F
|
ort Locke tętnił życiem. Był
środek dnia, więc wszyscy żołnierze spacerowali lub rozmawiali w grupkach na
tyle głośno oraz swobodnie, jakby nikogo i niczego się nie bali. Już przed
samym wejściem do fortu drużyna usłyszała wesołe śmiechy i radosne okrzyki, a
drewniana brama była otwarta na oścież, jakby zapraszała do środka każdego
przybysza.
Gdy minęli
wysokie wrota oraz dwie pochodnie tuż przy wejściu, poczuli się jak w małej
wiosce z dobrze przygotowanym zapleczem wojennym. Obok drewnianych domów stały
machiny oblężnicze, zaś prócz nielicznych kobiet kręcących się przy obejściach,
stacjonowali tu sami żołnierze.
Ich przybycie z
pewnością wywołało niemałe poruszenie, bo wiele rozmów przycichło albo szybko
zmieniło temat na barwną drużynę. Cała trójka rozglądała się nerwowo na boki,
jednak żaden z żołnierzy nie zaczepił ich, co sprawiło ulgę nie tylko Neeshce,
ale też Clarith, która wolała unikać kłopotów w tak zatłoczonym miejscu rojącym
się od doświadczonych bojowników.
Clarith
dostrzegła także niski kamienny mur. Przez chwilę zastanawiała się, co mogło
się za nim kryć prócz dwóch niewielkich domów, ale nie chciała zawracać sobie
tym głowy zbyt długo. Z pewnością należały do przywódców żołnierzy, a w
drewnianych budynkach wokół wysokiej palisady rozmieszczono strażników z
rodzinami.
Gdy szła
wydeptaną przez setki stóp ścieżką, niemal wpadła na ubranego w zbroję
wysokiego mężczyznę. Wyglądał niezwykle poważnie oraz surowo z ciemną brodą i
zaostrzonymi rysami twarzy.
Jednak
największe zdziwienie ogarnęło ją wtedy, gdy żołnierz uśmiechnął się do niej.
— Więc to tobie
Galen zawdzięcza ocalenie? — Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów,
ale Clarith nie poczuła się w żaden sposób osaczona.
— Dobrze, że
udało ci się zadbać, aby pozostał cały i zdrowy. — Gdy strażnik ponownie
przyjrzał jej się twarzy, lekko zmarszczył brwi. — Wyglądasz znajomo — przyznał
powoli — nie jesteś czasem portowcem?
— Tak, jestem.
Dlaczego pytasz? — Dziewczyna nigdy nie umiała rozpoznać portowca, jeżeli wcześniej
nie widziała go w wiosce.
Nie wiedziała
zatem, jakim sposobem ludzie odróżniali ją na tle innych.
— Kiedy
spotkało się jednego portowca, nie da się przegapić kolejnych, a ja spotkałem
ich wielu, bo sam jestem z Zachodniego Portu — przyznał z uśmiechem na twarzy,
drapiąc się po brodzie.
Po chwili
wyciągnął rękę do dziewczyny i mocno ją uścisnął, przedstawiając się drużynie:
— Cormick.
Szeryf Straży Miejskiej z Neverwinter. Pewnie o mnie nie słyszeliście. — Po chwili mruknął bardziej do siebie niż do
zebranych: — Strażnik miejski to niezbyt imponująca profesja.
Jednak oczy Clarith
niemal zaświeciły się jasnym światłem, gdy poskładała kilka części układanki do
kupy.
— Nazywasz się
Cormick? Jesteś sławny w Zachodnim Porcie! — zakrzyknęła podekscytowana, nie
mogąc jednocześnie uwierzyć, że właśnie spotkała człowieka, który w jej wiosce
uznany został za legendę oraz bohatera tych czasów.
Cormick ukrył
zakłopotanie pod śmiechem, choć lekki rumieniec wstępujący na policzki go
zdradził.
— Ha! Nie wiem
nic o sławie — przyznał. — Zachodni Port to jednak mała wioska, więc nie dziwi
mnie, że o mnie słyszałaś.
Chwilę potem
Cormick ponownie zmarszczył brwi jak kilka minut wcześniej, co nieco zbiło z
tropu uśmiechniętą Clarith.
— Zaraz, zaraz…
poznaję cię — przyznał powoli, a po chwili jego twarz rozjaśniła się. — Jesteś
przybranym dzieckiem Daeghuna. Co za zbieg okoliczności, że się tu spotkaliśmy!
Jak się miewa staruszek?
— Wszystko u
niego w porządku. Dziękuję, że pytasz.
— Dobrze to
słyszeć. To cichy człowiek, ale ma dobre serce. Wygląda na to, że dobrze cię
wychował. No to powiedz, co robisz tak daleko od Zachodniego Portu?
Khelgar oraz
Neeshka przysłuchiwali się tej wymianie zdań z powoli rosnącą konsternacją,
odnosząc wrażenie, że ta dwójka znała się całe życie, a nie od kilku minut.
Żołnierze stacjonujący w Forcie Locke także przyglądali się tej scenie, ale nie
wyglądali na zdenerwowanych. Najwyraźniej i tutaj Cormick uchodził za wzór do
naśladowania i jeśli on nie wykazywał żadnych oznak niepokoju, oni także
akceptowali taki stan rzeczy.
Clairth
natomiast nie zwracała uwagi na otoczenie, całkowicie skupiając się na
rozmowie.
— Mój ojciec
wysłał mnie do Neverwinter z pewnym zadaniem — odpowiedziała na pytanie strażnika,
uśmiechając się przy tym.
Wydawało jej
się, że tamta noc była odległa o wiele lat, a otrzymane zadanie już dawno straciło
na ważności przez rozgrywające się po drodze wydarzenia. Zagrożenie jednak
nadal wisiało nad Faerunem jak całun śmierci.
— W takim razie
pewnie zatrzymasz się w Highcliff. Zachowaj ostrożność. Uciekinierzy
opowiadają, że drogami zawładnęli bandyci.
Clarith
zmarszczyła brwi i rozejrzała się po forcie. I nagle ją olśniło – to nie
rodziny strażników stacjonowały tu z krewnymi. To byli uchodźcy! Uciekinierzy z
zajętych wiosek, ofiary krwawych walk z bandytami, którzy poczuli się na tyle
swobodnie, by atakować nawet w biały dzień.
Nagle
przypomniała jej się matka Bevila. Przed odejściem Clarith kobieta poprosiła o
znalezienie starszego syna – Lorne’a. Jeżeli ktoś mógł coś o nim wiedzieć, to
właśnie Cormick.
— Czy Lorne
Starling jest w Neverwinter? — spytała, kompletnie zaskakując tym mężczyznę.
Widząc jego konsternację, szybko dodała: — Tak mi powiedziano.
— Lorne? —
Cormick zastanowił się chwilę, po czym odpowiedział, a jego twarz przybrała
poważny wyraz, który zaniepokoił Clarith: — Nie miałem od niego wieści, odkąd
parę lat temu po raz pierwszy przybył do Neverwinter. Nadal był na mnie zły za
jakieś „oszustwo” w walce o Puchar Dożynkowy.
Clarith na sam
dźwięk ich corocznej rywalizacji przypomniała sobie wszystkie wspaniałe chwile
spędzone na Dożynkach w tym roku, a także krwawe momenty w noc tuż po nich.
Wiedziała, że ta impreza już nigdy nie będzie dla niej taka sama, nawet jeśli
pomści śmierć przyjaciółki.
Cormick
kontynuował natomiast, nieświadom wewnętrznych, nostalgicznych przemyśleń
dziewczyny:
— Dobry
człowiek, chociaż trochę narwany. Sprowadził się do Neverwinter niedługo po
tym, jak zaciągnąłem się do Straży. Próbowałem go zwerbować, ale chyba bardziej
spodobały mu się Szare Płaszcze z Neverwinter.
Clarith
zmarszczyła brwi.
Szare Płaszcze?
— Na prośbę
Retty powęszyłem trochę po wojnie z Luskanem — mówił dalej Cormick — ale nikt
nie wie, co się z nim stało. Wątpię, żeby zdezerterował, a nie miałbym serca
powiedzieć Retcie, że poległ w bitwie. I tak ma dość ciężkie życie.
Clarith
westchnęła, podejrzewając to samo, co chciał zasugerować Cormick.
Najprawdopodobniej Lorne nie żył już od wielu lat, a Retta nadal żywiła
nadzieję, że jej syn się odnajdzie cały oraz zdrowy. Była co prawda wdzięczna
strażnikowi za udzielenie tych informacji, ale z własnego doświadczenia
wiedziała, że sama musiała dotrzeć do sedna.
— Są jakieś
wieści z Neverwinter? — spytała więc, zmieniając niewygodny temat na prostszy
oraz przyjemniejszy.
Nie chciała
rozmawiać o zmarłych, zbyt dużo ich widziała u swych stóp.
— Nadal trwa
odbudowa po wojnie z Luskanem i nadal brak złota na żołd dla straży miejskiej.
— Cormick z chęcią przyjął zmianę – on także nie chciał rozmawiać o bliskich mu
osobach, które odeszły. — No i mówi się, że wszystkie oddziały, jakie możemy
oddać, zostaną wysłane, żeby odbić Studnię Starej Sowy w Górach Mieczy. Więc
ogólnie mamy u nas zwykły bałagan.
Gdy nastała
między rozmawiającą dwójką dziwna cisza, Clarith zaczęła się zastanawiać,
dlaczego tak właściwie Cormick stacjonował w forcie. Był przecież strażnikiem
miejskim z Neverwinter; do miasta zostało jeszcze wiele mil drogą morską, a dwa
razy tyle pieszo.
— Co tu robisz?
— spytała.
Powinna tak
naprawdę od tego pytania zacząć ich rozmowę, ale wcześniej chciała omówić
palące problemy. Dopiero teraz mogła poświęcić kilka minut na dowiedzenie się
prawdy.
Cormick
podrapał się po głowie i lekko wzruszył ramionami.
— Cóż, głównie
chodzi o to, żeby Galen dotarł tu bezpiecznie. Może i jest zwariowany i chciwy,
ale to mimo wszystko przyjaciel — przyznał cicho. — Krążą też plotki, że
tutejszy garnizon wstrzymał patrole. Przyszło mi do głowy, żeby to zbadać,
skoro i tak tu jestem. No i oczywiście okazuje się, że plotki mówiły prawdę.
Nie ma patroli, co oznacza, że na drogach aż roi się od bandytów, a oni i tak
nie są jeszcze najgorsi.
— Zachodni Port
jest ostatnio celem ataków — wtrąciła cicho Clarith, obserwując mężczyznę.
Cormickowi oczy
rozbłysły gniewem, a ręce mimowolnie zwinęły się w pięści. Strażnik był bliski
wybuchu.
— Na bogów,
wiedziałem! — Cormick zaklął i uderzył ręką w deskę podtrzymującą daszek nad
studnią, obok której stał. — Powiedziałem Vallisowi, że ryzykuje bezpieczeństwo
wioski, ale nie chciał słuchać!
To dlatego nikt
nie zainteresował się Zachodnim Portem. Patrole ustały, ich wróg postanowił to
wykorzystać i zaatakował wioskę, gdy ta została bez wsparcia. Dziewczynę
ogarnęła wściekłość. Zwyrodniali strażnicy przed Fortem ciągle wspominali o tym
Vallisie, ale wyglądało na to, że ten człowiek miał na sumieniu o wiele więcej,
niż początkowo przypuszczała.
— Dlaczego nie
słucha? — spytała spokojnie Cormicka, choć w środku niemal krzyczała z
wściekłości.
Z trudem
powstrzymała buzującą magię, którą obudziły jej gwałtowne emocje. Nie chciała
przestraszyć tych wszystkich ludzi oraz sprowokować ich do ataku. Poprzednie
potyczki wystarczająco mocno nadwątliły jej siły, a tutaj żołnierze mieli
przewagę liczebną, nawet jeśli ona posiadałą w swojej drużynie szalonego krasnoluda.
Cormick
westchnął i potarł skronie.
— Z tego, co
wiem, jeden lub więcej patroli zaginęło. Gdybym to ja decydował, zebrałbym
większe siły i zbadał to… ale Vallis tego nie zrobi — mruknął zrezygnowany
strażnik, najwyraźniej zmęczony sytuacją w Forcie, która wymknęła się spod
jakiejkolwiek kontroli. — Vallis to żołnierz, który kurczowo trzyma się zasad.
Wezwał posiłki z Neverwinter i dopóki nie nadejdą, nie podejmie żadnych
działań.
Clarith
podświadomie czuła, że jej drużynie szykowała się robota do wykonania.
Neverwinter mógł poczekać jeden dzień.
— Próbowałem
wytłumaczyć mu, że Neverwinter nie ma żadnych oddziałów na zbyciu — kontynuował
Cormick — nie po tej sprawie z Luskanem, ale on twardo trzyma się reguł. Mówię
ci, ten człowiek nie ma za grosz inicjatywy.
— Zobaczę, co
da się zrobić — odpowiedziała Clarith i spojrzała na pozostałych członków
drużyny.
Khelgar
uśmiechnął się na sam dźwięk przygody, która mogła kryć w sobie wiele walk, a
Neeshka wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć „Ty tu rządzisz, ja się
dostosuję”. To Flomein wystarczyło.
Cormick
uśmiechnął się, widząc ogromny zapał ze strony portowca.
— Jeszcze raz
dziękuję za udzielenie pomocy Galenowi. Z patrolami czy bez nich, i tak pewnie
wpakowałby się w tarapaty.
Clarith
roześmiała się. Faktycznie, ciągle spotykała na swojej drodze znajomego kupca i
zawsze musiała ratować go z opresji. Tak jak i ją, Galena także kochały
kłopoty.
— Dobrze było
cię spotkać — przyznał Cormick po dłuższej chwili ciszy, gdy Clarith przestała
się śmiać i tylko obserwowała mężczyznę.
Mógł liczyć
około czterdziestu lat, miał idealnie wyrzeźbione ciało, wiele blizn, a także
ciepłe, brązowe oczy.
— Mam nadzieję,
że uda ci się przekonać Vallisa, a ja zdołam wcześniej wrócić do Neverwinter.
Clarith miała
ochotę dłużej rozmawiać z Cormickiem, ale wiedziała, że czas ją naglił. Musiała
szybko załatwić sprawę patroli i udać się do Neverwinter. Teoretycznie mogłaby
dać sobie spokój, zabrać drużynę do Highcliff, zapominając o problemach Fortu,
ale to nie leżało w jej naturze. Nawet jeśli odłoży swoją misję na dzień lub
dwa. Pożegnała się więc z Cormickiem i ruszyła przez fort, rozglądając się na
boki w poszukiwaniu Vallisa.
Nie musiała
szukać daleko – wysoki mężczyzna stał przy wejściu do omurowanej części fortu, podejrzliwie
obserwując każdego przechodzącego w pobliżu uchodźcę czy żołnierza. Na widok
nadchodzącej drużyny uniósł brew i zmierzył ich zamyślonym wzrokiem.
Clarith nie
polubiła go.
Gdy stanęła
naprzeciw żołnierza, ten prychnął pod nosem i spojrzał na nią wyzywająco.
Dziewczyna z trudem powstrzymała się, by nie przyzwać magii – błękitny,
nienaturalny blask w jej oczach mógłby załatwić sprawę.
Kiedy podniosła
wzrok, dostrzegła za sylwetką Vallisa szafot. Uniosła brew, mimowolnie
rozbawiona. Z jej perspektywy, spod przymrużonych powiek, wyglądało to tak,
jakby mężczyzna został powieszony.
— Obcy w Forcie
Locke… jeśli czegoś chcesz, mów szybko, ja tutaj dowodzę garnizonem. — Burkliwy
głos Vallisa sprawił, że rozbawienie Clarith szybko odeszło w zapomnienie, a
powróciła złość za to, co zrobił.
Ukryła ją
jednak starannie, nie chcąc się zbyt szybko zdradzać.
— Jesteś tu
dowódcą? — spytała z lekkim zdziwieniem, udając niepoinformowaną, co
rozzłościło porucznika.
— Zgadza się —
warknął, a po chwili jego głos nieco złagodniał: — I powiem ci, że biorąc pod
uwagę, jak wyglądają obecnie sprawy w Forcie Locke, to bardzo dobrze.
Clarith uniosła
brew.
— Ci
„żołnierze” potrzebują wojskowej dyscypliny i, na bogów, to właśnie dostaną.
Dziewczyna nie
zawróciła sobie głowy uwagą Vallisa na temat kompetencji żołnierzy. Wolała
nakierować rozmowę na dobrze znany teren.
— Podobno zastępujesz
dowódcę pod jego nieobecność — odezwała się łagodnie, chcąc w ten sposób
wzbudzić jego zaufanie, choć wiedziała, że o to będzie bardzo trudno. — Gdzie
on jest?
— Zastępuję? —
Vallis prychnął i splótł ręce na piersi. — Przez tego głupca Tanna wszystko się
tu rozsypało. Cały dzień biegałem z rozkazami do garnizonu. I tak za wiele
czasu minęło od jego zaginięcia, pewnie spotkał go ten sam los, co resztę
patroli. Wysłałem do Neverwinter wieści o zaginięciu mojego dawnego dowódcy.
Praktycznie dowodzę już garnizonem.
— Czy zanim cię
awansują, nie będą chcieli zobaczyć dowodu śmierci twojego komendanta? —
spytała niewinnym tonem, obserwując z trudem skrywaną wściekłość Vallisa, która
rosła z każdym kolejnym jej wypowiedzianym słowem.
— To prawda —
przyznał powoli, starannie dobierając słowa tak, by nadal pozostać na wygranej
pozycji. — Nie pomyślałem o tym. Ale nie mam kogo przydzielić do tego śledztwa.
Straciliśmy już trzy patrole. Napływa coraz więcej uciekinierów. Dyscyplina nie
istnieje, będziemy musieli bardzo się postarać, żeby utrzymać ten fort z tym,
co mamy.
— Dlaczego nie
wyślesz kolejnego patrolu? — naciskała delikatnie, obserwując zmiany na jego
obliczu.
Mężczyzna wyraźnie
nie był zadowolony z tego przesłuchania, ale nie robił nic, by je zakończyć.
Może także ciekawiło go, co obca dziewczyna robiła w forcie i czego od niego
chciała?
— Co, i ten
również stracić? — Vallis prychnął. — Wysłanie kolejnego patrolu byłoby
głupotą.
— A jeśli zajmę
się tym dla ciebie?
Vallis spojrzał
na nią szczerze zaskoczony. Takiego obrotu spraw z pewnością się nie
spodziewał; nie ze strony nieznajomej.
— Ty, cywil,
masz pomagać garnizonowi wojskowemu w śledztwie? Dlaczego? — Nad złością wyraźnie
przeważyła ciekawość.
Nie wiedział,
czego może się spodziewać po drużynie, a możliwość wysłania szaleńców na
samobójczą misję bardzo mu odpowiadała.
— Chcę, żebyś
wznowił patrole — oznajmiła beztrosko, jakby opowiadała mu o aktualnej
pogodzie.
— W żadnym
wypadku — zaoponował natychmiast, kręcąc przy okazji głową. — Nie zaryzykuję
życia kolejnych ludzi, zanim nie dowiem się, co się stało z poprzednimi.
— Jeżeli
załatwisz to bez dalszych strat w ludziach, twoi przełożeni z pewnością to
docenią — zauważyła Clarith z szelmowskim uśmiechem na ustach, modląc się do
bogów w myślach o to, żeby jej dryg do dyplomacji okazał się być lepszy, niż
sądziła.
— Dobrze, już
dobrze, wznowię patrole…
Bogowie byli
dla niej przychylni.
— …kiedy
zakończysz śledztwo. — Albo i nie. — Chcę wiedzieć, co się tam stało.
Wzrok Clarith
na powrót stał się zimny oraz twardy. Nie spoglądała już na niego przychylnie
jak wcześniej.
— Gdzie mam
zacząć szukać? — spytała wypranym z emocji głosem.
— Wszystkie
trzy patrole zaginęły na wschód stąd — pospieszył z odpowiedzią porucznik,
ignorując narastający w duchu niepokój. — W ostatnim okresie nie mieliśmy
żadnych raportów o problemach w tamtym rejonie, więc nie możemy pojąć, co się
wydarzyło. Nie ma tam nic poza równinami – i starym cmentarzem. Rzecz jasna to
są już krańce Bajora, więc różne
rzeczy mogły przywędrować z bagien.
Tak, ona zdawała
sobie sprawę, co czaiło się w zakamarkach tego nieprzystępnego terenu. I z całą
mocą stwierdzała, że tym okolicom nie można ufać.
— Czy powinnam
wiedzieć coś jeszcze? — spytała, uważnie obserwując twarz Vallisa.
Mężczyzna
jednak pokręcił głową.
— Nic ważnego.
— Ona jednak odniosła wrażenie, że coś ukrywał. — Powtarzam, nigdy wcześniej
nie mieliśmy żadnych problemów na wschodzie. — Zmierzył ją wyzywającym
spojrzeniem, po czym dodał: — Teraz lepiej już idź, mam ważniejsze sprawy na
głowie. Naprawdę mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
Clarith prychnęła
cicho i czym prędzej odeszła od mężczyzny, kierując się do jednej ze ścian
fortu, by tam odpiąć torbę od paska, zrobić nieco miejsca dla reszty drużyny i
usiąść na trawie, opierając plecy o drewnianą fortyfikację.
Cała trójka
była zmęczona, a wiedzieli, że niedługo muszą ruszać dalej, by wyjaśnić sprawę,
jednak na razie nikt nie kwapił się, by wstać. Clarith zajęła się oczyszczaniem
oraz bandażowaniem zranionego wcześniej ramienia, Khelgar zaopiekował się
ostrzem swojego topora, zaś Neeshka przez chwilę obserwowała podejrzliwie
okolicę, a gdy zobaczyła, że nikt ich nie zamierzał zaczepiać, wyciągnęła się
blisko Flomein i zamknęła oczy, szybko zapadając w letarg.
Po raz pierwszy
od dłuższego czasu Clarith mogła rozluźnić mięśnie, rozprostować się, odetchnąć
głębiej i się po prostu zrelaksować. Owszem, czuła niepokój, bo cały czas nad
jej głową wisiały ciężkie chmury, ale dzięki Fortowi była w stanie zregenerować
siły. A także zastanowić się nad planem działania.
Na razie jednak
delektowała się chłodnym wiatrem na policzkach oraz doborowym towarzystwem.
~*~
Nastało późne
popołudnie, gdy drużyna opuściła bezpieczny Fort Locke i skierowała się w
stronę cmentarza, gdzie mieli rozpocząć poszukiwania zaginionych patroli.
Prowadziła ich wysoka dziewczyna o długich, czarnych włosach uplecionych w
warkocz, a tuż za nią szedł krasnolud z wielkim toporem na plecach i gęstą,
rudą brodą splecioną w misterny warkocz w towarzystwie diabelstwa w wygodnym,
opinającym ciało stroju; kłócili się o coś zajadle, mocno gestykulując.
Tylko ktoś
bardzo pewny własnej siły zachowuje się tak głośno.
Albo ktoś
bardzo głupi.
Zakapturzona
postać nieznacznie zmrużyła oczy, przyglądając się poszczególnym członkom
nietypowej drużyny, a gdy mijali wielkie głazy, za którymi się chowała, skryła
się w cieniu i przeczekała, aż znikną za zakrętem. Dopiero wtedy podniosła się
i spojrzała w ślad za nimi.
Później
zagłębiła się w las, znikając w wydłużających się cieniach.
~*~
Zaczęło
zmierzchać, a drużyna Clarith nadal nie dotarła do cmentarza. Specjalnie nie
spieszyli się na miejsce, ale dziwnie czuła się z myślą, że dotrą tam po
zmroku. Może i nie bała się zmarłych, ale zauważyła, że Neeshka nie była
zachwycona wizją odwiedzenia nekropolii w nocy.
Zaś jeśli o
Neeshce mowa…
Clarith
westchnęła cierpiętniczo, słysząc za plecami kolejną kłótnię. Tym razem poszło
o rodzaj dębu rosnącego na skraju drogi, ale Flomein zauważyła, że dla tej
dwójki nawet odcień nieba byłby wystarczającym powodem do sporu.
Nagle
dziewczyna przystanęła, dostrzegając na drodze wielkie, drewniane skrzynie i
deski pozbijane gwoździami tak, by tworzyły niewielką zaporę. Clarith jednak
widziała, że cała konstrukcja zwężająca ścieżkę do wąskiego przesmyku była na
tyle niestabilna, że wystarczyłby jeden podmuch magiczny, aby wszystko się
rozpadło.
Gdy Khelgar
przerwał dyskusję z Neeshką i także przyjrzał się uważniej ich przeszkodzie, z
krzewów rosnących nieopodal wypadła grupa bandytów.
W tym samym
momencie Clarith westchnęła. Przeciągle i głośno.
— Stać! Każdy,
kto podróżuje tą drogą, musi zapłacić myto w wysokości dziesięciu sztuk złota –
płaćcie, a pójdziecie dalej.
Od łuczników
odłączył się wysoki, postawny mężczyzna dzierżący wielką kuszę. Clarith mimo
wszystko musiała przyznać, że byli dobrze uzbrojeni, poza tym, że bezmyślni.
Prościej byłoby, gdyby zaatakowali z zaskoczenia – z pewnością mogliby ich
zabić.
— To droga publiczna.
Nie zapłacę żadnego myta — mruknęła, splatając ręce na piersi.
Zaczynały ją
nużyć te ciągłe ataki. Co się działo z Faerunem? Do tej pory sądziła, że ta
kraina wręcz ociekała spokojem, a jak tylko wyszła poza obręb wioski, każdy
zbir zmówił się, by ją w końcu wykończyć!
Nie zdziwi się,
jeśli tak faktycznie się stanie, choć z drugiej strony… Nie była już sama.
Miała sprzymierzeńców.
Herszt bandy
prychnął, by po chwili roześmiać się w głos. Reszta grupy naśladowała przywódcę,
jednak zaraz znów mierzyli ich wrogimi spojrzeniami, mocniej zaciskając palce
na broni.
— Och, chyba
jednak zapłacisz — stwierdził z pewnością siebie rudy lider, znów postępując o
kilka kroków do przodu.
Clarith ani
drgnęła.
— Korzystasz z
naszej drogi, więc coś się nam należy, prawda?
Nim Flomein
zdążyła się odciąć, do rozmowy wtrącił się Khelgar, od niechcenia drapiąc się
po brodzie:
— To
chudopachołki. Walka nie będzie długa. — Neeshka pokiwała głową, nagle zgodna z
krasnoludem, a Flomein miała ochotę się zaśmiać na ten niespodziewany rozejm.
Aż tak im
spieszno do walk?
— Pozwólcie mi
mówić — odezwała się do towarzyszy. — Nie musimy walczyć.
Khelgar
zamrugał zaskoczony, ale nie protestował. Neeshce także zabrakło jakichkolwiek
argumentów, żeby wciągnąć ich w wir potyczki.
Clarith stanęła
przodem do herszta bandy i uśmiechnęła się, a w tym samym momencie niebieskie
oraz fioletowe płomienie wysunęły się z ziemi i jęły owijać się wokół jej
ciała.
Przywódca
wyraźnie pobladł i przełknął głośno ślinę, po czym postąpił kilka kroków do
tyłu. Miecz wypadł mu z rąk, a oczy rozszerzyły się ze strachu.
— To nie jest
warte waszego życia. — Głos Clarith brzmiał inaczej niż dotychczas, został
zwielokrotniony i stał się mocniejszy, jakby jednocześnie mówiło kilka osób.
— Odejdźcie
teraz, a nikomu nie stanie się krzywda. — Płomienie jeszcze urosły i zaczęły
sunąć w kierunku lidera.
Mężczyzna
wrzasnął, po czym odskoczył do tyłu, byle dalej od śmiercionośnego ognia.
— Ch-chodźcie,
chłopcy — zarządził, machnął ręką i pobiegł w kierunku linii drzew, a jego
pobratymcy czym prędzej podążyli za hersztem, nieomal gubiąc po drodze broń,
którą wcześniej tak chętnie próbowali nastraszyć drużynę.
Clarith
spoglądała w ślad za bandytami, ale żaden już nie wrócił, aby spróbować swoich
sił. Odetchnęła więc z ulgą i machnęła ręką na drużynę.
— Nie każdy
konflikt musimy rozwiązywać za pomocą mieczy oraz toporów, Khelgarze — odezwała
się, gdy minęli zasieki bandytów, a zmierzch zaczął przechodzić w noc. —
Będziesz mieć jeszcze wiele okazji, by walczyć.
— Ha, w to
akurat nie wątpię — zgodził się ochoczo krasnolud i wyszczerzył do towarzyszki
zęby. — Przyciągasz kłopoty, a ja będę obok, by zacząć zabawę.
Tego Clarith
nie kwestionowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz