Z
|
mierzch szybko przerodził się w
ciemną noc, a wesołe trele słowików zostały zastąpione pohukującą sową
wybierającą się na polowanie. Od czasu do czasu słychać było szelest
poruszanych przez zwierzynę krzewów, a wysoko w górze przemykał nietoperz,
wkłuwając się w uszy swym wysokim piskiem.
— Mówiłam, że
to zły pomysł? Mówiłam, to nie, nie posłuchaliście się… — mamrotała pod nosem
Neeshka, trzymając się blisko czujnej Clarith.
Flomein
wywracała oczami za każdym razem, gdy diabelstwo podskakiwało przestraszone na
głośniejszy dźwięk i łapało się jej ręki, jednak musiała przyznać przed samą
sobą, że okolica nie zachęcała do odwiedzin. Drzewa smętnie uginały się pod
ciężarem wiekowych, powykręcanych konarów, a nogi co i rusz plątały się w
długiej trawie oraz pajęczynach gęsto usianych między mocniejszymi źdźbłami.
Okolica wyglądała na opuszczoną.
— Co to za
głupi pomysł, żeby wyruszać przed zmierzchem, przecież od razu było wiadomo, że
nie zdążymy załatwić sprawy przed zachodem słońca — narzekała dalej Neeshka na
tyle głośno, by płoszyć żerującą w okolicy zwierzynę i przyciągać uwagę nieproszonych
gości ku ogólnemu zdenerwowaniu zarówno krasnoluda, jak i przywódczyni bandy.
— Diabelstwo
bojące się cmentarza? Dobre sobie! — szydził po cichu Khelgar, choć on także nie
wyglądał na zrelaksowanego.
Jedynie Clarith
chętnie parła naprzód, mając za sobą lata doświadczeń z umarłymi oraz nieumarłymi.
Zwykły cmentarz nie napawał jej w żaden sposób strachem.
— Clarith jest
czarnoksiężnikiem, a tacy jak ona babrają się w trupach, więc gdybyśmy
przypadkiem napotkali jakiegoś zbłąkanego nieboszczyka, z pewnością wyśle go na
tamten świat… ponownie — zapewnił dibalestwo Khelgar, choć Flomein zdawało się,
że przekonywał również i siebie.
Gdy narzekania
jej przyjaciół zaczęły przybierać na sile, zobaczyła w oddali niewyraźny zarys
starej bramy, która wskazywała na kres ich podróży. Tuż przy wejściu paliła się
samotna, niewielka pochodnia, rzucając długie cienie na zdeptaną ziemię. Na
widok cmentarza Neeshka i Khelgar zamilkli, a ich niepokój wyraźnie wzrósł. Clarith
nie wykluczała najgorszego – w takich odosobnionych, wyludnionych miejscach
nietrudno o kłopoty.
— Bądźcie
czujni — powiedziała cicho do przyjaciół i przywołała moc, by uformować wokół
ciała półprzezroczystą powłokę. — Nie wiemy, z kim mamy do czynienia.
Ruszyła
przodem, docierając do pordzewiałej, starej bramy. Ogrodzenie było w opłakanym
stanie – wrota na wpół leżały na ziemi przez zawiasy, które nie wytrzymały
próby czasu; niektórych przęseł nie było, a za wszechobecną korozją metalu
stały kamienne budowle z niewielkimi wejściami do środka oświetlane przez ledwo
tlące się pochodnie.
A wśród tego
wszystkiego kręciły się ludzkie szkielety.
Neeshka pisnęła
i schowała się za Clarith, zaś Khelgar zmówił krótką modlitwę do ukochanych
bogów. Flomein jednak podziwiała kunszt magiczny czarnoksiężnika, który
wskrzesił tyle potworów. Posiadał ogromną moc – o wiele większą, niż ona
aktualnie władała. Musieli mieć się więc na baczności – stojący za tym wróg
mógł być gdzieś w pobliżu i obserwować rozwój sytuacji z ukrycia.
— Pamiętajcie,
że to nie są już ludzie – to szkielety ożywione przez innego, wrogiego nam
czarnoksiężnika — zwróciła się do towarzyszy, mocniej łapiąc za broń dzierżoną
w dłoniach. — Nie mogę przełamać czaru i przejąć nad nimi kontroli, więc musimy
je zabić tradycyjnym sposobem. Nie wahajcie się ani przez chwilę, bo one
dostały za zadanie wyeliminować każdego, kto się nawinie. A w tym są paskudnie
dobre.
Clarith nie
umiała lepiej przygotować ich na spotkanie ze szkieletami. Teraz musieli zebrać
w sobie siły i pokonać nieumarłych, bo inaczej zginą, nim wzejdzie słońce.
— Gotowi? —
spytała, zerkając na przerażoną Neeshkę ściskającą w spoconych rękach sztylety
oraz Khelgara na próbę machającego toporem. — Nie są zbyt bystre, ale posiadają
zmysły, więc element zaskoczenia jest najważniejszy. Ruszamy!
Clarith jako
pierwsza przekroczyła bramę cmentarza, a wtedy wszystkie szkielety jednocześnie
zwróciły głowy w tamtą stronę. Dziewczyna zatrzymała się i nerwowo przełknęła
ślinę. Nie przewidziała, że czarnoksiężnik dodatkowo nałoży na podłoże zaklęcie
zdradzające wroga. Mieli więc kłopoty, które właśnie biegły w ich stronę,
klekocząc starymi kośćmi i wymachując zardzewiałymi, połamanymi mieczami.
Gdy Flomein
swym czarem rozsypała w proch pierwsze dwa szkielety, zauważyła, że tutaj
musiał się mieścić cmentarz wojskowy. Niemal każdy z walczących nieumarłych
miał na sobie jakieś części zbroi – a to hełm, a to tarczę, a to napierśnik czy
nagolenniki. Walka z trupami była o tyle trudniejsza, że doskonale władały
orężem, więc potyczki niczym nie różniły się od tych z prawdziwymi, żywymi
żołnierzami.
Clarith ciągle
obserwowała swoich towarzyszy, zdejmując kolejne szkielety z ich drogi, gdy
zaczynało się robić goręcej. Musiała też jednak odganiać się od tych, które
zdążyły zrezygnować z walki z diabelstwem lub z krasnoludem i obrały sobie za
cel właśnie ją – stojącą na uboczu, niemal nieruchomą. Nie umiała zbyt dobrze
walczyć na krótki dystans, w zwarciu, ale gdy już do tego dochodziło,
wspomagała się niewielkimi czarami oślepiającymi czy ogłuszającymi.
Nagle
usłyszała, jak Khelgar kaszle. Gwałtownie odwróciła się i zamarła, widząc, jak
krasnolud trzyma się za gardło i próbuje coś wykrztusić.
— Nie
dotykajcie szkieletów, są chore! — wrzasnęła, zabijając w przypływie paniki dwa
kolejne trupy, będące jednocześnie jednymi z ostatnich, jednak było za późno.
Khelgar zaraził
się wyjątkowo paskudną chorobą przenoszoną przez nieumarłych. Z każdą następną
minutą będzie opadał z sił, aż umrze. Choroba rozwija się niezwykle długo, ale
spadek werwy będzie wyraźnie odczuwalny, a świadomość nadchodzącej śmierci
wielu już doprowadziła do szaleństwa.
Gdy Khelgar
zignorował uporczywe drapanie w gardle, zadał ostatni cios pozostałemu przy
życiu szkieletowi i prychnął, spluwając śliną przemieszaną z krwią z
przygryzionego języka.
— O chorobach
nie wspominałaś — warknął, wycierając usta i rzucając topór pod nogi, by złapać
oddech.
Przestraszona,
nieco sztywna Neeshka ostrożnie podeszła bliżej, omijając szerokim łukiem każdą
kostkę.
— Przepraszam,
wydawało mi się oczywiste, że stare szkielety, które przeleżały kilka setek lat
w grobach, z pewnością są nosicielami paskudnych chorób. Zwłaszcza że
przyzwanie przez czarnoksiężnika te choroby jedynie wzmacnia i wyostrza —
odpowiedziała, zaczynając grzebać w torbie.
— Czy Khelgar
umrze? — spytała cicho Neeska, przeczesując wzrokiem okolicę, ale najwyraźniej
nie ostał się już żaden zagrażający ich życiu szkielet.
— Ciężko
powiedzieć. Każdy reaguje na wirusy inaczej — mruknęła Clarith, porównując
zawartość dwóch fiolek, które wydobyła z dna swojej podróżnej torby. — Gdy
uczyłam się na czarnoksiężnika i przyzywałam w ramach ćwiczeń topielców z
bagien, nauczyłam się wiele o chorobach, które przenoszą. Każdy rodzaj trupa
nosi własną. Szkielety inną, zombie inną, topielcy inną… Ale posiadają wiele
cech wspólnych, jak powolne osłabianie przeciwnika i wysysanie z nich sił
życiowych aż do cna. Czarnoksiężnicy, którzy mają z nieumarłymi wiele do
czynienia, musieli nauczyć się sporządzać odtrutki, w razie gdyby jakimś
sposobem zarazili się od przyzwanego trupa. Proszę, to antidotum na twoją
chorobę.
Khelgar złapał
za fiolkę z intensywnym, błękitnym płynem i spojrzał do środka nieufnie, by po
chwili powąchać zawartość. Niemal od razu poczuł, jak drapanie w gardle ustaje,
więc czym prędzej upił łyk. Nie posiadał żadnego konkretnego smaku, ale
konsystencję miał mętną i nieco zawiesinową. Najważniejsze jednak, że
podziałało.
— Teraz
posłuchajcie mnie bardzo uważnie — zaczęła Clarith, chowając fiolki do torby i
spoglądając na przyjaciół. — Cokolwiek spotkamy na dole, nie wahajcie się, tak
jak nie wahaliście się tutaj. Pod żadnym pozorem nie dotykajcie trupów! Miejcie
się na baczności, może być coraz trudniej.
Już teraz, w
walkach ze szkieletami, każdy z nich zauważył, że ich wrogowie byli o wiele
silniejsi od zwykłych żołnierzy czy bagiennych żuków. Każda kolejna konfrontacja
mogła być coraz cięższa.
Ta noc z
pewnością będzie bardzo długa.
Clarith ruszyła
pewnym krokiem w kierunku jednej z kamiennych budowli, obojętnie mijając
rozkopane groby i powywracane stare krzyże z zatartymi przez czas napisami. Tu
i ówdzie leżały połamane szkielety, które nie zdołały przetrwać magii zaklęcia,
a wśród całego kościanego pobojowiska unosił się zapach wilgotnej ziemi oraz
ulotny odór śmierci.
Gdy drużyna
zbliżała się do wejścia do kamiennej budowli, uwagę Clarith przyciągnął niewielki
grobowiec z ogromnym posągiem anioła pochylającym się nad kryptą. Miał
rozłożone skrzydła i niezwykle smutną twarz, zaś co najdziwniejsze – czas nie
zatarł rysów jego twarzy, a i cała rzeźba zachowała się w nienaruszonym stanie.
Czyżby leżał tam ktoś na tyle ważny, że bogowie uchronili go przed grabieżami,
magią oraz czasem?
Może Clarirh
faktycznie powinna zacząć wierzyć.
Podchodząc do
drzwi i otwierając je, spojrzała na ściany. Każda strona miała wmurowaną
kościaną czaszkę; puste oczodoły zdawały się kryć w sobie tajemnicze spojrzenie
wodzące za każdym ruchem, choć dziewczyna mogłaby przysiąc, że to tylko jej
wybujała wyobraźnia. Czym prędzej więc przeszła przez próg, by nie straszyć
przyjaciół, jak i samej siebie.
Wkroczyli w
półmrok i zeszli starymi, nieco wilgotnymi schodami, by wypaść na długi
korytarz. Znaleźli się w potężnym grobowcu – po obu stronach, między kolumnami
podtrzymującymi sufit, znajdowały się kamienne groby kryjące w sobie następnych
zmarłych.
Flomein skinęła
na przyjaciół i powoli ruszyli do przodu. Korytarz zdawał się nie mieć końca,
aż w końcu trafili na wielką kadź, w której palił się ogień. Długie płomienie
rzucały światło na stare szkielety oraz gruz ze ścian, kolumn, jak i samych
grobów. Clarith nie podobał się fakt, że znajdowali co i rusz kolejne kości,
tak jakby ciągle ktoś zapuszczał się do grobowca i nigdy stąd nie wracał. To
nakazało jej zastanowić się, czy aby na pewno miała do czynienia z
czarnoksiężnikiem jej czasów, czy może tkwiła tu o wiele potężniejsza, starsza
magia, niż początkowo jej się wydawało.
Przy kadzi
korytarz przechodził w duży hol z odnogami na poszczególne strony świata. Każda
odnoga kończyła się drzwiami. Clarith przystanęła, spoglądając na wejścia.
— Zacznijmy od
tych z lewej strony — zaproponował po chwili ciszy Khelgar. — Potem sprawdzimy
te na prawo, a na końcu pójdziemy prosto, bo chyba prosto powinniśmy się
kierować, prawda?
Clarith nie
wiedziała, czy faktycznie musieli się kierować prosto, by dotrzeć do celu, ale stwierdziła, że propozycja
krasnoluda była dobra. Nic nie zaszkodzi im zaglądać do innych korytarzy, a
jeśli nie znajdą tam niczego ciekawego, wrócą się do kadzi i wybiorą inną
drogę.
Gdy dotarli do
drzwi i Clarith już miała je otwierać, Neeshka złapała ją za dłoń i odciągnęła
na bok.
— To pułapka —
oznajmiła i wskazała na drewno. — Mogę to rozbroić, ale nie uważacie, że skoro
ktoś założył na to pułapki, to zrobił to w jakimś konkretnym celu? Chodźmy
dalej.
Clarith
zastanowiła się przez moment nad propozycją Neeshki, ale stwierdziła, że nie
mogła zrezygnować z ani jednej komnaty. Przecież w którymś z nich mogli zostać
zamknięci zaginieni żołnierze z fortu.
— Musimy
sprawdzić każde pomieszczenie — oznajmiła powoli. Po chwili kiwnęła na drzwi. —
Rób swoje.
Neeshka
westchnęła, ale nie protestowała zbyt mocno. Podeszła do drzwi i kucnęła przy
nich, wyciągając złodziejskie narzędzia i rozkładając je przy stopach. Na
szczęście pułapki nie były zbyt trudne do rozbrojenia, więc już po kilku
minutach diabelstwo chowało swoje przybory do torby i ruchem ręki zapraszało do
otwarcia odblokowanych drzwi.
Szybko jednak
dla drużyny stało się jasne, że przeprawa przez grobowiec nie będzie prostą
sprawą. Za drzwiami czekał bowiem na nich oddział kolejnych ożywionych
szkieletów w pordzewiałych zbrojach, klekocząc starymi kośćmi. Clarith,
zabijając kolejne z nich, stwierdziła, że z pewnością za każdymi zablokowanymi
przez masę urządzeń drzwiami napotkają wielu takich wrogów.
Sale po obu
bokach kadzi nie skrywały żadnego zaginionego żołnierza. Były puste, nie licząc
szkieletów, które musieli wyeliminować. Musieli jednak je przeczesywać, bo nie
wiedzieli, w którym dokładnie miejscu byli przetrzymywani zaginieni żołnierze.
Nieco później,
gdy minęli drzwi naprzeciwko kadzi, wkroczyli w delikatny półmrok rozpraszany
jedynie przez słabo tlące się pochodnie zatknięte na końcu korytarza, którym
szli. Po bokach, za wysokimi kratami, znajdowały się pootwierane groby. Clarith
jedynie zerknęła w tamtym kierunku i przełknęła cicho ślinę. W tym samym
momencie poczuła na dłoni mocny uścisk Neeshki.
— Czy… czy te
ciała żyją?! — pisnęło diabelstwo, wskazując na unoszące się i opadające klatki
piersiowe trupów.
— Tak, to
zombie — odparła natychmiast Clarith. — Są uśpione, więc bądźcie cicho, a może
nie będziemy musieli z nimi walczyć.
— Szkielety,
zombie… co jeszcze znajdziemy w tym przeklętym grobowcu?! — warknął pod nosem
rozeźlony krasnolud.
Clarith miała
ochotę odpowiedzieć, że wielce prawdopodobnym było spotkanie demona, ale wolała
nie straszyć i tak już przerażonej Neeshki. Przeszli niemal bezszelestnie obok
śpiących zombie i stanęli przed wysokim posągiem anioła z rozpostartymi
skrzydłami. Po jego bokach stały niewiele mniejsze posągi kapłanów słabo
oświetlone przez wypalające się pochodnie.
— Czy to
możliwe, żeby ten grobowiec należał do jakiegoś… klanu lub sekty, która czciła…
ludzi ze skrzydłami? — spytała głośno Clarith, wpatrując się w znajomą rzeźbę, jaką
napotkała na powierzchni. — To już druga lub trzecia w tej okolicy.
— Całkiem
możliwe — przyznał szybko Khelgar. — Wielu wyznawców od wieków budowało
świątynie dla swoich bóstw. Może ten grobowiec został stworzony właśnie po to,
by odprawiać tu msze i grzebać gorliwych wyznawców tej wiary.
Clarith nie
zamierzała się nad tym dłużej zastanawiać, choć sprawa ewidentnie ją
zaciekawiła. Podeszła do posągu i zaczęła się rozglądać za dźwignią, która otworzyłaby
im dalsze przejście, bo niemożliwym było, że tutaj kończyła się ich wędrówka.
Musiało istnieć
przejście.
— Szukajcie dźwigni,
wajchy, czegokolwiek — zakomenderowała Clarith do reszty drużyny, a oni czym
prędzej zabrali się za poszukiwania, delikatnie macając każdą rysę, każdy
ubytek i każdą szczelinę, jaką napotkali na posągach i w ich sąsiedztwie.
Gdy Clarith
straciła nadzieję, a Khelgar głośniej zaklął, przez co jeden z zombie mocniej
się poruszył, przyprawiając biedną Neeshkę o zawał, w końcu dźwignia została
odnaleziona. Diabelstwo niechcący szarpnęło za skrzydło anioła, gdy wdrapało
się na posąg, by obmacać głowę, i tym samym otworzyło przejście. Posąg się
przesunął z kamiennym, niskim zgrzytem, żłobiąc kolejne bruzdy w posadzce, a
tuż za nim otworzyły się wrota.
I nie tylko.
— Zombie! —
krzyknął Khelgar, wskazując na kraty.
Niestety była
to kolejna pułapka zastawiona przez gorliwych wyznawców lub sprytnego wroga. W
momencie otworzenia przejścia, otwierały się także kraty, a zaklęcie usypiające
nieumarłych zerwało się, budząc potwory.
— Pamiętajcie,
nie dotykajcie ich pod żadnym pozorem! — ostrzegła przyjaciół Clarith, skupiając
całą moc w zaklęciu. — Są bardzo wolne i brakuje im zwinności, ale za to
nadrabiają siłą!
Pokonanie kilku
zombie nie sprawiło im jednak większych kłopotów oprócz jednego niezwykle
bliskiego spotkania Neeshki z jednym z zombie, po którym trzeba było diabelstwo
nie dość, że cucić, to w dodatku ratować antidotum. Ale po tym pojedynku
Neeshka wyraźnie zmężniała i pewniej szła przed siebie, stwierdzając potem, że
potwór nie był aż tak straszny jak niektórzy z ludzi, których spotkała w
przeszłości.
Ale minimalny
strach i tak pozostał.
Gdy diabelstwo
poczuło się lepiej, minęli kamienny posąg skrzydlatego człowieka, by znaleźć
się w długim korytarzu prowadzącym do niewielkiego podwyższenia, na którym stał
grobowiec. Clarith podeszła bliżej, po czym rozejrzała się, szukając wskazówek,
ale najwyraźniej te podziemia kończyły się właśnie tutaj. Nie znalazła ani
jednego szkieletu, jedynie wysokie statuy przedstawiające dawno zapomnianych
królów.
— I co teraz? —
przerwał ciszę dotąd milczący Khelgar, od dłuższej chwili obserwując nieco
zgarbione plecy Clarith. — Tutaj ich nie ma. Może zdezerterowali, a tamci
głupcy z Fortu nie chcą w to uwierzyć?
— Nie, nie
sądzę, by uciekli — odpowiedziała powoli dziewczyna, odwracając się do towarzyszy.
— Muszą być w drugim grobowcu, naprzeciwko tego. Niepotrzebnie traciliśmy czas.
— Niekoniecznie
— zaoponowała cicho Neeshka. — Przecież nie mogliśmy wiedzieć, gdzie ich
przetrzymują. Równie dobrze mogliśmy część spotkać tutaj, a część tam. Nie
straciliśmy czasu.
Dziewczyna
uśmiechnęła się lekko, nie chcąc się kłócić. Prawda jednak była taka, że
nadwątlili swoje siły na walki z hordami nieumarłych, a w pobliżu grasował
potężny mag, z którym być może przegrają. Nie wiedziała już, co miała robić. Ale
wtedy spojrzała na krasnoluda oraz diabelstwo i wiedziała, że oni pójdą za nią
wszędzie. Musieli wykonać zadanie, a Clarith Flomein nigdy jeszcze tak łatwo
się nie poddała.
— Chodźmy
sprawdzić tamte grobowce. Trzeba wysłać kilku umarlaków z powrotem do piachu —
warknęła, a jej oczy zalśniły dziko w blasku migoczącej pochodni.
Drugi grobowiec
przywitał ich długim korytarzem oświetlonym płonącymi pochodniami. Wszystkie
świeciły mocno, jakby dopiero co ktoś je rozpalił. To nakazało drużynie
czujność; jak na stare podziemia było tu zaskakująco czysto. Każdy taki
szczegół jasno wskazywał, że to tutaj skrywał się potencjalny czarnoksiężnik
oraz poszukiwani żołnierze z Fortu Locke.
Gdy przyjaciele
zbili się w ciasną grupkę, mocno ściskając w dłoniach broń, Clarith dała znak,
by ruszyli naprzód. Tuż przed nimi, na zakręcie, wyrosły stare, drewniane drzwi.
Wiedzieni doświadczeniem najpierw sprawdzili, czy nigdzie nie została ukryta
sprytna pułapka, a kiedy Neeshka pokręciła głową, nie znalazłszy niczego
podejrzanego, Khelgar pchnął drewno i wskoczył do środka. Zastał jedynie puste,
rozległe pomieszczenie ze zdobnymi grobowcami. Spojrzał na przywódczynię, po
czym wzruszył ramionami i przepuścił ją, by sama mogła się przekonać, że tutaj
niczego nie znajdą.
— Ruszajmy
dalej, nie mamy czasu — powiedziała wreszcie cicho Clarith, sprawdziwszy wpierw
każdy zakątek wokół kamiennych trumien.
Nikt nie
protestował, więc poszli korytarzem, rozglądając się na boki, w razie gdyby
gdzieś znajdowało się tajemne przejście, za którym czaiło się więcej szkieletów
niż na powierzchni.
Podłużny
korytarz, jakim podążyli, powoli rozszerzył się do dużych rozmiarów, aż w końcu
zaczął się powiększać na komory odgrodzone kratami, za którymi drużyna
podziwiać mogła nieco zatarte przez czas groby dawno zmarłych.
— Tutaj chyba
spoczywają jacyś potężni królowie, prawda? — wyszeptało cicho diabelstwo,
podchodząc nieco bliżej, by przyjrzeć się kamiennej podobiźnie nieboszczyka, ale
uważało jednocześnie, by nie dotknąć metalu.
Tutaj wszystko
trawiła choroba, nawet ściany.
— Nawet jeśli,
nikt już ich nie pamięta — mruknął Khelgar z zimną nutą w głosie, spoglądając z
lekkim niepokojem na oddaloną od nich koleżankę. — Chodź już, nie mamy czasu na
roztrząsanie przeszłości dawnych ludów tych okolic.
Neeshka nie
protestowała na tę przyganę, szybko podbiegła do towarzyszy i skinęła głową, by
ruszyli dalej. Nie postąpili jednak pięciu kroków, jak wydarzyło się coś, czego
żadne z nich się nie spodziewało.
Kiedy minęli
niewielką kolumienkę, na czubku której kiedyś stał z pewnością posążek, nad ich
głowami wybuchła potężna, zielonkawa chmura. Pył wirował, wgryzał się w
nozdrza, wyciskał z oczu łzy, a z gardeł spazmatyczny kaszel, zmuszając ciała
do ugięcia kolan oraz upadku na ziemię. Clarith nic nie widziała w szalejącej w
powietrzu truciźnie, jedynie słyszała jęki oraz ciężki kaszel krasnoluda. Oczy
szczypały ją niemiłosiernie, zaś płuca paliły żywym ogniem. Musiała się stąd
wydostać i uratować towarzyszy, inaczej wszyscy zginą.
Runęła w gęsty
dym, machając rękami na oślep, by wyczuć palcami przyjaciół, a gdy pod ręką znalazł
się metalowy naramiennik Khelgara, wzmocniła chwyt, po czym pociągnęła go w
stronę cichych jęków dobywających się z poziomu podłogi. Niemal potknęła się o
leżące diabelstwo, czym prędzej złapała je pod ramię i ostatkiem sił wywlekła poza
obręb śmiercionośnego dymu, wiele razy szukając pomocy u krasnoluda, gdy czuła,
że nogi ją zdradzą.
Kiedy do jej
nozdrzy wdarło się zatęchłe, nieco wilgotne powietrze grobowca, odetchnęła z
ulgą, puściła ramiona towarzyszy, by upaść na kolana. Oparła się rękoma o
zakurzoną posadzkę i wzięła kilka głębszych wdechów, mrugając szybko, by pozbyć
się pieczenia. Łzy ściekały jej po policzkach, a do uszu nadal wdzierały się
jęki towarzyszy oraz cichy szum szalejącej przy wejściu do pomieszczenia
trucizny. Byli jednak bezpieczni, a to liczyło się najbardziej.
W każdym razie
tylko przez chwilę.
Dziewczyna usiadła
na podłodze i zaczęła grzebać po dnie torby, by wymacać potrzebne fiolki, a jej
towarzysze leżeli obok, patrząc zamglonymi od łez oczyma na z wolna
rozwiewający się czar.
— Co to było? —
wycharczał Khelgar pomiędzy jednym rozpaczliwym haustem powietrza a drugim,
przekręcając głowę tak, by spojrzeć na Clarith.
— Pułapka,
zaklęcie — mruknęła w zamyśleniu dziewczyna, przecierając palcami oczy, aby
wyostrzyć wzrok. Przyjrzała się kilku fiolkom, by rozpoznać, jakie są na
truciznę, której się nawdychali. — Jeżeli została zastawiona tutaj, to znak, że
za tymi drzwiami zacznie się niezła jatka. To — wskazała palcem za siebie na
ostatnie macki zielonego dymu liżące kamienne ściany — miało za zadanie nas nie
dość, że osłabić, to w ostatecznym rozrachunku zabić, jeśli nie
zdecydowalibyśmy się na kontynuowanie wędrówki podziemiami. Sądzę, że nie
zobaczylibyśmy nieba, dlatego musimy się spieszyć.
Podała fiolkę
Khelgarowi, który usiadł i ciężko stęknął. Spojrzał nieufnie na fioletowo
zabarwiony płyn, jakby chciał w nim dojrzeć całą prawdę o eliksirze.
— Mam tego
mało, więc musi starczyć na naszą trójkę — powiedziała, widząc, że krasnolud
przymierza się do wychylenia całej zawartości. — Taka ilość zniweluje odczynnik
śmiertelny, jednak gdy wyjdziemy stąd cali oraz żywi, sporządzę tego więcej, by
usunąć resztki tego cholerstwa z naszych ciał.
— Jakie skutki
uboczne pozostaną? — spytał Khlegar, gdy wypił niewielki łyk i podał fiolkę
jęczącej, oszołomionej Neeshce.
— Spowolniona
koordynacja ruchów, zaburzenia zmysłów… — zaczęła wyliczać, ale krasnolud
podniósł rękę, nie chcąc dalej słuchać długiej listy problemów, z jakimi się
zaraz spotka.
— Lepsze to niż
śmierć — skwitował i podniósł się, łapiąc za leżący do tej pory na ziemi topór.
Gdy cała trójka
opróżniła już fiolkę oraz sprawdziła swoje możliwości w walce, spojrzeli na
drzwi, w stronę których zmierzali. Nie mogli porzucić wyprawy w tym właśnie
momencie, toteż wszyscy, jak jeden mąż,
ruszyli do wejścia do następnego pomieszczenia. Jednak zanim w ogóle
przekroczyli próg oraz rzucili się w wir walki, Clarith zatrzymała ich gestem
ręki.
— Za tymi
drzwiami czekają nas hordy nieumarłych oraz bogowie wiedzą, co jeszcze —
ostrzegła cicho. — Bądźcie czujni i nie traćcie koncentracji.
Za drzwiami
czekało na nich ogromne pomieszczenie przypominające wielką salę modlitewną z
kamiennym posągiem na samym środku oraz wieloma pochodniami zatkniętymi na haki
przytwierdzone na kolumnach podtrzymujących stary strop. Jednak wśród szkieletów
oraz wrogich zombie nie odnaleźli ani jednego zaginionego żołnierza, ruszyli
więc dalej, kierując się do jedynych zamkniętych drzwi w tym pomieszczeniu.
Każdy następny
korytarz, który przemierzali, oraz sale, jakie odwiedzali, po brzegi zostały
wypełnione wrogimi nieumarłymi. Walka stała się dla nich bardzo nużąca, Clarith
często nie wychodziły zaklęcia, a Neeshka dorobiła się paskudnej rany na
ramieniu, jednak wszyscy dalej dzielnie przedzierali się przez wrogie oddziały,
szukając w każdym kącie czy zaułku choćby śladu po zaginionych.
Niemal na
każdym kroku znajdowali za to groby oraz posągi dawnych przywódców, co jasno wskazywało
na starą sektę lub plemię grzebiące swych zmarłych w rozległych grobowcach z
wieloma posągami służącymi za strażników ciał. Clarith w tych krótkich momentach
pomiędzy jedną potyczką a dugą rozglądała się z zaciekawieniem, by znaleźć
ciekawostki z przeszłości, o których mogłaby potem porozmawiać z ojcem, jak już
całe to szaleństwo przeminie.
Im dalej się
zapuszczali, tym rozleglejsze były sale oraz bardziej imponujące stawały się
same posągi. Wielkie, kamienne skrzydła rzucały ogromne cienie na posadzkę oraz
groby, jakich strzegły, a zastygłe, nieco smutne twarze straszyły swym upiornym
wyglądem. Clarith nie czuła się tu dobrze. Odnosiła wrażenie, że działały tu
siły bogów, których żaden żyjący człowiek Faerunu nie znał. Musieli się stąd
jak najszybciej wydostać. Ogrom krypt przytłaczał tak samo mocno jak ogrom
szkieletów, które przywołał czarnoksiężnik. Clarith już teraz była zmęczona, a
gdyby miało dojść do starcia z wrogim magiem, nie wiedziała, czy przeżyje. To
mogło być ponad jej wątłe już siły. Dziewczyna obiecała sobie jednak, że jeśli
przeżyje i wyjdzie stąd cało, to po całej farsie z Okruchem powróci tutaj, by
zbadać tajemnicę starożytnych krypt.
Kiedy drużyna
powoli przestawała mieć nadzieję na odnalezienie kogokolwiek w podziemiach, jak
i szybki powrót na powierzchnię, Clarith ujrzała na końcu korytarza otwarte
drzwi oraz dziwny niebieski blask barwiący ciemną posadzkę. Zmarszczyła brwi,
złapała pewniej broń, po czym powoli ruszyła w tamtą stronę. Wkroczyła do
pomieszczenia, a później zamarła, zatrzymując tym samym resztę drużyny.
W końcu odnaleźli
to, czego tak długo szukali.
Na samym końcu
podłużnej sali stał wysoki czarnoksiężnik w czarnej szacie ze złotymi
zdobieniami oraz szerokim, głębokim kapturem skrywającym twarz za białą maską.
Na jego piersi spoczywał wisior, który niczego nie mówił dziewczynie, choć
powinien. Każdy mag nosił charakterystyczny znak należący do jego mistrza.
Flomein nauczono wielu z nich, by mogła z łatwością rozpoznać, z kim miała do
czynienia, ale tego tutaj nigdy wcześniej nie widziała, nawet w najstarszych
księgach.
Tuż za magiem
wirowała dziwna błękitna kula – to ona rzucała poblask na otoczenie,
zabarwiając płomienie stojących obok pochodni na lazurowy kolor. A w kącie, tuż
obok czarnoksiężnika, słaniał się na nogach mężczyzna ubrany w zbroję,
trzymający się za lewe ramię. Na widok drużyny nieznacznie się ożywił, ale gdy
dostrzegł wśród nich dwie kobiety, wyraźnie oklapł – stracił nadzieję na
ratunek.
Mag
zachichotał.
— Świeże
materiały do pracy — oznajmił dziwnie młodzieńczym głosem, jakby człowiek
skryty za maską był niewiele starszy od Clarith czy Neeshki. — Znakomicie.
Zanim jednak
dziewczyna zastanowiła się nad czarnoksiężnikiem oraz jego pochodzeniem, ten
podniósł ręce nad głowę i zaintonował zaklęcie. Tuż przed nim z ziemi zaczęły
powoli wstawać zombie, wydając z gardła dziwne powarkiwania. Neeshka znajdująca
się tuż za Flomein jęknęła przeciągle.
Gdy zombie
stanęły już na nogach i zawyły, gotując się do walki, czarnoksiężnik odezwał
się ponownie:
— Atakujcie,
moje dzieci — powiedział pieszczotliwym tonem, na co Khelgar wydał z siebie
dźwięk przypominający wymioty. — Dołączmy ich ciała do naszej armii.
W tym samym
momencie, w którym zombie ruszyły własnym tempem do ataku, Clarith krzyknęła,
kumulując w rękach czar:
— Ja zajmę się
czarnoksiężnikiem, wy wykończcie umarlaki!
Nie musiała tego
powtarzać dwa razy – dwoje przyjaciół skoczyło do przodu, tnąc oraz miażdżąc
przegniłe ciała potworów. Dzięki temu mogła skupić się na walce z wrogiem.
Jej pierwszy
czar nieco zaskoczył maga – fioletowo-zielone płomienie dosięgły bez trudu
ciało i odrzuciły na kilka metrów, ale Clarith długo nie mogła cieszyć się
zwycięstwem, bowiem czarnoksiężnik powstał; wokół jego sylwetki zaczęły
strzelać granatowe błyskawice, a z ziemi wysunęły się fioletowe kłęby dymu,
natychmiast otulając właściciela, by po chwili się rozproszyć. Mężczyzna stanął
w bezpiecznej odległości od Clarith spowity przez niemal taką samą ochronną
powłokę, którą broniła się ona sama.
— Kim jesteś? —
spytała Flomein, atakując kolejnym zaklęciem, jednak czarnoksiężnik bez trudu
odbił czar, który poszybował w kierunku jednej z kolumn, by tam rozbić się o kamień,
rozsypując wokół kawałki gruzu.
— Jestem
Kapłanem Cienia, zrodzonym w mrokach, o jakich ty, dziewczyno, nie masz bladego
pojęcia — warknął i wzniósł ręce nad głowę, kumulując w nich ogromną energię.
Błękitne wiązki
muskały palce maga, a po chwili wielki krąg złotego światła padł na posadzkę,
oślepiając na kilka chwil wszystkich zebranych. Clarith zamrugała, próbując
odzyskać ostrość widzenia; po chwili ujrzała kilka ciemnych, wirujących kul szybko
mknących w jej stronę. Zdołała odbić jedynie dwie, trzecia trafiła ją w pierś,
odrzucając pod ścianę i wyciskając z płuc powietrze.
Dziewczyna
warknęła rozeźlona, wstała chwiejnie i cisnęła kolejnym czarem w kierunku
przeciwnika, licząc na to, że szaro-czerwony dym otulony złotymi błyskawicami
dosięgnie Kapłana Cienia, by kupić jej kilka chwil na zebranie myśli oraz
wymyślenie nowego planu.
Czarnoksiężnik
powoli zaczął zbierać się z podłogi po mocnym uderzeniu zaklęcia; Clarith
zerknęła na towarzyszy i zobaczyła, że zombie leżą bez życia na posadzce, a
dwoje przyjaciół gotuje się do następnej potyczki – tym razem z niebezpiecznym
Kapłanem Cienia.
— Nie
wtrącajcie się! — krzyknęła z rozpaczą, a przed jej oczami stanęła noc, w
której zginęła Amie.
Doskonale
pamiętała, że ta sytuacja stała się niezwykle podobna do tamtej, tyle że teraz
na jej miejscu oraz Bevila znaleźli się Khelgar oraz Neeshka. Czarnoksiężnika
pokonać mogła jedynie magia, więc nie mogła dopuścić, by jej towarzysze
zaatakowali mężczyznę.
Kapłan Cienia
zaśmiał się złowieszczo, ale nie przywoływał już więcej zmarłych. Clarith nie
wiedziała, czy nie miał wystarczająco sił, czy może wolał ich wykończyć szybko
oraz bezboleśnie.
Wkrótce mogła
się o tym przekonać na własnej skórze.
Czarnoksiężnik
wzniósł ręce do góry, zaintonował śpiewnie kolejne zaklęcie, a wokół jego ciała
zawirowały płomienie. Potężny okrąg objął także Clarith, która czym prędzej
odskoczyła na bezpieczną odległość i sama zaczęła mamrotać pod nosem własny
czar, jaki miał odeprzeć potężny atak przeciwnika.
Kto szybciej
skończy, ten wygra.
Oboje wypuścili
czar w tym samym momencie. Płomienie Kapłana mknęły w kierunku dziewczyny,
przybierając postać ryczącego, rogatego demona z płonącymi ślepiami, długimi,
ognistymi zębiskami oraz gorejącymi szponami. Czar Clarith przybrał postać
czarnego smoka ziejącego czerwono-zielonym ogniem; z nozdrzy wysuwała się
szara, skłębiona chmura dymu, gdzieniegdzie przecięta złoto-niebieskimi
błyskawicami. Wydawać by się mogło, że magia całkowicie wypełniła
pomieszczenie, a zaklęcia wzrosły aż pod sam sufit, atakując w tej samej chwili.
Po zderzeniu złoty, parzący blask gwałtownie wybuchł, odrzucając wszystkich pod
ściany oraz oślepiając na kilka kolejnych minut.
Kiedy ryk
ucichł, zaś zmysły powoli wracały do pierwotnego stanu, Khelgar powoli podniósł
się z ziemi i podszedł do nieprzytomnej Neeshki. Sprawdził dziewczynie puls,
ale na szczęście oprócz sporego guza na głowie po spotkaniu z twardym kamieniem
raczej nic jej nie dolegało. Krasnolud rozejrzał się po powoli zapadającym w
mroku pomieszczeniu, szukając wzrokiem Kapłana Cienia oraz Clarith.
Czarnoksiężnik
leżał tuż przy zabitych zombie. W tym samym momencie, w którym krasnolud chciał
podejść, by sprawdzić, czy aby na pewno jego przywódczyni zabiła wroga, ciało
mężczyzny obróciło się w proch i zostało porwane przez wiatr – po przeciwniku
została jedynie czarna szata ze złotymi ornamentami oraz biała, roztrzaskana na
kawałki maska.
Khelgar
odnalazł wzrokiem Clarith. Szybko do niej podbiegł i upadł na kolana, łapiąc za
ramiona dziewczyny, by lekko nimi potrząsnąć.
— Clarith,
obudź się! — krzyknął; w jego głosie brzmiała rozpacz, lecz niepotrzebnie.
Dziewczyna
lekko uchyliła powieki oraz przechyliła głowę – z jej ust spłynęła strużka
krwi.
— Pokonałam
skurwysyna? — spytała cicho, a krasnolud odsunął się i zaśmiał, widząc, że
dziewczynie nic poważnego się nie stało.
— Wysłałaś go
do najciemniejszego kręgu Siedmiu Piekieł — przyznał z uśmiechem, po czym
poklepał dziewczynę po udzie i wstał, szybko przemierzając salę, by dopaść do
leżącego na boku żołnierza.
Mężczyzna
zakaszlał, a potem podniósł się z niewielką pomocą ze strony Khelgara,
rozglądając się z niedowierzaniem na boki.
Zanim Flomein
podeszła do czekającego żołnierza, ocuciła Neeshkę i pomogła jej stanąć na
nogi, a dopiero potem cała drużyna otoczyła rannego, patrząc na niego z
oczekiwaniem.
— To chyba cud,
że się tu zjawiliście — przyznał na wstępie mężczyzna z podziwem. — Byłem
więcej niż pewien, że niedługo dołączę do tamtych trupów. — Wskazał na leżące
zombie i mimowolnie się wzdrygnął, wyobrażając siebie jako jednego z umarlaków.
— Ty musisz być
komendantem Tannem z Fortu Locke — odezwała się cicho Clarith, nadal mocno
osłabiona po potężnym czarze, który przywołała.
— Porucznik
Vallis kazał wam mnie odnaleźć? — Gdy otrzymał krótkie kiwnięcie głową, prychnął.
— Pewnie teraz śmieje się do rozpuku. Ostrzegał mnie, żebym nie wysyłał
kolejnego patrolu, dopóki nie przybędą posiłki z Neverwinter.
— Porucznik
wysłał nas, byśmy zbadali, co się stało z patrolami — uściśliła informacje
dziewczyna, przecierając palcami ciężkie powieki.
— Dobrze, że to
zrobił — przyznał komendant i przeczesał zdrową, prawą ręką popielate włosy. —
Muszę zdać obszerny raport, a ludzi należy przygotować na nowe zagrożenie.
— Nowe
zagrożenie? — zdziwił się Khelgar, włączając się niespodziewanie do rozmowy.
— Ten
nekromanta — wskazał palcem na szatę – pozostałość po wrogim Kapłanie —
wypytywał mnie bardzo szczegółowo o mocne oraz słabe strony Fortu Locke. Chciał
też wiedzieć o liczebności oddziałów, strategiach obronnych, doświadczeniu
załogi… Zapewne chciał nas zaatakować przy pomocy swojej armii nieumarłych,
którą tutaj stworzył.
— Miał dość…
ludzi, żeby zdobyć fort? — spytała Clarith, zastanawiając się jednocześnie,
gdzie mógł schować pozostałą część umarlaków, z którą drużynie jeszcze nie
przyszło walczyć.
— Żeby do mnie
dotrzeć, przyszło wam przedrzeć się przez większą część jego sił —
odpowiedział, po czym dodał z powagą: — Wiecie to równie dobrze jak ja, że nie
zdołałby z tak małą armią zdobyć fortu. Być może, gdyby miał dostać posiłki z
północy… no, powiedzmy, z Highcliff, wtedy faktycznie mogłoby mu się powieść.
Ale nawet wtedy musiałby wziąć fort z zaskoczenia, co wydaje mi się mało
prawdopodobne. Wieści o upadku Highcliff rozniosłyby się lotem błyskawicy –
Fort Locke i tak byłby przygotowany.
— Ale dlaczego
miałby atakować fort? Przecież nie ma tam nic cennego dla czarnoksiężnika. Fort
i tak wytrzymałby atak — mruknęła zamyślona Clarith bardziej do siebie niż do
komendanta Tanna, ale mężczyzna i tak to usłyszał; wzruszył ramionami, po czym
odparł:
— Ja też zadaję
sobie to pytanie. Ale wytrzymałby to, tego jestem pewien. Jednak nadal
pozostaje na to pytanie więcej pytań niż odpowiedzi. Na przykład jakim sposobem
Kapłan Cienia zamierzał zdobyć fort za pomocą armii nieumartych?
— Dysponował
magią, a magię trzeba zwalczać magią — odpowiedziała cicho dziewczyna,
intensywnie myśląc. — Nawet jeśli zabilibyście jego zombie, usmażyłby was
żywcem.
Clarith
bardziej zastanawiało, kim był ten Kapłan Cienia. Odsunęła się od towarzyszy,
przeszła kilka chwiejnych kroków, by ukucnąć przy szacie zmarłego. Wygrzebała
spomiędzy fałd materiału to, co ją wcześniej tak zaciekawiło – wisior. Łudząco
przypominał płatki na wpół rozwiniętej róży, co nie zgadzało jej się z
symbolami, jakie zwykli nosić użytkownicy czarnej magii: węże, smoki, pająki,
demony, najstraszniejsze z potworów, jakie stąpały kiedykolwiek po tych
ziemiach.
Clarith
zacisnęła dłonie na wisiorze, podniosła go i szybko schowała do torby, by
podejść z powrotem do czekającej na nią drużyny.
— Czy
nekromanta działał sam? — spytała komendanta.
— Od czasu do
czasu rozmawiał z… cóż, to wyglądało jak cień lub coś w tym rodzaju. W każdym
razie usłyszałem imię – Czarny Garius. Domyśliłem się, że to on musiał wydawać
rozkazy.
— Jesteś w
stanie iść?
— Ten kapłan
jedynie mnie poobijał, więc mogę iść.
— Dobrze,
chodźmy stąd, zanim ten cały Czarny Garius zechce zaszczycić nas swoją obecnością
— mruknęła ponuro Flomein, po czym skierowała kroki do wyjścia, jednak cichy,
niepewny głos Tanna nakazał jej zatrzymać się na chwilę:
— Podczas walki
zostałem rozdzielony z moimi ludźmi. Jeśli nadal żyją, nie mogę ich tutaj
zostawić.
Clarith
przymknęła oczy i lekko spuściła głowę. Nie mogła zostawić tych ludzi, nawet
jeśli nie miała już sił, jej powieki stawały się coraz cięższe, a każdy kolejny
krok przybliżał ją do utraty przytomności.
— Oczywiście
decyzję pozostawiam tobie, choć jeśli wrócimy do fortu, bardzo byłbym rad,
gdybyście ich odnaleźli — wtrącił się ponownie mężczyzna, nadal niepewnie
spoglądając na zgarbione plecy Clarith.
— Ilu? —
zapytała jedynie.
— Gdy
schodziłem do krypty, było ich ze mną trzech — odpowiedział szybko, ledwo
skrywając ulgę, jaka wstąpiła na jego twarz po tym, jak dziewczyna skinęła
głową i ruszyła w przeciwnym kierunku do wyjścia, jeszcze bardziej zagłębiając
się w niezbadane mroki podziemi.
Clarith nie
wiedziała, jakim sposobem odnalazła w sobie siły, by zwalczyć ostatnie resztki
rozbitej armii nieumarłych Kapłana Cienia. Słaniała się na nogach, czary często
rozpraszały się wśród kamiennych ścian, ale wtedy z pomocą przychodzili jej
przyjaciele oraz komendant Tann świetnie władający mieczem. Rana w lewym
ramieniu zdawała się być niczym dla tego mężczyzny, który siekł przeciwników
jak rozszalały berserker, co mocno imponowało Flomein.
Jako pierwszy
odnalazł się Bruneil. Na widok komendanta niemal podskoczył z radości i mocno
uścisnął dłoń Tanna z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Bogom niech
będą dzięki, komendancie, że żyjesz! — zawołał.
— To zasługa
naszych wybawicieli, to im dziękuj — powiedział Tann, wskazując na nekromantkę,
krasnoluda oraz diabelstwo.
— Ruszajmy
dalej — powiedziała szybko Clarith, nim Bruneil zdążył się rozgadać na dobre.
Drugim ocalałym
żołnierzem był Blaine; mężczyzna wyglądał na wykończonego, odwodnionego oraz
głodnego, ale nie odniósł żadnych większych ran. Niestety trzeciego żołnierza
już nie udało im się uratować.
Garreta znaleźli
martwego, a wokół niego leżało kilka szkieletów oraz zombie – ostatnie świadectwo
waleczności mężczyzny.
Komendant Tann
ukląkł przy ciele, położył dłoń na ramieniu, po czym schylił głowę, odmawiając
modlitwę. Jego kamraci również uczynili to samo, jednak drużyna stała z boku,
przyglądając się temu bez słowa.
— Zawsze ciężko
jest pogodzić się ze stratą człowieka — mruknął cicho, patrząc na Garreta. —
Przynajmniej wiem, że zginął w walce, a to najlepsza śmierć dla żołnierza.
Wyprawię mu stosowny pogrzeb.
— Wracajmy do
fortu — zakomenderowała cicho Clarith, patrząc na pogrążonych w bólu mężczyzn. —
Nic tu po nas, a raport należy złożyć jak najszybciej.
Wszyscy ruszyli
w stronę wyjścia, pogrążeni we własnych myślach oraz wnioskach, które
wyciągnęli po dzisiejszej nocy. Clarith szła powoli w samotności, zdając sobie
sprawę, że każdy teraz walczy z demonami.
Demonami
przeszłości. A jej demonem był atak na rodzinną wioskę oraz śmierć Amie.
Gdy wydostali
się na powierzchnię, na horyzoncie wschodziło słońce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz