – Galen wiedział, że dziewczyna stanie do walki w jego obronie, jeśli będzie trzeba. Czy to przez wzgląd na znajomość, czy też z powodów czysto moralnych.
— Chyba jednak zaryzykuję, Galen. — Clarith jęknęła w duchu, zakleszczając kostur w żelaznym uścisku.
Nie chciała, by tak się to skończyło. Nie chciała bezsensownego przelewu krwi w imię kilku miedziaków więcej.
— Brałem udział w większej liczbie bitew niż te szczeniaki potrafią zliczyć!
Pierwszy atak nie był mocny – Kalas najwyraźniej chciał sprawdzić swoją przeciwniczkę, zanim wyprowadzi potężniejszy cios, więc Flomein bez trudu zatrzymała go kosturem, choć przez moment obawiała się, że naruszona broń nie wytrzyma i w końcu się złamie, a ona zostanie rozpłatana na dwie części. Miała jednak więcej szczęścia niż zdrowego rozsądku i kostur uratował ją przed bezsensowną śmiercią.
— Nie pozwolę wam go obrabować! — warknęła, gdy Kalas zbliżył się do niej i próbował ją siłą odepchnąć.
— Rzućcie broń, wy koźle syny!
Clarith uśmiechnęła się, słysząc Khelgara, jednak chwilę później to Kalas zajął jej myśli i do końca swojego pojedynku nie spoglądała w stronę towarzysza, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Zresztą zdążyła się przez te kilka godzin nauczyć, że gdy chodziło o tego krasnoluda, w walce nie miał sobie równych.
Jej walka z Kalasem trwała niezwykle krótko oraz mało widowiskowo. Gdy w końcu strażnikowi udało się odepchnąć od siebie dziewczynę i chciał wyprowadzić kolejny cios skierowany w stronę żeber, fioletowe płomienie zajęły się jego ciałem, po czym zniknęły bez śladu, jakby nigdy nie istniały. Dziewczyna stanęła nad trupem, odgarnęła z czoła kosmyk grzywki i westchnęła ciężko.
— Nigdy nie wyzywaj na pojedynek czarnoksiężnika, którego widziałeś już w akcji… — wymruczała do trupa, ukucnęła na chwilę przy nim, by sprawdzić, czy jej żarłoczne ogniste języki zostawiły coś do złupienia, ale i tym razem pozostały bezlitosne zarówno dla człowieka, jak i całego ekwipunku.
Gdy wstała i wyprostowała się, Galen poklepywał po ramieniu zadowolonego z siebie krasnoluda, po czym skierował kroki w jej kierunku, zadowolony, choć nieco zasmucony.
— Znowu ratujesz mi skórę — zauważył z uśmiechem, przeczesując z zakłopotaniem siwiejące na skroniach włosy. — Nie mogę uwierzyć, że moja własna eskorta zwróciła się przeciwko mnie.
— Chciwość może pokonać nawet najlepszego z ludzi, Galen — zauważyła z lekkim uśmiechem Clarith.
— Możesz mieć pewność, że strażnicy w Neverwinter usłyszą o twojej roli w dzisiejszej obronie mojej osoby. Mam w mieście przyjaciół. — Flomein czuła, że zaczyna się rumienić, ale Galen nie zwrócił na to uwagi, kontynuując: — Jednak tymczasem przyjmij te pieniądze jako dowód mojej wdzięczności.
Z tymi słowy odczepił od paska niewielką sakiewkę i z uśmiechem na twarzy podał dziewczynie.
— Nagroda nie jest konieczna, zatrzymaj ją… — zaczęła słabo protestować, ale Galen nie chciał nawet słyszeć o odmowie.
Gdy tylko Flomein złapała podarunek, szybko odsunął się i splótł ręce na piersi.
— Chuda sakiewka to niewielka cena za pozostanie w dobrym zdrowiu. — Mężczyzna zamilkł, spojrzał na mały obóz, który rozbił pod rozłożystym dębem kilka godzin wcześniej, po czym oznajmił przyjaciołom: — Udaję się prosto do garnizonu w Forcie Locke. Tam znajdę eskortę na resztę drogi do Neverwinter. Jeszcze raz dziękuję i życzę wam spokojnej podróży.
Clarith wraz z Khelgarem pożegnali kupca i skierowali się z powrotem na drogę prowadzącą do fortu. Dziewczyna szła powoli, starannie rozdzielając pieniądze na dwie oddzielne kupki, a krasnolud prowadził przyjaciółkę, pogwizdując cicho i podpierając się na własnym toporze jak na lasce.
Gdy w końcu każdy dostał zapłatę, oboje ruszyli z lepszymi humorami w dół drogi, jednak nie uszli daleko, bo zaraz za zakrętem zatrzymało ich niskie warczenie. Clarith rozejrzała się dookoła, a gdy w końcu odnalazła wzrokiem źródło podejrzanego dźwięku, było już za późno.
Ogromny szary wilk zeskoczył ze wzniesienia położonego powyżej ścieżki i z całym impetem zwalił się na przerażoną Clarith, przygważdżając ją do ziemi. Dziewczyna w ostatniej chwili zasłoniła się kosturem i tylko to uratowało ją przed śmiercią. Bestia warczała i napierała łapami na wyciągniętą na długość ramion broń, kłapiąc zębiskami o milimetry od twarzy Flomein.
Clarith czuła, że traci powoli siły. Zwierzę pod grubym futrem posiadało mnóstwo wyrobionych mięśni, było istną maszyną do zabijania, a ona, nieprzyzwyczajona do trudów wędrówki, mogła jedynie pomarzyć o takiej kondycji oraz potędze, jaką dysponował wilk.
Potężny cios topora zwalił bestię z nóg, tym samym uwalniając przerażoną dziewczynę. Szybko pozbierała się z ziemi i odskoczyła od konającego drapieżnika, lecz coś jej się na ten widok przewróciło w żołądku. Była jednak zbyt zaskoczona oraz przestraszona, by móc zrozumieć, co dokładnie ją tak poruszyło w tej scenie.
— Nic ci nie jest? — spytał Khelgar, oglądając uważnie sylwetkę Clarith, ale najwyraźniej niczego niepokojącego nie zauważył, bo odetchnął z ulgą i podparł się o topór, oddychając głęboko, by wyrównać oddech.
— Dlaczego, na dziewięć piekieł, zaatakowały nas wilki?! — spytała podniesionym głosem, wskazując na trzy zabite ciała, z którymi musiał się uporać w pojedynkę krasnolud.
Mężczyzna nie umiał jednak odpowiedzieć, więc zamilkła, tylko patrząc na obryzgane krwią futra oraz zastygłe ślepia, nawet po śmierci pałające żądzą mordu.
Gdy tak obserwowała bestie, a potem, gdy je wymijała, powracając na drogę do fortu, zdała sobie sprawę, że nie przeżyłaby w pojedynkę jednej nocy. Pewnie zasnęłaby gdzieś, znużona wędrówką, a nawet gdyby jakoś wytrzymała do świtu, zamordowałby ją wilk. Dała się przez niego zaskoczyć jak uczniak i to ją najbardziej bolało. W końcu była czarnoksiężnikiem, przeszła szkolenie i umiała walczyć. Mimo wszystko śmierć z łap leśnej zwierzyny nie stała się szczytem jej marzeń.
Dziękowała więc bogom za Khelgara i za to, że wpadła na niego tej nocy w gospodzie. Gdyby nie on, jej zwłoki dawno leżałyby w jednym z bagien w Bajorze, pożerane przez wyjątkowo żarłoczne stworzenia z tamtych stron.
Gdy wyszli z doliny, w której wiła się ścieżka między stromymi nasypami, ich oczom ukazało się wysokie wzniesienie; na jego czubku znajdował się Fort Locke. Dziewczyna odetchnęła i podziękowała bogom, że w końcu dotarli do miejsca, gdzie będą mogli odpocząć, najeść się do syta i popytać ludzi o sytuację na drodze do Neverwinter.
Jednak zanim na dobre nacieszyła się widokiem przyjaznego miejsca, jej uwagę przykuła grupa żołnierzy śmiejących się w głos i przepychających między sobą drobną postać. Clarith mimowolnie jęknęła, widząc wychudzone ciało nieszczęśnika uskakujące coraz wolniej i wolniej przed ciosami większych od siebie oraz silniejszych bojowników.
Zastanawiała się, czy w którymś momencie jej przygody znajdzie się taki moment, podczas którego nikogo nie będzie musiała ratować z tarapatów.
Gdy jeden z żołnierzy zamachnął się na ofiarę mieczem, a reszta zarechotała na ten widok, sprawa stała się poważna. Gdyby ich kozioł ofiarny nie schylił się dostatecznie szybko, zabiliby go, a na to Flomein pozwolić już nie mogła. Mimo że odczuwała coraz większe zmęczenie, musiała dowiedzieć się, o co tu chodziło.
Już z daleka Clarith zwróciła uwagę na wysokiego blondyna o długich, związanych w kucyk włosach. Miał głęboko osadzone, ciemne oczy, spaloną słońcem skórę i niemiły wyraz twarzy, co już powiedziało dziewczynie, że ten mężczyzna nie zdobędzie jej serca.
A jego słowa, które chwilę potem usłyszała, tylko utwierdziły ją w tym przekonaniu:
— No i co, demonie, nie pokrzyczysz dla nas? — zaszydził, szturchając postać stojącą w środku ciasnego kręgu. — Może powinniśmy potraktować cię rozpalonym żelazem, to rozwiąże ci język.
— Zostawcie mnie w spokoju – nic wam nie zrobiłam!
Clarith zatrzymała się, zaskoczona, słysząc wysoki, z pewnością dziewczęcy głosik. Z daleka ofiara żołnierzy wyglądała na młodego chłopca, jednak im bliżej znajdowała się Flomein, tym więcej dziewczęcych cech zaczynała dostrzegać.
Choć sama nieszczęśniczka należała do bardziej egzotycznego rodzaju.
Clarith uderzył fakt, że ta kobieta posiadała… rogi. Para rogów wyrastała jej z czoła i zakrzywiała się do tyłu, przypominając łudząco te, które nosiły młode kozy. Oprócz tego włosy miała rude, krótko obcięte, a z tyłu ostrzyżone i nastroszone, by przypominały kolce. Choć chyba największym zaskoczeniem dla Flomein były oczy nieznajomej – krwistoczerwone, obramowane czarnymi jak noc rzęsami. Dodatkowo egzotyczności dodawały jej spiczasto zakończone uszy, niemal takie same jak u elfów, a obcisły strój w różnych odcieniach brązu podkreślał idealną figurę z proporcjonalnymi kształtami.
Nieznajoma była na swój sposób piękna, choć równie egzotyczna, co niebezpieczna w oczach Clarith. Musiała mieć się na baczności.
Przywódca bandy wciąż nie zauważył nowych przybyszów w pobliżu, bo kontynuował wypowiedź, nadal wymachując mieczem niczym pochodnią:
— No-no, komendant Vallis ucieszy się, kiedy to usłyszy. To znaczy, że jego praca tutaj jest skończona, może zwijać fort i wracać do domu. Ale nadal pozostaje drobny problem z nagrodą, którą wyznaczył za głowy bandytów – a trudno nawet oszacować, ile wart jest bandyta-demon.
Clarith spojrzała niepewnie na Khelgara, ale po raz pierwszy w życiu ujrzała na twarzy krasnoluda znudzenie oraz brak zainteresowania. Bardzo wymownie spojrzał w kierunku drogi prowadzącej do wejścia do Fortu, jednak coś nakazało dziewczynie pozostać i dalej słuchać rozmowy, pomimo że wszystko wskazywało na winę kobiety z rogami.
— Oczywiście mogłabyś nam powiedzieć, gdzie jest wasz obóz – Vallis więcej nam zapłaci i nie będziemy musieli cię zabić.
Kobieta z rogami wyprostowała się, kierując wzrok na przywódcę bandy, po czym uniosła brew w powątpiewaniu. Mimo to nie traciła czujności, szybko znów spoglądając na innych członków grupy.
— Już wam mówiłam, że nie należę do tamtej bandy – nie dość, że jesteście głupi, to jeszcze głusi?
Clarith spojrzała z podziwem na nieznajomą. Mimo grożącego jej niebezpieczeństwa nadal nie traciła rezonu i była w stanie odpowiadać im zjadliwie oraz z ironią. Ona chyba by tak nie potrafiła. Wiedziała też, że grupa najwyraźniej chce wrobić niewinną osobę w coś, czego nie uczyniła, by łatwo zarobić i mało się narobić. Flomein zrobiło się niedobrze na myśl o takich żołnierzach.
— Głupi? — prychnął zimno przywódca i znów zamachnął się mieczem, bardziej żeby nastraszyć dziewczynę niż dla jakichkolwiek innych celów. — Właśnie się zastanawialiśmy, czy nie darować ci życia, a ty nas zmuszasz, żebyśmy jednak zmienili zdanie.
Clarith w tym momencie nie wytrzymała i w końcu podeszła, przywołując swoją ukochaną ochronę. Błyszcząca powłoka pokrywała ciało dziewczyny podczas marszu – z pewnością zrobiło to ogromne wrażenie na wszystkich zebranych, na co ona po cichu liczyła. Przestraszeni potęgą nieznajomej może nie zaatakują.
Khelgar trzymał się za nią, podpierając się własnym toporem, by także pokazać siłę, jednak na żołnierzach nie zrobiło to takiego wrażenia. Patrzyli na nich ze zdziwieniem, ale nie z przerażeniem.
W końcu jeden z nich odezwał się, kierując słowa do przywódcy:
— To chyba jacyś jej przyjaciele.
— Zostawcie tę kobietę w spokoju — warknęła Clarith na przywitanie, patrząc jedynie na blondyna.
To on decydował o ruchach całej grupy, więc jeśli miała z kimś rozmawiać, to tylko z nim.
— To nie wasza sprawa! — huknął niespodziewanie w odpowiedzi lider, mierząc sylwetkę Flomein od stóp do głowy. — Jesteśmy żołnierzami z Fortu Locke, polujemy na bandytów.
— Tak jest, złapaliśmy tego demona, jak się podkradał do naszego obozu, i właśnie mieliśmy się z nim rozprawić — wyrwał się ochoczo jeden z podwładnych blondyna, podzwaniając kolczugą przy każdym ruchu ręką, gdy wskazywał na kobietę z rogami.
Clarith uniosła jedynie brew i mruknęła:
— Zabijając ją? Co zabrała?
Na chwilę zapadła cisza, podczas której żołnierze wymieniali podenerwowane spojrzenia. Flomein nie była w takich sytuacjach cierpliwa, więc już otwierała usta, by ponownie, bardzo grzecznie, poprosić ich o uwolnienie niewinnej, gdy w końcu przemówił przywódca:
— Jeszcze nic — powiedział z wahaniem — ale jej banda panoszy się w tych okolicach. Napadają na kupców, na karawany – może nawet zabili naszego poprzedniego komendanta!
— Powiedziałam wam, nie jestem z tymi bandytami! — jęknęła zrezygnowana ofiara, załamując ręce, ale na widok obnażonego miecza wyciągniętego w jej kierunku szybko odzyskała rezon i z powrotem miała się na baczności.
— Nie pozwolę wam zamordować jej z zimną krwią — oznajmiła spokojnie Clarith, obserwując twarz lidera bandy.
Jego błękitna peleryna – dowód władzy nad oddziałem – powiewała na delikatnym wietrze, łopocząc cicho i przerywając nieznośną ciszę, jaka zapadła po słowach dziewczyny.
Blondyn zmrużył oczy i lekko przechylił głowę, jakby oceniał Clarith.
— Sądzisz, że możesz nas powstrzymać?
Nim jednak odpowiedziała mu, że owszem, tak, odezwał się ponownie ten sam żołnierz, co wcześniej, zupełnie zaskakując niczego niespodziewającą się Clarith:
— Wiesz, Vallis mógłby wypłacić nagrody za troje bandytów. Nie jest z tych, co zadają niepotrzebne pytania… zwłaszcza na temat demona, skarlałego krasnoluda… i brudnego portowca, który jest na tyle głupi, żeby zatrzymywać się w nieodpowiednich miejscach.
Clarith przymknęła na chwilę oczy, słysząc obok siebie wciągającego gwałtownie powietrze Khelgara. On nie należał do osób łatwo wybaczających obelgi. Ona tym bardziej, choć umiała panować nad wściekłością i nie dawać upustu emocjom.
Khelgar jednak to zupełnie inna bajka.
— „Skarlałego krasnoluda”? — prychnął, ale pulsująca żyłka na czole zdradzała z trudem powstrzymywany wybuch. — Wiem, tchórze, że nie mówicie do mnie, bo już gadalibyście z moimi pięściami.
Clarith po cichu cieszyła się, że Khelgar powstrzymał się od ataku, czekając na polecenia. Należał do gatunku wojowników – potrzebował przywódcy, by móc korzystać w pełni ze swoich możliwości, a towarzystwo Flomein mu to umożliwiało. Spełniał się w ich małej drużynie, a to cieszyło Flomein.
— Mnie to wystarcza — odezwał się żołnierz, który chwilę wcześniej obraził dwoje przyjaciół. — Zabijmy ich, a potem wymyślę jakąś historyjkę.
Clarith nie spodziewała się tak szybkiego oraz gwałtownego ataku ze strony wojowników. Przyzwyczaiła się do potyczek z Duergarami i kolcoskórymi, którzy może i byli częścią większej armii, ale nie posiadali umiejętności działania w grupie, a także doświadczenia. Rodzili się po to, by zabijać lub zostać zabitym – walkę mieli zakodowaną w genach i tylko od ich sprytu zależało, czy ciosy były skuteczne, czy też nie.
Dlatego Clarith niemal instynktownie zablokowała uderzenie przywódcy bandy, który rzucił się na nią z wielkim mieczem. Kostur jęknął w proteście, a pęknięcia na drewnie pogłębiły się, aż w końcu broń się rozpadła. Blondyn poleciał na dziewczynę całym ciężarem ciała i upadli na ziemię. Flomein czuła, że ostrze przeciwnika przecięło jej ramię, ale nie przejmowała się tym, walcząc o życie oraz oddech, gdy mężczyzna złapał ją za gardło i zaczął dusić.
Niespodziewany ratunek przyszedł ze strony kobiety-demona, nie od Khelgara, jak się spodziewała. Rogata nieznajoma uderzyła mężczyznę między nogi, zaś ten wrzasnął i padł obok Clarith, trzymając się mocno za przyrodzenie. To dało Flomein czas, aby otrząsnąć się, podnieść oraz skupić się, by przywołać śmiercionośną magię.
Kobieta odsunęła się od Clarith trwożnie, widząc powstające znikąd płomienie, a także dziwny, błękitny blask w oczach, jarzący się mimo dziennego światła. Zanim blondyn wstał i krzyknął, jego ciało objęły języki ognia, spalając przywódcę na popiół.
Khelgar zajął się w tym czasie resztą oddziału, która nagle straciła wolę walki po śmierci lidera. Jeden nawet próbował uciec do Fortu Locke, ale skarlały krasnolud okazał się szybszy oraz bardziej zwinny – jednym machnięciem topora odciął mu nogi, a gdy pośród wrzasku młodzieniec upadł na ziemię i próbował łapać się za kikuty tryskające krwią na trawę, jej towarzysz dokończył dzieła.
Zostali sami na polanie poprzedzającej drogę do fortu. Ptaki nadal wesoło śpiewały w drzewach porastających zbocza wzniesień, jakby u ich stóp nie rozegrała się przed chwilą walka, a słońce ani na moment nie schowało się za płynącymi leniwie chmurami, grzejąc przyjemnie w plecy.
Clarith odwołała magię i przysiadła na starym pniaku obok wielkiej skrzyni, rozcierając gardło. Obserwowała Khelgara spod przymrużonych powiek, jak przeszukiwał ciała i zbierał monety, chowając je do sakiewki.
Jeżeli tak dalej pójdzie, staną się bogaci, zanim dotrą do Neverwinter.
W tym samym momencie Clarith usłyszała po lewej stronie nieśmiałe chrząknięcie. Gdy tam zerknęła, napotkała niepewne spojrzenie kobiety, której uratowała życie. Czy była tego warta?
— Dzięki za pomoc — odezwała się cicho dziewczęcym głosem. — Chyba jestem twoją dłużniczką.
— Nie jesteś mi nic winna — zaoponowała Clarith, powracając do obserwowania towarzysza przesuwającego ciała na jeden stos. — Nikt nie powinien być traktowany w taki sposób.
— Hej, to było miłe! — zakrzyknęła, ale szybko przycichła i odchrząknęła, chcąc ukryć zakłopotanie, po czym kontynuowała: — Przepraszam… To nie miało zabrzmieć, jakbym była zaskoczona. Chociaż właściwie jestem. Tylko że to dosyć… cóż, nieoczekiwane.
Clarith uniosła jedynie brew, znowu wpatrując się w zdenerwowaną kobietę. Nie rozumiała jej podejścia – to przecież ona powinna być bardziej przerażona nieznajomą. W końcu z jej czoła wyrastały rogi.
— Chcę powiedzieć, że kiedy ludzie mnie widzą – zwykle chodzi o różki – uciekają, gdzie pieprz rośnie. A te wszystkie historie o tym, że diabelstwa są przeklęte, wcale nie poprawiają sytuacji.
Tak jak Clarith podejrzewała, dziewczyna – bo nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat – okazała się być diabelstwem. Gdy Flomein trenowała na czarnoksiężnika, uczyła się z mistrzem ras zamieszkujących Faerun i wśród ludzi, elfów oraz krasnoludów swoje miejsce znalazły właśnie diabelstwa. Nie sądziła jednak, że spotka jedno z nich. Podejrzewała, że byli gatunkiem zagrożonym wyginięciem.
— Przy okazji, jestem Neeshka. Naprawdę się cieszę, że udało ci się zjawić w odpowiedniej chwili. Nie wiedziałam, jak się z tego wywinąć.
Clarith wstała i przedstawiła się, a potem przyprowadziła Khelgara, by się poznali. Krasnolud nie miał zachęcającej miny i bardzo szybko stracił zainteresowanie rozmową, odpoczywając u boku dziewczyny oraz przysłuchując się wymianie zdań bez większego zaangażowania.
— Oczywiście nigdy by mnie nie złapali, gdyby ta mikstura niewidzialności, którą kupiłam, nie była rozwodniona. Jeśli jeszcze kiedyś spotkam tego kupca…
— Co tutaj robisz? — spytała Clarith, przerywając Neeshce w połowie zdania.
Zauważyła, że dziewczyna miała tendencję do gadatliwości jak Khelgar, co ją lekko rozbawiło. Wolała jednak dowiedzieć się konkretnych rzeczy, niż wysłuchiwać całej historii z życia diabelstwa, podczas gdy czas ich naglił.
— Próbowałam akurat minąć Fort i pójść dalej na południe… — zaczęła wyjaśniać Neeshka ochoczo, a Clarith mimowolnie westchnęła, znów przygotowując się na długi wykład. — Myślałam, że mikstura, którą kupiłam… Chodzi o to, że kiedy ludzie z garnizonu mnie widzą, zwykle chcą mnie zamknąć w celi albo atakują bez ostrzeżenia.
— Niedziwne… — mruknął pod nosem Khelgar, za co został kopnięty w piszczel.
Syknął i spojrzał z wyrzutem na Clarith, ale ona spiorunowała go wzrokiem, więc poklął na bolącą kość przez chwilę, aż w końcu się przymknął, pokonany.
Neeshka jednak albo tego nie usłyszała, albo zignorowała krasnoluda, skupiając całą uwagę na Flomein, kontynuując:
— No i oczywiście mikstura przestała działać, gdy tylko natknęłam się na tych bandytów z Fortu Locke. Szukali łatwego łupu, za który mogliby zgarnąć nagrodę, a ja pojawiłam się w samą porę.
— Więc złapali cię i pomyśleli, że cię zabiją – powoli — dodała Clarith, wzdychając ciężko i rzucając okiem na zwłoki żołnierzy.
Nie zdziwiło jej więc zachowanie bandy – wyjaśnienie okazało się bardzo proste.
— Dzieje się tak, od kiedy nowy komendant Fortu wyznaczył nagrodę za bandytów – niektórzy żołnierze łapią każdego, kto wpadnie im w ręce na drodze, twierdząc, że to bandyta. To też bandytyzm, choć trochę innego rodzaju – łupią podróżnych i w dodatku dostają za to nagrodę. Drogi są teraz jeszcze mniej bezpieczne niż wcześniej.
Clarith wyprostowała się i w tym samym momencie skrzywiła, czując pieczenie. Zerknęła na ramię i westchnęła, widząc zakrzepłą krew akurat w miejscu, gdzie jej strój odsłaniał kawałek ciała.
— A skoro już o tym mowa, to musimy ruszać — odezwała się i przeciągnęła lekko, szturchając znudzonego krasnoluda.
Khelgar natychmiast się ożywił, złapał pewniej topór i wyszczerzył zęby do towarzyszki, ciesząc się na myśl o kontynuowaniu wędrówki.
Neeshka drgnęła i pobladła, słysząc słowa Clarith, i odchrząknęła, wyłamując sobie palce.
— Tak, chyba nie masz żadnego powodu, żeby zostać. Słuchaj, dzięki za uratowanie mnie… naprawdę.
Clarith uśmiechnęła, poklepała diabelstwo po ramieniu i ruszyła z przyjacielem ścieżką prowadzącą do wejścia do Fortu. Khelgar uważnie obserwował twarz towarzyszki, która uśmiechała się dziwnie, jakby w oczekiwaniu na coś. Nie rozumiał jej, ale też wolał nie pytać. Dla niego Clarith Flomein nadal pozostawała zagadką.
— Czy… czy mogłabym się do was przyłączyć? — Dziewczyna przystanęła i uśmiechnęła się z triumfem w oczach, co w pierwszym momencie zaskoczyło Khelgara, jednak w drugim przyszło zrozumienie.
Ta błękitnooka diablica oczekiwała tej propozycji ze strony diabelstwa! Tylko na to czekała!
— Jedynie na trochę! Nie będę przeszkadzać, obiecuję! — dodała szybko Neeshka, gdy towarzysze cofnęli się do miejsca, w którym przed chwilą byli.
Clarith obserwowała Neeshkę przez dłuższy czas, zastanawiając się, czy potrafiła jej zaufać. Jej młody wiek z pewnością był na korzyść Clarith – mogła w łatwy sposób przekonać dziewczynę do swoich racji, a dzięki temu zyskiwała kompana do wędrówki.
Ale czy ona w ogóle umiała walczyć? Nie potrzebowała w swojej drużynie kogoś, kto będzie jedynie zawadzać i kogo trzeba będzie wiecznie bronić.
— Chodzi o to, że nie wiem, jak długo uda mi się przeżyć w pojedynkę, no i poza tym… naprawdę jestem twoją dłużniczką. — Clarith w oczach Neeshki dostrzegła ogromną nadzieję oraz dziecięcą naiwność, którą ona sama cechowała się jeszcze kilka lat temu.
Diabelstwo mogło mieć najwyżej siedemnaście lub osiemnaście lat, a Flomein nie wiedziała, czy będzie w stanie wziąć odpowiedzialność za tak młodego członka drużyny.
Z drugiej strony zgodziła się na towarzystwo Khelgara, wcale go nie znając, więc czemu w przypadku Neeshki miałaby postąpić inaczej?
— Nie powiem, żebym jej ufał — odezwał się nagle Khelgar, opierając się o topór i patrząc spod przymrużonych powiek na Neeshkę. — Diabelstwo wystarczy na chwilę spuścić z oka, a dźgnie cię w plecy i ucieknie z twoją sakiewką.
Clarith z dawnych lekcji wiedziała, że złodziejami najczęściej zostawały diabelstwa właśnie ze względu na swoje pochodzenie oraz wygląd. Pochodziły od złych pozasferowców i roztaczały wokół siebie niedobrą aurę, więc nic nie stawało im na przeszkodzie, by szkolić się na kieszonkowców. Neeshka jednak była inna. Nie czuła od niej siarki, żadna aura zła nie ciążyła w powietrzu, a cechy zewnętrzne jeszcze nic dla Clarith nie znaczyły. Sama przecież nie wyglądała naturalnie z bladą cerą, niemal białymi tęczówkami oraz czarną magią spowijającą nieustannie jej ciało.
Czuła podświadomie, że to diabelstwo różniło się diametralnie od innych.
Neeshkę jednak ubodły słowa Khelgara, więc postanowiła nie być dłużna:
— Ach tak? A krasnoludy to śmierdzące, zapijaczone pokurcze, które potną cię na kawałki tylko po to, żeby pokazać, jakie są twarde! — warknęła, splatając ręce na piersi i patrząc z góry na czerwonego już ze złości Khelgara.
— Ach tak? Chodź tu i powtórz to!
Clarith wzniosła oczy do nieba i poprosiła bogów o cierpliwość. Gdyby dali jej siłę, z pewnością by tych dwoje od razu zabiła.
— Och, tak. To będzie uczciwa walka. Nie mam nawet swojego ekwipunku! — odpowiedziała rozzłoszczona Neeshka, ponownie zwracając się do Clarith, która nie zamierzała ingerować w ich sprzeczkę.
Jeżeli pozwoli diabelstwu iść z nimi, podróż zostanie urozmaicona o bezustanne kłótnie.
Uśmiechnęła się do własnych myśli. Może dzięki temu zapomni, jak źle się teraz działo w jej życiu oraz życiu najbliższych.
— Proszę — Clarith podniosła wzrok na Neeshkę — pozwól mi iść z wami. Chcę ci się odwdzięczyć za uratowanie mi życia – a ci żołnierze po raz kolejny spróbują mnie zabić, jeśli znowu wpadnę im w łapy.
Flomein musiała przyznać dziewczynie rację – z jej wyglądem nie pożyje długo.
— W porządku — zgodziła się wreszcie, ignorując ostentacyjne prychnięcie Khelgara. — Tylko unikaj kłopotów.
Jej zdziwienie oraz zaskoczenie sięgnęło zenitu, gdy uradowana Neeshka skoczyła na jej szyję i mocno przytuliła, nie zważając na głośne protesty.
— Dzięki! — Neeshka nie posunęła się do tego, by ucałować Flomein, ale wyszczerzyła do niej ostro zakończone zęby i w końcu się odsunęła. — Nie zawiodę cię, przyrzekam! A teraz odzyskam swój ekwipunek.
Tylko jedna osoba reagowała tak entuzjastycznie na wszelkie pomysły Clarith. Na myśl o zmarłej tragicznie Amy humor Flomein znacząco się pogorszył. Obserwowała z nostalgią, jak diabelstwo kucnęło przy skrzyni, wyciągnęło zza paska wytrych i zaczęło grzebać w zamku, po chwili go rozbrajając. Uniosła brwi na ten widok, ale nie skomentowała w żaden sposób. W tym samym momencie wartość Neeshki znacząco wzrosła, bo Clarith czuła, że wiele razy umiejętności ich nowej towarzyszki bardzo się przydadzą. Khelgar także przycichł ze swoimi obelgami pod adresem nastolatki, jednak to nie oznaczało, że krasnolud zaprzestanie utarczek. Będą potrzebować jeszcze wiele czasu, zanim się polubią.
Neeshka schowała sztylety za pasek, zaś noże pochowała do schowków na udach oraz w butach, a niewielką sakiewkę przyczepiła do szlufki od spodni, by jej nie przeszkadzała. Tak przygotowana dołączyła do drużyny i obdarzyła ich szerokim uśmiechem, czekając na dalsze rozkazy.
Clarith znalazła się w nowej sytuacji – miała pod sobą już dwie osoby, a jej przygoda dopiero zaczynała nabierać tempa. Nie do końca wiedziała, co się z nimi stanie dalej, ale czuła się wśród nich bezpiecznie. Nawet jeśli Neeshka zastępowała jej Amy, a Khelgar Bevila, wiedziała, że mogła na nich liczyć.
Ruszyli we trójkę ścieżką do Fortu Locke, rozmawiając o przeszłości Neeshki, odczuwając dziwny spokój. Może nie trwał on długo, ale sprawił, że całą drużynę napełniła nowa siła, której im ostatnio zaczęło brakować.
Nie wiedzieli przecież, co ich czekało w samym Forcie, jak i poza nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony