piątek, 16 maja 2014

1.9 Fort Locke



F
ort Locke tętnił życiem. Był środek dnia, więc wszyscy żołnierze spacerowali lub rozmawiali w grupkach na tyle głośno oraz swobodnie, jakby nikogo i niczego się nie bali. Już przed samym wejściem do fortu drużyna usłyszała wesołe śmiechy i radosne okrzyki, a drewniana brama była otwarta na oścież, jakby zapraszała do środka każdego przybysza.
Gdy minęli wysokie wrota oraz dwie pochodnie tuż przy wejściu, poczuli się jak w małej wiosce z dobrze przygotowanym zapleczem wojennym. Obok drewnianych domów stały machiny oblężnicze, zaś prócz nielicznych kobiet kręcących się przy obejściach, stacjonowali tu sami żołnierze.
Ich przybycie z pewnością wywołało niemałe poruszenie, bo wiele rozmów przycichło albo szybko zmieniło temat na barwną drużynę. Cała trójka rozglądała się nerwowo na boki, jednak żaden z żołnierzy nie zaczepił ich, co sprawiło ulgę nie tylko Neeshce, ale też Clarith, która wolała unikać kłopotów w tak zatłoczonym miejscu rojącym się od doświadczonych bojowników.
Clarith dostrzegła także niski kamienny mur. Przez chwilę zastanawiała się, co mogło się za nim kryć prócz dwóch niewielkich domów, ale nie chciała zawracać sobie tym głowy zbyt długo. Z pewnością należały do przywódców żołnierzy, a w drewnianych budynkach wokół wysokiej palisady rozmieszczono strażników z rodzinami.
Gdy szła wydeptaną przez setki stóp ścieżką, niemal wpadła na ubranego w zbroję wysokiego mężczyznę. Wyglądał niezwykle poważnie oraz surowo z ciemną brodą i zaostrzonymi rysami twarzy.
Jednak największe zdziwienie ogarnęło ją wtedy, gdy żołnierz uśmiechnął się do niej.
— Więc to tobie Galen zawdzięcza ocalenie? — Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, ale Clarith nie poczuła się w żaden sposób osaczona.
— Dobrze, że udało ci się zadbać, aby pozostał cały i zdrowy. — Gdy strażnik ponownie przyjrzał jej się twarzy, lekko zmarszczył brwi. — Wyglądasz znajomo — przyznał powoli — nie jesteś czasem portowcem?
— Tak, jestem. Dlaczego pytasz? — Dziewczyna nigdy nie umiała rozpoznać portowca, jeżeli wcześniej nie widziała go w wiosce.
Nie wiedziała zatem, jakim sposobem ludzie odróżniali ją na tle innych.
— Kiedy spotkało się jednego portowca, nie da się przegapić kolejnych, a ja spotkałem ich wielu, bo sam jestem z Zachodniego Portu — przyznał z uśmiechem na twarzy, drapiąc się po brodzie.
Po chwili wyciągnął rękę do dziewczyny i mocno ją uścisnął, przedstawiając się drużynie:
— Cormick. Szeryf Straży Miejskiej z Neverwinter. Pewnie o mnie nie słyszeliście. —  Po chwili mruknął bardziej do siebie niż do zebranych: — Strażnik miejski to niezbyt imponująca profesja.
Jednak oczy Clarith niemal zaświeciły się jasnym światłem, gdy poskładała kilka części układanki do kupy.
— Nazywasz się Cormick? Jesteś sławny w Zachodnim Porcie! — zakrzyknęła podekscytowana, nie mogąc jednocześnie uwierzyć, że właśnie spotkała człowieka, który w jej wiosce uznany został za legendę oraz bohatera tych czasów.
Cormick ukrył zakłopotanie pod śmiechem, choć lekki rumieniec wstępujący na policzki go zdradził.
— Ha! Nie wiem nic o sławie — przyznał. — Zachodni Port to jednak mała wioska, więc nie dziwi mnie, że o mnie słyszałaś.
Chwilę potem Cormick ponownie zmarszczył brwi jak kilka minut wcześniej, co nieco zbiło z tropu uśmiechniętą Clarith.
— Zaraz, zaraz… poznaję cię — przyznał powoli, a po chwili jego twarz rozjaśniła się. — Jesteś przybranym dzieckiem Daeghuna. Co za zbieg okoliczności, że się tu spotkaliśmy! Jak się miewa staruszek?
— Wszystko u niego w porządku. Dziękuję, że pytasz.
— Dobrze to słyszeć. To cichy człowiek, ale ma dobre serce. Wygląda na to, że dobrze cię wychował. No to powiedz, co robisz tak daleko od Zachodniego Portu?
Khelgar oraz Neeshka przysłuchiwali się tej wymianie zdań z powoli rosnącą konsternacją, odnosząc wrażenie, że ta dwójka znała się całe życie, a nie od kilku minut. Żołnierze stacjonujący w Forcie Locke także przyglądali się tej scenie, ale nie wyglądali na zdenerwowanych. Najwyraźniej i tutaj Cormick uchodził za wzór do naśladowania i jeśli on nie wykazywał żadnych oznak niepokoju, oni także akceptowali taki stan rzeczy.
Clairth natomiast nie zwracała uwagi na otoczenie, całkowicie skupiając się na rozmowie.
— Mój ojciec wysłał mnie do Neverwinter z pewnym zadaniem — odpowiedziała na pytanie strażnika, uśmiechając się przy tym.
Wydawało jej się, że tamta noc była odległa o wiele lat, a otrzymane zadanie już dawno straciło na ważności przez rozgrywające się po drodze wydarzenia. Zagrożenie jednak nadal wisiało nad Faerunem jak całun śmierci.
— W takim razie pewnie zatrzymasz się w Highcliff. Zachowaj ostrożność. Uciekinierzy opowiadają, że drogami zawładnęli bandyci.
Clarith zmarszczyła brwi i rozejrzała się po forcie. I nagle ją olśniło – to nie rodziny strażników stacjonowały tu z krewnymi. To byli uchodźcy! Uciekinierzy z zajętych wiosek, ofiary krwawych walk z bandytami, którzy poczuli się na tyle swobodnie, by atakować nawet w biały dzień.
Nagle przypomniała jej się matka Bevila. Przed odejściem Clarith kobieta poprosiła o znalezienie starszego syna – Lorne’a. Jeżeli ktoś mógł coś o nim wiedzieć, to właśnie Cormick.
— Czy Lorne Starling jest w Neverwinter? — spytała, kompletnie zaskakując tym mężczyznę. Widząc jego konsternację, szybko dodała: — Tak mi powiedziano.
— Lorne? — Cormick zastanowił się chwilę, po czym odpowiedział, a jego twarz przybrała poważny wyraz, który zaniepokoił Clarith: — Nie miałem od niego wieści, odkąd parę lat temu po raz pierwszy przybył do Neverwinter. Nadal był na mnie zły za jakieś „oszustwo” w walce o Puchar Dożynkowy.
Clarith na sam dźwięk ich corocznej rywalizacji przypomniała sobie wszystkie wspaniałe chwile spędzone na Dożynkach w tym roku, a także krwawe momenty w noc tuż po nich. Wiedziała, że ta impreza już nigdy nie będzie dla niej taka sama, nawet jeśli pomści śmierć przyjaciółki.
Cormick kontynuował natomiast, nieświadom wewnętrznych, nostalgicznych przemyśleń dziewczyny:
— Dobry człowiek, chociaż trochę narwany. Sprowadził się do Neverwinter niedługo po tym, jak zaciągnąłem się do Straży. Próbowałem go zwerbować, ale chyba bardziej spodobały mu się Szare Płaszcze z Neverwinter.
Clarith zmarszczyła brwi.
Szare Płaszcze?
— Na prośbę Retty powęszyłem trochę po wojnie z Luskanem — mówił dalej Cormick — ale nikt nie wie, co się z nim stało. Wątpię, żeby zdezerterował, a nie miałbym serca powiedzieć Retcie, że poległ w bitwie. I tak ma dość ciężkie życie.
Clarith westchnęła, podejrzewając to samo, co chciał zasugerować Cormick. Najprawdopodobniej Lorne nie żył już od wielu lat, a Retta nadal żywiła nadzieję, że jej syn się odnajdzie cały oraz zdrowy. Była co prawda wdzięczna strażnikowi za udzielenie tych informacji, ale z własnego doświadczenia wiedziała, że sama musiała dotrzeć do sedna.
— Są jakieś wieści z Neverwinter? — spytała więc, zmieniając niewygodny temat na prostszy oraz przyjemniejszy.
Nie chciała rozmawiać o zmarłych, zbyt dużo ich widziała u swych stóp.
— Nadal trwa odbudowa po wojnie z Luskanem i nadal brak złota na żołd dla straży miejskiej. — Cormick z chęcią przyjął zmianę – on także nie chciał rozmawiać o bliskich mu osobach, które odeszły. — No i mówi się, że wszystkie oddziały, jakie możemy oddać, zostaną wysłane, żeby odbić Studnię Starej Sowy w Górach Mieczy. Więc ogólnie mamy u nas zwykły bałagan.
Gdy nastała między rozmawiającą dwójką dziwna cisza, Clarith zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak właściwie Cormick stacjonował w forcie. Był przecież strażnikiem miejskim z Neverwinter; do miasta zostało jeszcze wiele mil drogą morską, a dwa razy tyle pieszo.
— Co tu robisz? — spytała.
Powinna tak naprawdę od tego pytania zacząć ich rozmowę, ale wcześniej chciała omówić palące problemy. Dopiero teraz mogła poświęcić kilka minut na dowiedzenie się prawdy.
Cormick podrapał się po głowie i lekko wzruszył ramionami.
— Cóż, głównie chodzi o to, żeby Galen dotarł tu bezpiecznie. Może i jest zwariowany i chciwy, ale to mimo wszystko przyjaciel — przyznał cicho. — Krążą też plotki, że tutejszy garnizon wstrzymał patrole. Przyszło mi do głowy, żeby to zbadać, skoro i tak tu jestem. No i oczywiście okazuje się, że plotki mówiły prawdę. Nie ma patroli, co oznacza, że na drogach aż roi się od bandytów, a oni i tak nie są jeszcze najgorsi.
— Zachodni Port jest ostatnio celem ataków — wtrąciła cicho Clarith, obserwując mężczyznę.
Cormickowi oczy rozbłysły gniewem, a ręce mimowolnie zwinęły się w pięści. Strażnik był bliski wybuchu.
— Na bogów, wiedziałem! — Cormick zaklął i uderzył ręką w deskę podtrzymującą daszek nad studnią, obok której stał. — Powiedziałem Vallisowi, że ryzykuje bezpieczeństwo wioski, ale nie chciał słuchać!
To dlatego nikt nie zainteresował się Zachodnim Portem. Patrole ustały, ich wróg postanowił to wykorzystać i zaatakował wioskę, gdy ta została bez wsparcia. Dziewczynę ogarnęła wściekłość. Zwyrodniali strażnicy przed Fortem ciągle wspominali o tym Vallisie, ale wyglądało na to, że ten człowiek miał na sumieniu o wiele więcej, niż początkowo przypuszczała.
— Dlaczego nie słucha? — spytała spokojnie Cormicka, choć w środku niemal krzyczała z wściekłości.
Z trudem powstrzymała buzującą magię, którą obudziły jej gwałtowne emocje. Nie chciała przestraszyć tych wszystkich ludzi oraz sprowokować ich do ataku. Poprzednie potyczki wystarczająco mocno nadwątliły jej siły, a tutaj żołnierze mieli przewagę liczebną, nawet jeśli ona posiadałą w swojej drużynie szalonego krasnoluda.
Cormick westchnął i potarł skronie.
— Z tego, co wiem, jeden lub więcej patroli zaginęło. Gdybym to ja decydował, zebrałbym większe siły i zbadał to… ale Vallis tego nie zrobi — mruknął zrezygnowany strażnik, najwyraźniej zmęczony sytuacją w Forcie, która wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli. — Vallis to żołnierz, który kurczowo trzyma się zasad. Wezwał posiłki z Neverwinter i dopóki nie nadejdą, nie podejmie żadnych działań.
Clarith podświadomie czuła, że jej drużynie szykowała się robota do wykonania. Neverwinter mógł poczekać jeden dzień.
— Próbowałem wytłumaczyć mu, że Neverwinter nie ma żadnych oddziałów na zbyciu — kontynuował Cormick — nie po tej sprawie z Luskanem, ale on twardo trzyma się reguł. Mówię ci, ten człowiek nie ma za grosz inicjatywy.
— Zobaczę, co da się zrobić — odpowiedziała Clarith i spojrzała na pozostałych członków drużyny.
Khelgar uśmiechnął się na sam dźwięk przygody, która mogła kryć w sobie wiele walk, a Neeshka wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć „Ty tu rządzisz, ja się dostosuję”. To Flomein wystarczyło.
Cormick uśmiechnął się, widząc ogromny zapał ze strony portowca.
— Jeszcze raz dziękuję za udzielenie pomocy Galenowi. Z patrolami czy bez nich, i tak pewnie wpakowałby się w tarapaty.
Clarith roześmiała się. Faktycznie, ciągle spotykała na swojej drodze znajomego kupca i zawsze musiała ratować go z opresji. Tak jak i ją, Galena także kochały kłopoty.
— Dobrze było cię spotkać — przyznał Cormick po dłuższej chwili ciszy, gdy Clarith przestała się śmiać i tylko obserwowała mężczyznę.
Mógł liczyć około czterdziestu lat, miał idealnie wyrzeźbione ciało, wiele blizn, a także ciepłe, brązowe oczy.
— Mam nadzieję, że uda ci się przekonać Vallisa, a ja zdołam wcześniej wrócić do Neverwinter.
Clarith miała ochotę dłużej rozmawiać z Cormickiem, ale wiedziała, że czas ją naglił. Musiała szybko załatwić sprawę patroli i udać się do Neverwinter. Teoretycznie mogłaby dać sobie spokój, zabrać drużynę do Highcliff, zapominając o problemach Fortu, ale to nie leżało w jej naturze. Nawet jeśli odłoży swoją misję na dzień lub dwa. Pożegnała się więc z Cormickiem i ruszyła przez fort, rozglądając się na boki w poszukiwaniu Vallisa.
Nie musiała szukać daleko – wysoki mężczyzna stał przy wejściu do omurowanej części fortu, podejrzliwie obserwując każdego przechodzącego w pobliżu uchodźcę czy żołnierza. Na widok nadchodzącej drużyny uniósł brew i zmierzył ich zamyślonym wzrokiem.
Clarith nie polubiła go.
Gdy stanęła naprzeciw żołnierza, ten prychnął pod nosem i spojrzał na nią wyzywająco. Dziewczyna z trudem powstrzymała się, by nie przyzwać magii – błękitny, nienaturalny blask w jej oczach mógłby załatwić sprawę.
Kiedy podniosła wzrok, dostrzegła za sylwetką Vallisa szafot. Uniosła brew, mimowolnie rozbawiona. Z jej perspektywy, spod przymrużonych powiek, wyglądało to tak, jakby mężczyzna został powieszony.
— Obcy w Forcie Locke… jeśli czegoś chcesz, mów szybko, ja tutaj dowodzę garnizonem. — Burkliwy głos Vallisa sprawił, że rozbawienie Clarith szybko odeszło w zapomnienie, a powróciła złość za to, co zrobił.
Ukryła ją jednak starannie, nie chcąc się zbyt szybko zdradzać.
— Jesteś tu dowódcą? — spytała z lekkim zdziwieniem, udając niepoinformowaną, co rozzłościło porucznika.
— Zgadza się — warknął, a po chwili jego głos nieco złagodniał: — I powiem ci, że biorąc pod uwagę, jak wyglądają obecnie sprawy w Forcie Locke, to bardzo dobrze.
Clarith uniosła brew.
— Ci „żołnierze” potrzebują wojskowej dyscypliny i, na bogów, to właśnie dostaną.
Dziewczyna nie zawróciła sobie głowy uwagą Vallisa na temat kompetencji żołnierzy. Wolała nakierować rozmowę na dobrze znany teren.
— Podobno zastępujesz dowódcę pod jego nieobecność — odezwała się łagodnie, chcąc w ten sposób wzbudzić jego zaufanie, choć wiedziała, że o to będzie bardzo trudno. — Gdzie on jest?
— Zastępuję? — Vallis prychnął i splótł ręce na piersi. — Przez tego głupca Tanna wszystko się tu rozsypało. Cały dzień biegałem z rozkazami do garnizonu. I tak za wiele czasu minęło od jego zaginięcia, pewnie spotkał go ten sam los, co resztę patroli. Wysłałem do Neverwinter wieści o zaginięciu mojego dawnego dowódcy. Praktycznie dowodzę już garnizonem.
— Czy zanim cię awansują, nie będą chcieli zobaczyć dowodu śmierci twojego komendanta? — spytała niewinnym tonem, obserwując z trudem skrywaną wściekłość Vallisa, która rosła z każdym kolejnym jej wypowiedzianym słowem.
— To prawda — przyznał powoli, starannie dobierając słowa tak, by nadal pozostać na wygranej pozycji. — Nie pomyślałem o tym. Ale nie mam kogo przydzielić do tego śledztwa. Straciliśmy już trzy patrole. Napływa coraz więcej uciekinierów. Dyscyplina nie istnieje, będziemy musieli bardzo się postarać, żeby utrzymać ten fort z tym, co mamy.
— Dlaczego nie wyślesz kolejnego patrolu? — naciskała delikatnie, obserwując zmiany na jego obliczu.
Mężczyzna wyraźnie nie był zadowolony z tego przesłuchania, ale nie robił nic, by je zakończyć. Może także ciekawiło go, co obca dziewczyna robiła w forcie i czego od niego chciała?
— Co, i ten również stracić? — Vallis prychnął. — Wysłanie kolejnego patrolu byłoby głupotą.
— A jeśli zajmę się tym dla ciebie?
Vallis spojrzał na nią szczerze zaskoczony. Takiego obrotu spraw z pewnością się nie spodziewał; nie ze strony nieznajomej.
— Ty, cywil, masz pomagać garnizonowi wojskowemu w śledztwie? Dlaczego? — Nad złością wyraźnie przeważyła ciekawość.
Nie wiedział, czego może się spodziewać po drużynie, a możliwość wysłania szaleńców na samobójczą misję bardzo mu odpowiadała.
— Chcę, żebyś wznowił patrole — oznajmiła beztrosko, jakby opowiadała mu o aktualnej pogodzie.
— W żadnym wypadku — zaoponował natychmiast, kręcąc przy okazji głową. — Nie zaryzykuję życia kolejnych ludzi, zanim nie dowiem się, co się stało z poprzednimi.
— Jeżeli załatwisz to bez dalszych strat w ludziach, twoi przełożeni z pewnością to docenią — zauważyła Clarith z szelmowskim uśmiechem na ustach, modląc się do bogów w myślach o to, żeby jej dryg do dyplomacji okazał się być lepszy, niż sądziła.
— Dobrze, już dobrze, wznowię patrole…
Bogowie byli dla niej przychylni.
— …kiedy zakończysz śledztwo. — Albo i nie. — Chcę wiedzieć, co się tam stało.
Wzrok Clarith na powrót stał się zimny oraz twardy. Nie spoglądała już na niego przychylnie jak wcześniej.
— Gdzie mam zacząć szukać? — spytała wypranym z emocji głosem.
— Wszystkie trzy patrole zaginęły na wschód stąd — pospieszył z odpowiedzią porucznik, ignorując narastający w duchu niepokój. — W ostatnim okresie nie mieliśmy żadnych raportów o problemach w tamtym rejonie, więc nie możemy pojąć, co się wydarzyło. Nie ma tam nic poza równinami – i starym cmentarzem. Rzecz jasna to są już krańce Bajora, więc różne rzeczy mogły przywędrować z bagien.
Tak, ona zdawała sobie sprawę, co czaiło się w zakamarkach tego nieprzystępnego terenu. I z całą mocą stwierdzała, że tym okolicom nie można ufać.
— Czy powinnam wiedzieć coś jeszcze? — spytała, uważnie obserwując twarz Vallisa.
Mężczyzna jednak pokręcił głową.
— Nic ważnego. — Ona jednak odniosła wrażenie, że coś ukrywał. — Powtarzam, nigdy wcześniej nie mieliśmy żadnych problemów na wschodzie. — Zmierzył ją wyzywającym spojrzeniem, po czym dodał: — Teraz lepiej już idź, mam ważniejsze sprawy na głowie. Naprawdę mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
Clarith prychnęła cicho i czym prędzej odeszła od mężczyzny, kierując się do jednej ze ścian fortu, by tam odpiąć torbę od paska, zrobić nieco miejsca dla reszty drużyny i usiąść na trawie, opierając plecy o drewnianą fortyfikację.
Cała trójka była zmęczona, a wiedzieli, że niedługo muszą ruszać dalej, by wyjaśnić sprawę, jednak na razie nikt nie kwapił się, by wstać. Clarith zajęła się oczyszczaniem oraz bandażowaniem zranionego wcześniej ramienia, Khelgar zaopiekował się ostrzem swojego topora, zaś Neeshka przez chwilę obserwowała podejrzliwie okolicę, a gdy zobaczyła, że nikt ich nie zamierzał zaczepiać, wyciągnęła się blisko Flomein i zamknęła oczy, szybko zapadając w letarg.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Clarith mogła rozluźnić mięśnie, rozprostować się, odetchnąć głębiej i się po prostu zrelaksować. Owszem, czuła niepokój, bo cały czas nad jej głową wisiały ciężkie chmury, ale dzięki Fortowi była w stanie zregenerować siły. A także zastanowić się nad planem działania.
Na razie jednak delektowała się chłodnym wiatrem na policzkach oraz doborowym towarzystwem.
~*~
Nastało późne popołudnie, gdy drużyna opuściła bezpieczny Fort Locke i skierowała się w stronę cmentarza, gdzie mieli rozpocząć poszukiwania zaginionych patroli. Prowadziła ich wysoka dziewczyna o długich, czarnych włosach uplecionych w warkocz, a tuż za nią szedł krasnolud z wielkim toporem na plecach i gęstą, rudą brodą splecioną w misterny warkocz w towarzystwie diabelstwa w wygodnym, opinającym ciało stroju; kłócili się o coś zajadle, mocno gestykulując.
Tylko ktoś bardzo pewny własnej siły zachowuje się tak głośno.
Albo ktoś bardzo głupi.
Zakapturzona postać nieznacznie zmrużyła oczy, przyglądając się poszczególnym członkom nietypowej drużyny, a gdy mijali wielkie głazy, za którymi się chowała, skryła się w cieniu i przeczekała, aż znikną za zakrętem. Dopiero wtedy podniosła się i spojrzała w ślad za nimi.
Później zagłębiła się w las, znikając w wydłużających się cieniach.
~*~
Zaczęło zmierzchać, a drużyna Clarith nadal nie dotarła do cmentarza. Specjalnie nie spieszyli się na miejsce, ale dziwnie czuła się z myślą, że dotrą tam po zmroku. Może i nie bała się zmarłych, ale zauważyła, że Neeshka nie była zachwycona wizją odwiedzenia nekropolii w nocy.
Zaś jeśli o Neeshce mowa…
Clarith westchnęła cierpiętniczo, słysząc za plecami kolejną kłótnię. Tym razem poszło o rodzaj dębu rosnącego na skraju drogi, ale Flomein zauważyła, że dla tej dwójki nawet odcień nieba byłby wystarczającym powodem do sporu.
Nagle dziewczyna przystanęła, dostrzegając na drodze wielkie, drewniane skrzynie i deski pozbijane gwoździami tak, by tworzyły niewielką zaporę. Clarith jednak widziała, że cała konstrukcja zwężająca ścieżkę do wąskiego przesmyku była na tyle niestabilna, że wystarczyłby jeden podmuch magiczny, aby wszystko się rozpadło.
Gdy Khelgar przerwał dyskusję z Neeshką i także przyjrzał się uważniej ich przeszkodzie, z krzewów rosnących nieopodal wypadła grupa bandytów.
W tym samym momencie Clarith westchnęła. Przeciągle i głośno.
— Stać! Każdy, kto podróżuje tą drogą, musi zapłacić myto w wysokości dziesięciu sztuk złota – płaćcie, a pójdziecie dalej.
Od łuczników odłączył się wysoki, postawny mężczyzna dzierżący wielką kuszę. Clarith mimo wszystko musiała przyznać, że byli dobrze uzbrojeni, poza tym, że bezmyślni. Prościej byłoby, gdyby zaatakowali z zaskoczenia – z pewnością mogliby ich zabić.
— To droga publiczna. Nie zapłacę żadnego myta — mruknęła, splatając ręce na piersi.
Zaczynały ją nużyć te ciągłe ataki. Co się działo z Faerunem? Do tej pory sądziła, że ta kraina wręcz ociekała spokojem, a jak tylko wyszła poza obręb wioski, każdy zbir zmówił się, by ją w końcu wykończyć!
Nie zdziwi się, jeśli tak faktycznie się stanie, choć z drugiej strony… Nie była już sama. Miała sprzymierzeńców.
Herszt bandy prychnął, by po chwili roześmiać się w głos. Reszta grupy naśladowała przywódcę, jednak zaraz znów mierzyli ich wrogimi spojrzeniami, mocniej zaciskając palce na broni.
— Och, chyba jednak zapłacisz — stwierdził z pewnością siebie rudy lider, znów postępując o kilka kroków do przodu.
Clarith ani drgnęła.
— Korzystasz z naszej drogi, więc coś się nam należy, prawda?
Nim Flomein zdążyła się odciąć, do rozmowy wtrącił się Khelgar, od niechcenia drapiąc się po brodzie:
— To chudopachołki. Walka nie będzie długa. — Neeshka pokiwała głową, nagle zgodna z krasnoludem, a Flomein miała ochotę się zaśmiać na ten niespodziewany rozejm.
Aż tak im spieszno do walk?
— Pozwólcie mi mówić — odezwała się do towarzyszy. — Nie musimy walczyć.
Khelgar zamrugał zaskoczony, ale nie protestował. Neeshce także zabrakło jakichkolwiek argumentów, żeby wciągnąć ich w wir potyczki.
Clarith stanęła przodem do herszta bandy i uśmiechnęła się, a w tym samym momencie niebieskie oraz fioletowe płomienie wysunęły się z ziemi i jęły owijać się wokół jej ciała.
Przywódca wyraźnie pobladł i przełknął głośno ślinę, po czym postąpił kilka kroków do tyłu. Miecz wypadł mu z rąk, a oczy rozszerzyły się ze strachu.
— To nie jest warte waszego życia. — Głos Clarith brzmiał inaczej niż dotychczas, został zwielokrotniony i stał się mocniejszy, jakby jednocześnie mówiło kilka osób.
— Odejdźcie teraz, a nikomu nie stanie się krzywda. — Płomienie jeszcze urosły i zaczęły sunąć w kierunku lidera.
Mężczyzna wrzasnął, po czym odskoczył do tyłu, byle dalej od śmiercionośnego ognia.
— Ch-chodźcie, chłopcy — zarządził, machnął ręką i pobiegł w kierunku linii drzew, a jego pobratymcy czym prędzej podążyli za hersztem, nieomal gubiąc po drodze broń, którą wcześniej tak chętnie próbowali nastraszyć drużynę.
Clarith spoglądała w ślad za bandytami, ale żaden już nie wrócił, aby spróbować swoich sił. Odetchnęła więc z ulgą i machnęła ręką na drużynę.
— Nie każdy konflikt musimy rozwiązywać za pomocą mieczy oraz toporów, Khelgarze — odezwała się, gdy minęli zasieki bandytów, a zmierzch zaczął przechodzić w noc. — Będziesz mieć jeszcze wiele okazji, by walczyć.
— Ha, w to akurat nie wątpię — zgodził się ochoczo krasnolud i wyszczerzył do towarzyszki zęby. — Przyciągasz kłopoty, a ja będę obok, by zacząć zabawę.
Tego Clarith nie kwestionowała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony