wtorek, 16 czerwca 2015

1.10 Cmentarz



Z
mierzch szybko przerodził się w ciemną noc, a wesołe trele słowików zostały zastąpione pohukującą sową wybierającą się na polowanie. Od czasu do czasu słychać było szelest poruszanych przez zwierzynę krzewów, a wysoko w górze przemykał nietoperz, wkłuwając się w uszy swym wysokim piskiem.
— Mówiłam, że to zły pomysł? Mówiłam, to nie, nie posłuchaliście się… — mamrotała pod nosem Neeshka, trzymając się blisko czujnej Clarith.
Flomein wywracała oczami za każdym razem, gdy diabelstwo podskakiwało przestraszone na głośniejszy dźwięk i łapało się jej ręki, jednak musiała przyznać przed samą sobą, że okolica nie zachęcała do odwiedzin. Drzewa smętnie uginały się pod ciężarem wiekowych, powykręcanych konarów, a nogi co i rusz plątały się w długiej trawie oraz pajęczynach gęsto usianych między mocniejszymi źdźbłami. Okolica wyglądała na opuszczoną.
— Co to za głupi pomysł, żeby wyruszać przed zmierzchem, przecież od razu było wiadomo, że nie zdążymy załatwić sprawy przed zachodem słońca — narzekała dalej Neeshka na tyle głośno, by płoszyć żerującą w okolicy zwierzynę i przyciągać uwagę nieproszonych gości ku ogólnemu zdenerwowaniu zarówno krasnoluda, jak i przywódczyni bandy.
— Diabelstwo bojące się cmentarza? Dobre sobie! — szydził po cichu Khelgar, choć on także nie wyglądał na zrelaksowanego.
Jedynie Clarith chętnie parła naprzód, mając za sobą lata doświadczeń z umarłymi oraz nieumarłymi. Zwykły cmentarz nie napawał jej w żaden sposób strachem.
— Clarith jest czarnoksiężnikiem, a tacy jak ona babrają się w trupach, więc gdybyśmy przypadkiem napotkali jakiegoś zbłąkanego nieboszczyka, z pewnością wyśle go na tamten świat… ponownie — zapewnił dibalestwo Khelgar, choć Flomein zdawało się, że przekonywał również i siebie.
Gdy narzekania jej przyjaciół zaczęły przybierać na sile, zobaczyła w oddali niewyraźny zarys starej bramy, która wskazywała na kres ich podróży. Tuż przy wejściu paliła się samotna, niewielka pochodnia, rzucając długie cienie na zdeptaną ziemię. Na widok cmentarza Neeshka i Khelgar zamilkli, a ich niepokój wyraźnie wzrósł. Clarith nie wykluczała najgorszego – w takich odosobnionych, wyludnionych miejscach nietrudno o kłopoty.
— Bądźcie czujni — powiedziała cicho do przyjaciół i przywołała moc, by uformować wokół ciała półprzezroczystą powłokę. — Nie wiemy, z kim mamy do czynienia.
Ruszyła przodem, docierając do pordzewiałej, starej bramy. Ogrodzenie było w opłakanym stanie – wrota na wpół leżały na ziemi przez zawiasy, które nie wytrzymały próby czasu; niektórych przęseł nie było, a za wszechobecną korozją metalu stały kamienne budowle z niewielkimi wejściami do środka oświetlane przez ledwo tlące się pochodnie.
A wśród tego wszystkiego kręciły się ludzkie szkielety.
Neeshka pisnęła i schowała się za Clarith, zaś Khelgar zmówił krótką modlitwę do ukochanych bogów. Flomein jednak podziwiała kunszt magiczny czarnoksiężnika, który wskrzesił tyle potworów. Posiadał ogromną moc – o wiele większą, niż ona aktualnie władała. Musieli mieć się więc na baczności – stojący za tym wróg mógł być gdzieś w pobliżu i obserwować rozwój sytuacji z ukrycia.
— Pamiętajcie, że to nie są już ludzie – to szkielety ożywione przez innego, wrogiego nam czarnoksiężnika — zwróciła się do towarzyszy, mocniej łapiąc za broń dzierżoną w dłoniach. — Nie mogę przełamać czaru i przejąć nad nimi kontroli, więc musimy je zabić tradycyjnym sposobem. Nie wahajcie się ani przez chwilę, bo one dostały za zadanie wyeliminować każdego, kto się nawinie. A w tym są paskudnie dobre.
Clarith nie umiała lepiej przygotować ich na spotkanie ze szkieletami. Teraz musieli zebrać w sobie siły i pokonać nieumarłych, bo inaczej zginą, nim wzejdzie słońce.
— Gotowi? — spytała, zerkając na przerażoną Neeshkę ściskającą w spoconych rękach sztylety oraz Khelgara na próbę machającego toporem. — Nie są zbyt bystre, ale posiadają zmysły, więc element zaskoczenia jest najważniejszy. Ruszamy!
Clarith jako pierwsza przekroczyła bramę cmentarza, a wtedy wszystkie szkielety jednocześnie zwróciły głowy w tamtą stronę. Dziewczyna zatrzymała się i nerwowo przełknęła ślinę. Nie przewidziała, że czarnoksiężnik dodatkowo nałoży na podłoże zaklęcie zdradzające wroga. Mieli więc kłopoty, które właśnie biegły w ich stronę, klekocząc starymi kośćmi i wymachując zardzewiałymi, połamanymi mieczami.
Gdy Flomein swym czarem rozsypała w proch pierwsze dwa szkielety, zauważyła, że tutaj musiał się mieścić cmentarz wojskowy. Niemal każdy z walczących nieumarłych miał na sobie jakieś części zbroi – a to hełm, a to tarczę, a to napierśnik czy nagolenniki. Walka z trupami była o tyle trudniejsza, że doskonale władały orężem, więc potyczki niczym nie różniły się od tych z prawdziwymi, żywymi żołnierzami.
Clarith ciągle obserwowała swoich towarzyszy, zdejmując kolejne szkielety z ich drogi, gdy zaczynało się robić goręcej. Musiała też jednak odganiać się od tych, które zdążyły zrezygnować z walki z diabelstwem lub z krasnoludem i obrały sobie za cel właśnie ją – stojącą na uboczu, niemal nieruchomą. Nie umiała zbyt dobrze walczyć na krótki dystans, w zwarciu, ale gdy już do tego dochodziło, wspomagała się niewielkimi czarami oślepiającymi czy ogłuszającymi.
Nagle usłyszała, jak Khelgar kaszle. Gwałtownie odwróciła się i zamarła, widząc, jak krasnolud trzyma się za gardło i próbuje coś wykrztusić.
— Nie dotykajcie szkieletów, są chore! — wrzasnęła, zabijając w przypływie paniki dwa kolejne trupy, będące jednocześnie jednymi z ostatnich, jednak było za późno.
Khelgar zaraził się wyjątkowo paskudną chorobą przenoszoną przez nieumarłych. Z każdą następną minutą będzie opadał z sił, aż umrze. Choroba rozwija się niezwykle długo, ale spadek werwy będzie wyraźnie odczuwalny, a świadomość nadchodzącej śmierci wielu już doprowadziła do szaleństwa.
Gdy Khelgar zignorował uporczywe drapanie w gardle, zadał ostatni cios pozostałemu przy życiu szkieletowi i prychnął, spluwając śliną przemieszaną z krwią z przygryzionego języka.
— O chorobach nie wspominałaś — warknął, wycierając usta i rzucając topór pod nogi, by złapać oddech.
Przestraszona, nieco sztywna Neeshka ostrożnie podeszła bliżej, omijając szerokim łukiem każdą kostkę.
— Przepraszam, wydawało mi się oczywiste, że stare szkielety, które przeleżały kilka setek lat w grobach, z pewnością są nosicielami paskudnych chorób. Zwłaszcza że przyzwanie przez czarnoksiężnika te choroby jedynie wzmacnia i wyostrza — odpowiedziała, zaczynając grzebać w torbie.
— Czy Khelgar umrze? — spytała cicho Neeska, przeczesując wzrokiem okolicę, ale najwyraźniej nie ostał się już żaden zagrażający ich życiu szkielet.
— Ciężko powiedzieć. Każdy reaguje na wirusy inaczej — mruknęła Clarith, porównując zawartość dwóch fiolek, które wydobyła z dna swojej podróżnej torby. — Gdy uczyłam się na czarnoksiężnika i przyzywałam w ramach ćwiczeń topielców z bagien, nauczyłam się wiele o chorobach, które przenoszą. Każdy rodzaj trupa nosi własną. Szkielety inną, zombie inną, topielcy inną… Ale posiadają wiele cech wspólnych, jak powolne osłabianie przeciwnika i wysysanie z nich sił życiowych aż do cna. Czarnoksiężnicy, którzy mają z nieumarłymi wiele do czynienia, musieli nauczyć się sporządzać odtrutki, w razie gdyby jakimś sposobem zarazili się od przyzwanego trupa. Proszę, to antidotum na twoją chorobę.
Khelgar złapał za fiolkę z intensywnym, błękitnym płynem i spojrzał do środka nieufnie, by po chwili powąchać zawartość. Niemal od razu poczuł, jak drapanie w gardle ustaje, więc czym prędzej upił łyk. Nie posiadał żadnego konkretnego smaku, ale konsystencję miał mętną i nieco zawiesinową. Najważniejsze jednak, że podziałało.
— Teraz posłuchajcie mnie bardzo uważnie — zaczęła Clarith, chowając fiolki do torby i spoglądając na przyjaciół. — Cokolwiek spotkamy na dole, nie wahajcie się, tak jak nie wahaliście się tutaj. Pod żadnym pozorem nie dotykajcie trupów! Miejcie się na baczności, może być coraz trudniej.
Już teraz, w walkach ze szkieletami, każdy z nich zauważył, że ich wrogowie byli o wiele silniejsi od zwykłych żołnierzy czy bagiennych żuków. Każda kolejna konfrontacja mogła być coraz cięższa.
Ta noc z pewnością będzie bardzo długa.
Clarith ruszyła pewnym krokiem w kierunku jednej z kamiennych budowli, obojętnie mijając rozkopane groby i powywracane stare krzyże z zatartymi przez czas napisami. Tu i ówdzie leżały połamane szkielety, które nie zdołały przetrwać magii zaklęcia, a wśród całego kościanego pobojowiska unosił się zapach wilgotnej ziemi oraz ulotny odór śmierci.
Gdy drużyna zbliżała się do wejścia do kamiennej budowli, uwagę Clarith przyciągnął niewielki grobowiec z ogromnym posągiem anioła pochylającym się nad kryptą. Miał rozłożone skrzydła i niezwykle smutną twarz, zaś co najdziwniejsze – czas nie zatarł rysów jego twarzy, a i cała rzeźba zachowała się w nienaruszonym stanie. Czyżby leżał tam ktoś na tyle ważny, że bogowie uchronili go przed grabieżami, magią oraz czasem?
Może Clarirh faktycznie powinna zacząć wierzyć.
Podchodząc do drzwi i otwierając je, spojrzała na ściany. Każda strona miała wmurowaną kościaną czaszkę; puste oczodoły zdawały się kryć w sobie tajemnicze spojrzenie wodzące za każdym ruchem, choć dziewczyna mogłaby przysiąc, że to tylko jej wybujała wyobraźnia. Czym prędzej więc przeszła przez próg, by nie straszyć przyjaciół, jak i samej siebie.
Wkroczyli w półmrok i zeszli starymi, nieco wilgotnymi schodami, by wypaść na długi korytarz. Znaleźli się w potężnym grobowcu – po obu stronach, między kolumnami podtrzymującymi sufit, znajdowały się kamienne groby kryjące w sobie następnych zmarłych.
Flomein skinęła na przyjaciół i powoli ruszyli do przodu. Korytarz zdawał się nie mieć końca, aż w końcu trafili na wielką kadź, w której palił się ogień. Długie płomienie rzucały światło na stare szkielety oraz gruz ze ścian, kolumn, jak i samych grobów. Clarith nie podobał się fakt, że znajdowali co i rusz kolejne kości, tak jakby ciągle ktoś zapuszczał się do grobowca i nigdy stąd nie wracał. To nakazało jej zastanowić się, czy aby na pewno miała do czynienia z czarnoksiężnikiem jej czasów, czy może tkwiła tu o wiele potężniejsza, starsza magia, niż początkowo jej się wydawało.
Przy kadzi korytarz przechodził w duży hol z odnogami na poszczególne strony świata. Każda odnoga kończyła się drzwiami. Clarith przystanęła, spoglądając na wejścia.
— Zacznijmy od tych z lewej strony — zaproponował po chwili ciszy Khelgar. — Potem sprawdzimy te na prawo, a na końcu pójdziemy prosto, bo chyba prosto powinniśmy się kierować, prawda?
Clarith nie wiedziała, czy faktycznie musieli się kierować prosto, by dotrzeć do celu, ale stwierdziła, że propozycja krasnoluda była dobra. Nic nie zaszkodzi im zaglądać do innych korytarzy, a jeśli nie znajdą tam niczego ciekawego, wrócą się do kadzi i wybiorą inną drogę.
Gdy dotarli do drzwi i Clarith już miała je otwierać, Neeshka złapała ją za dłoń i odciągnęła na bok.
— To pułapka — oznajmiła i wskazała na drewno. — Mogę to rozbroić, ale nie uważacie, że skoro ktoś założył na to pułapki, to zrobił to w jakimś konkretnym celu? Chodźmy dalej.
Clarith zastanowiła się przez moment nad propozycją Neeshki, ale stwierdziła, że nie mogła zrezygnować z ani jednej komnaty. Przecież w którymś z nich mogli zostać zamknięci zaginieni żołnierze z fortu.
— Musimy sprawdzić każde pomieszczenie — oznajmiła powoli. Po chwili kiwnęła na drzwi. — Rób swoje.
Neeshka westchnęła, ale nie protestowała zbyt mocno. Podeszła do drzwi i kucnęła przy nich, wyciągając złodziejskie narzędzia i rozkładając je przy stopach. Na szczęście pułapki nie były zbyt trudne do rozbrojenia, więc już po kilku minutach diabelstwo chowało swoje przybory do torby i ruchem ręki zapraszało do otwarcia odblokowanych drzwi.
Szybko jednak dla drużyny stało się jasne, że przeprawa przez grobowiec nie będzie prostą sprawą. Za drzwiami czekał bowiem na nich oddział kolejnych ożywionych szkieletów w pordzewiałych zbrojach, klekocząc starymi kośćmi. Clarith, zabijając kolejne z nich, stwierdziła, że z pewnością za każdymi zablokowanymi przez masę urządzeń drzwiami napotkają wielu takich wrogów.
Sale po obu bokach kadzi nie skrywały żadnego zaginionego żołnierza. Były puste, nie licząc szkieletów, które musieli wyeliminować. Musieli jednak je przeczesywać, bo nie wiedzieli, w którym dokładnie miejscu byli przetrzymywani zaginieni żołnierze.
Nieco później, gdy minęli drzwi naprzeciwko kadzi, wkroczyli w delikatny półmrok rozpraszany jedynie przez słabo tlące się pochodnie zatknięte na końcu korytarza, którym szli. Po bokach, za wysokimi kratami, znajdowały się pootwierane groby. Clarith jedynie zerknęła w tamtym kierunku i przełknęła cicho ślinę. W tym samym momencie poczuła na dłoni mocny uścisk Neeshki.
— Czy… czy te ciała żyją?! — pisnęło diabelstwo, wskazując na unoszące się i opadające klatki piersiowe trupów.
— Tak, to zombie — odparła natychmiast Clarith. — Są uśpione, więc bądźcie cicho, a może nie będziemy musieli z nimi walczyć.
— Szkielety, zombie… co jeszcze znajdziemy w tym przeklętym grobowcu?! — warknął pod nosem rozeźlony krasnolud.
Clarith miała ochotę odpowiedzieć, że wielce prawdopodobnym było spotkanie demona, ale wolała nie straszyć i tak już przerażonej Neeshki. Przeszli niemal bezszelestnie obok śpiących zombie i stanęli przed wysokim posągiem anioła z rozpostartymi skrzydłami. Po jego bokach stały niewiele mniejsze posągi kapłanów słabo oświetlone przez wypalające się pochodnie.
— Czy to możliwe, żeby ten grobowiec należał do jakiegoś… klanu lub sekty, która czciła… ludzi ze skrzydłami? — spytała głośno Clarith, wpatrując się w znajomą rzeźbę, jaką napotkała na powierzchni. — To już druga lub trzecia w tej okolicy.
— Całkiem możliwe — przyznał szybko Khelgar. — Wielu wyznawców od wieków budowało świątynie dla swoich bóstw. Może ten grobowiec został stworzony właśnie po to, by odprawiać tu msze i grzebać gorliwych wyznawców tej wiary.
Clarith nie zamierzała się nad tym dłużej zastanawiać, choć sprawa ewidentnie ją zaciekawiła. Podeszła do posągu i zaczęła się rozglądać za dźwignią, która otworzyłaby im dalsze przejście, bo niemożliwym było, że tutaj kończyła się ich wędrówka.
Musiało istnieć przejście.
— Szukajcie dźwigni, wajchy, czegokolwiek — zakomenderowała Clarith do reszty drużyny, a oni czym prędzej zabrali się za poszukiwania, delikatnie macając każdą rysę, każdy ubytek i każdą szczelinę, jaką napotkali na posągach i w ich sąsiedztwie.
Gdy Clarith straciła nadzieję, a Khelgar głośniej zaklął, przez co jeden z zombie mocniej się poruszył, przyprawiając biedną Neeshkę o zawał, w końcu dźwignia została odnaleziona. Diabelstwo niechcący szarpnęło za skrzydło anioła, gdy wdrapało się na posąg, by obmacać głowę, i tym samym otworzyło przejście. Posąg się przesunął z kamiennym, niskim zgrzytem, żłobiąc kolejne bruzdy w posadzce, a tuż za nim otworzyły się wrota.
I nie tylko.
— Zombie! — krzyknął Khelgar, wskazując na kraty.
Niestety była to kolejna pułapka zastawiona przez gorliwych wyznawców lub sprytnego wroga. W momencie otworzenia przejścia, otwierały się także kraty, a zaklęcie usypiające nieumarłych zerwało się, budząc potwory.
— Pamiętajcie, nie dotykajcie ich pod żadnym pozorem! — ostrzegła przyjaciół Clarith, skupiając całą moc w zaklęciu. — Są bardzo wolne i brakuje im zwinności, ale za to nadrabiają siłą!
Pokonanie kilku zombie nie sprawiło im jednak większych kłopotów oprócz jednego niezwykle bliskiego spotkania Neeshki z jednym z zombie, po którym trzeba było diabelstwo nie dość, że cucić, to w dodatku ratować antidotum. Ale po tym pojedynku Neeshka wyraźnie zmężniała i pewniej szła przed siebie, stwierdzając potem, że potwór nie był aż tak straszny jak niektórzy z ludzi, których spotkała w przeszłości.
Ale minimalny strach i tak pozostał.
Gdy diabelstwo poczuło się lepiej, minęli kamienny posąg skrzydlatego człowieka, by znaleźć się w długim korytarzu prowadzącym do niewielkiego podwyższenia, na którym stał grobowiec. Clarith podeszła bliżej, po czym rozejrzała się, szukając wskazówek, ale najwyraźniej te podziemia kończyły się właśnie tutaj. Nie znalazła ani jednego szkieletu, jedynie wysokie statuy przedstawiające dawno zapomnianych królów.
— I co teraz? — przerwał ciszę dotąd milczący Khelgar, od dłuższej chwili obserwując nieco zgarbione plecy Clarith. — Tutaj ich nie ma. Może zdezerterowali, a tamci głupcy z Fortu nie chcą w to uwierzyć?
— Nie, nie sądzę, by uciekli — odpowiedziała powoli dziewczyna, odwracając się do towarzyszy. — Muszą być w drugim grobowcu, naprzeciwko tego. Niepotrzebnie traciliśmy czas.
— Niekoniecznie — zaoponowała cicho Neeshka. — Przecież nie mogliśmy wiedzieć, gdzie ich przetrzymują. Równie dobrze mogliśmy część spotkać tutaj, a część tam. Nie straciliśmy czasu.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, nie chcąc się kłócić. Prawda jednak była taka, że nadwątlili swoje siły na walki z hordami nieumarłych, a w pobliżu grasował potężny mag, z którym być może przegrają. Nie wiedziała już, co miała robić. Ale wtedy spojrzała na krasnoluda oraz diabelstwo i wiedziała, że oni pójdą za nią wszędzie. Musieli wykonać zadanie, a Clarith Flomein nigdy jeszcze tak łatwo się nie poddała.
— Chodźmy sprawdzić tamte grobowce. Trzeba wysłać kilku umarlaków z powrotem do piachu — warknęła, a jej oczy zalśniły dziko w blasku migoczącej pochodni.

Drugi grobowiec przywitał ich długim korytarzem oświetlonym płonącymi pochodniami. Wszystkie świeciły mocno, jakby dopiero co ktoś je rozpalił. To nakazało drużynie czujność; jak na stare podziemia było tu zaskakująco czysto. Każdy taki szczegół jasno wskazywał, że to tutaj skrywał się potencjalny czarnoksiężnik oraz poszukiwani żołnierze z Fortu Locke.
Gdy przyjaciele zbili się w ciasną grupkę, mocno ściskając w dłoniach broń, Clarith dała znak, by ruszyli naprzód. Tuż przed nimi, na zakręcie, wyrosły stare, drewniane drzwi. Wiedzieni doświadczeniem najpierw sprawdzili, czy nigdzie nie została ukryta sprytna pułapka, a kiedy Neeshka pokręciła głową, nie znalazłszy niczego podejrzanego, Khelgar pchnął drewno i wskoczył do środka. Zastał jedynie puste, rozległe pomieszczenie ze zdobnymi grobowcami. Spojrzał na przywódczynię, po czym wzruszył ramionami i przepuścił ją, by sama mogła się przekonać, że tutaj niczego nie znajdą.
— Ruszajmy dalej, nie mamy czasu — powiedziała wreszcie cicho Clarith, sprawdziwszy wpierw każdy zakątek wokół kamiennych trumien.
Nikt nie protestował, więc poszli korytarzem, rozglądając się na boki, w razie gdyby gdzieś znajdowało się tajemne przejście, za którym czaiło się więcej szkieletów niż na powierzchni.
Podłużny korytarz, jakim podążyli, powoli rozszerzył się do dużych rozmiarów, aż w końcu zaczął się powiększać na komory odgrodzone kratami, za którymi drużyna podziwiać mogła nieco zatarte przez czas groby dawno zmarłych.
— Tutaj chyba spoczywają jacyś potężni królowie, prawda? — wyszeptało cicho diabelstwo, podchodząc nieco bliżej, by przyjrzeć się kamiennej podobiźnie nieboszczyka, ale uważało jednocześnie, by nie dotknąć metalu.
Tutaj wszystko trawiła choroba, nawet ściany.
— Nawet jeśli, nikt już ich nie pamięta — mruknął Khelgar z zimną nutą w głosie, spoglądając z lekkim niepokojem na oddaloną od nich koleżankę. — Chodź już, nie mamy czasu na roztrząsanie przeszłości dawnych ludów tych okolic.
Neeshka nie protestowała na tę przyganę, szybko podbiegła do towarzyszy i skinęła głową, by ruszyli dalej. Nie postąpili jednak pięciu kroków, jak wydarzyło się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało.
Kiedy minęli niewielką kolumienkę, na czubku której kiedyś stał z pewnością posążek, nad ich głowami wybuchła potężna, zielonkawa chmura. Pył wirował, wgryzał się w nozdrza, wyciskał z oczu łzy, a z gardeł spazmatyczny kaszel, zmuszając ciała do ugięcia kolan oraz upadku na ziemię. Clarith nic nie widziała w szalejącej w powietrzu truciźnie, jedynie słyszała jęki oraz ciężki kaszel krasnoluda. Oczy szczypały ją niemiłosiernie, zaś płuca paliły żywym ogniem. Musiała się stąd wydostać i uratować towarzyszy, inaczej wszyscy zginą.
Runęła w gęsty dym, machając rękami na oślep, by wyczuć palcami przyjaciół, a gdy pod ręką znalazł się metalowy naramiennik Khelgara, wzmocniła chwyt, po czym pociągnęła go w stronę cichych jęków dobywających się z poziomu podłogi. Niemal potknęła się o leżące diabelstwo, czym prędzej złapała je pod ramię i ostatkiem sił wywlekła poza obręb śmiercionośnego dymu, wiele razy szukając pomocy u krasnoluda, gdy czuła, że nogi ją zdradzą.
Kiedy do jej nozdrzy wdarło się zatęchłe, nieco wilgotne powietrze grobowca, odetchnęła z ulgą, puściła ramiona towarzyszy, by upaść na kolana. Oparła się rękoma o zakurzoną posadzkę i wzięła kilka głębszych wdechów, mrugając szybko, by pozbyć się pieczenia. Łzy ściekały jej po policzkach, a do uszu nadal wdzierały się jęki towarzyszy oraz cichy szum szalejącej przy wejściu do pomieszczenia trucizny. Byli jednak bezpieczni, a to liczyło się najbardziej.
W każdym razie tylko przez chwilę.
Dziewczyna usiadła na podłodze i zaczęła grzebać po dnie torby, by wymacać potrzebne fiolki, a jej towarzysze leżeli obok, patrząc zamglonymi od łez oczyma na z wolna rozwiewający się czar.
— Co to było? — wycharczał Khelgar pomiędzy jednym rozpaczliwym haustem powietrza a drugim, przekręcając głowę tak, by spojrzeć na Clarith.
— Pułapka, zaklęcie — mruknęła w zamyśleniu dziewczyna, przecierając palcami oczy, aby wyostrzyć wzrok. Przyjrzała się kilku fiolkom, by rozpoznać, jakie są na truciznę, której się nawdychali. — Jeżeli została zastawiona tutaj, to znak, że za tymi drzwiami zacznie się niezła jatka. To — wskazała palcem za siebie na ostatnie macki zielonego dymu liżące kamienne ściany — miało za zadanie nas nie dość, że osłabić, to w ostatecznym rozrachunku zabić, jeśli nie zdecydowalibyśmy się na kontynuowanie wędrówki podziemiami. Sądzę, że nie zobaczylibyśmy nieba, dlatego musimy się spieszyć.
Podała fiolkę Khelgarowi, który usiadł i ciężko stęknął. Spojrzał nieufnie na fioletowo zabarwiony płyn, jakby chciał w nim dojrzeć całą prawdę o eliksirze.
— Mam tego mało, więc musi starczyć na naszą trójkę — powiedziała, widząc, że krasnolud przymierza się do wychylenia całej zawartości. — Taka ilość zniweluje odczynnik śmiertelny, jednak gdy wyjdziemy stąd cali oraz żywi, sporządzę tego więcej, by usunąć resztki tego cholerstwa z naszych ciał.
— Jakie skutki uboczne pozostaną? — spytał Khlegar, gdy wypił niewielki łyk i podał fiolkę jęczącej, oszołomionej Neeshce.
— Spowolniona koordynacja ruchów, zaburzenia zmysłów… — zaczęła wyliczać, ale krasnolud podniósł rękę, nie chcąc dalej słuchać długiej listy problemów, z jakimi się zaraz spotka.
— Lepsze to niż śmierć — skwitował i podniósł się, łapiąc za leżący do tej pory na ziemi topór.
Gdy cała trójka opróżniła już fiolkę oraz sprawdziła swoje możliwości w walce, spojrzeli na drzwi, w stronę których zmierzali. Nie mogli porzucić wyprawy w tym właśnie momencie, toteż  wszyscy, jak jeden mąż, ruszyli do wejścia do następnego pomieszczenia. Jednak zanim w ogóle przekroczyli próg oraz rzucili się w wir walki, Clarith zatrzymała ich gestem ręki.
— Za tymi drzwiami czekają nas hordy nieumarłych oraz bogowie wiedzą, co jeszcze — ostrzegła cicho. — Bądźcie czujni i nie traćcie koncentracji.
Za drzwiami czekało na nich ogromne pomieszczenie przypominające wielką salę modlitewną z kamiennym posągiem na samym środku oraz wieloma pochodniami zatkniętymi na haki przytwierdzone na kolumnach podtrzymujących stary strop. Jednak wśród szkieletów oraz wrogich zombie nie odnaleźli ani jednego zaginionego żołnierza, ruszyli więc dalej, kierując się do jedynych zamkniętych drzwi w tym pomieszczeniu.
Każdy następny korytarz, który przemierzali, oraz sale, jakie odwiedzali, po brzegi zostały wypełnione wrogimi nieumarłymi. Walka stała się dla nich bardzo nużąca, Clarith często nie wychodziły zaklęcia, a Neeshka dorobiła się paskudnej rany na ramieniu, jednak wszyscy dalej dzielnie przedzierali się przez wrogie oddziały, szukając w każdym kącie czy zaułku choćby śladu po zaginionych.
Niemal na każdym kroku znajdowali za to groby oraz posągi dawnych przywódców, co jasno wskazywało na starą sektę lub plemię grzebiące swych zmarłych w rozległych grobowcach z wieloma posągami służącymi za strażników ciał. Clarith w tych krótkich momentach pomiędzy jedną potyczką a dugą rozglądała się z zaciekawieniem, by znaleźć ciekawostki z przeszłości, o których mogłaby potem porozmawiać z ojcem, jak już całe to szaleństwo przeminie.
Im dalej się zapuszczali, tym rozleglejsze były sale oraz bardziej imponujące stawały się same posągi. Wielkie, kamienne skrzydła rzucały ogromne cienie na posadzkę oraz groby, jakich strzegły, a zastygłe, nieco smutne twarze straszyły swym upiornym wyglądem. Clarith nie czuła się tu dobrze. Odnosiła wrażenie, że działały tu siły bogów, których żaden żyjący człowiek Faerunu nie znał. Musieli się stąd jak najszybciej wydostać. Ogrom krypt przytłaczał tak samo mocno jak ogrom szkieletów, które przywołał czarnoksiężnik. Clarith już teraz była zmęczona, a gdyby miało dojść do starcia z wrogim magiem, nie wiedziała, czy przeżyje. To mogło być ponad jej wątłe już siły. Dziewczyna obiecała sobie jednak, że jeśli przeżyje i wyjdzie stąd cało, to po całej farsie z Okruchem powróci tutaj, by zbadać tajemnicę starożytnych krypt.
Kiedy drużyna powoli przestawała mieć nadzieję na odnalezienie kogokolwiek w podziemiach, jak i szybki powrót na powierzchnię, Clarith ujrzała na końcu korytarza otwarte drzwi oraz dziwny niebieski blask barwiący ciemną posadzkę. Zmarszczyła brwi, złapała pewniej broń, po czym powoli ruszyła w tamtą stronę. Wkroczyła do pomieszczenia, a później zamarła, zatrzymując tym samym resztę drużyny.
W końcu odnaleźli to, czego tak długo szukali.
Na samym końcu podłużnej sali stał wysoki czarnoksiężnik w czarnej szacie ze złotymi zdobieniami oraz szerokim, głębokim kapturem skrywającym twarz za białą maską. Na jego piersi spoczywał wisior, który niczego nie mówił dziewczynie, choć powinien. Każdy mag nosił charakterystyczny znak należący do jego mistrza. Flomein nauczono wielu z nich, by mogła z łatwością rozpoznać, z kim miała do czynienia, ale tego tutaj nigdy wcześniej nie widziała, nawet w najstarszych księgach.
Tuż za magiem wirowała dziwna błękitna kula – to ona rzucała poblask na otoczenie, zabarwiając płomienie stojących obok pochodni na lazurowy kolor. A w kącie, tuż obok czarnoksiężnika, słaniał się na nogach mężczyzna ubrany w zbroję, trzymający się za lewe ramię. Na widok drużyny nieznacznie się ożywił, ale gdy dostrzegł wśród nich dwie kobiety, wyraźnie oklapł – stracił nadzieję na ratunek.
Mag zachichotał.
— Świeże materiały do pracy — oznajmił dziwnie młodzieńczym głosem, jakby człowiek skryty za maską był niewiele starszy od Clarith czy Neeshki. — Znakomicie.
Zanim jednak dziewczyna zastanowiła się nad czarnoksiężnikiem oraz jego pochodzeniem, ten podniósł ręce nad głowę i zaintonował zaklęcie. Tuż przed nim z ziemi zaczęły powoli wstawać zombie, wydając z gardła dziwne powarkiwania. Neeshka znajdująca się tuż za Flomein jęknęła przeciągle.
Gdy zombie stanęły już na nogach i zawyły, gotując się do walki, czarnoksiężnik odezwał się ponownie:
— Atakujcie, moje dzieci — powiedział pieszczotliwym tonem, na co Khelgar wydał z siebie dźwięk przypominający wymioty. — Dołączmy ich ciała do naszej armii.
W tym samym momencie, w którym zombie ruszyły własnym tempem do ataku, Clarith krzyknęła, kumulując w rękach czar:
— Ja zajmę się czarnoksiężnikiem, wy wykończcie umarlaki!
Nie musiała tego powtarzać dwa razy – dwoje przyjaciół skoczyło do przodu, tnąc oraz miażdżąc przegniłe ciała potworów. Dzięki temu mogła skupić się na walce z wrogiem.
Jej pierwszy czar nieco zaskoczył maga – fioletowo-zielone płomienie dosięgły bez trudu ciało i odrzuciły na kilka metrów, ale Clarith długo nie mogła cieszyć się zwycięstwem, bowiem czarnoksiężnik powstał; wokół jego sylwetki zaczęły strzelać granatowe błyskawice, a z ziemi wysunęły się fioletowe kłęby dymu, natychmiast otulając właściciela, by po chwili się rozproszyć. Mężczyzna stanął w bezpiecznej odległości od Clarith spowity przez niemal taką samą ochronną powłokę, którą broniła się ona sama.
— Kim jesteś? — spytała Flomein, atakując kolejnym zaklęciem, jednak czarnoksiężnik bez trudu odbił czar, który poszybował w kierunku jednej z kolumn, by tam rozbić się o kamień, rozsypując wokół kawałki gruzu.
— Jestem Kapłanem Cienia, zrodzonym w mrokach, o jakich ty, dziewczyno, nie masz bladego pojęcia — warknął i wzniósł ręce nad głowę, kumulując w nich ogromną energię.
Błękitne wiązki muskały palce maga, a po chwili wielki krąg złotego światła padł na posadzkę, oślepiając na kilka chwil wszystkich zebranych. Clarith zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia; po chwili ujrzała kilka ciemnych, wirujących kul szybko mknących w jej stronę. Zdołała odbić jedynie dwie, trzecia trafiła ją w pierś, odrzucając pod ścianę i wyciskając z płuc powietrze.
Dziewczyna warknęła rozeźlona, wstała chwiejnie i cisnęła kolejnym czarem w kierunku przeciwnika, licząc na to, że szaro-czerwony dym otulony złotymi błyskawicami dosięgnie Kapłana Cienia, by kupić jej kilka chwil na zebranie myśli oraz wymyślenie nowego planu.
Czarnoksiężnik powoli zaczął zbierać się z podłogi po mocnym uderzeniu zaklęcia; Clarith zerknęła na towarzyszy i zobaczyła, że zombie leżą bez życia na posadzce, a dwoje przyjaciół gotuje się do następnej potyczki – tym razem z niebezpiecznym Kapłanem Cienia.
— Nie wtrącajcie się! — krzyknęła z rozpaczą, a przed jej oczami stanęła noc, w której zginęła Amie.
Doskonale pamiętała, że ta sytuacja stała się niezwykle podobna do tamtej, tyle że teraz na jej miejscu oraz Bevila znaleźli się Khelgar oraz Neeshka. Czarnoksiężnika pokonać mogła jedynie magia, więc nie mogła dopuścić, by jej towarzysze zaatakowali mężczyznę.
Kapłan Cienia zaśmiał się złowieszczo, ale nie przywoływał już więcej zmarłych. Clarith nie wiedziała, czy nie miał wystarczająco sił, czy może wolał ich wykończyć szybko oraz bezboleśnie.
Wkrótce mogła się o tym przekonać na własnej skórze.
Czarnoksiężnik wzniósł ręce do góry, zaintonował śpiewnie kolejne zaklęcie, a wokół jego ciała zawirowały płomienie. Potężny okrąg objął także Clarith, która czym prędzej odskoczyła na bezpieczną odległość i sama zaczęła mamrotać pod nosem własny czar, jaki miał odeprzeć potężny atak przeciwnika.
Kto szybciej skończy, ten wygra.
Oboje wypuścili czar w tym samym momencie. Płomienie Kapłana mknęły w kierunku dziewczyny, przybierając postać ryczącego, rogatego demona z płonącymi ślepiami, długimi, ognistymi zębiskami oraz gorejącymi szponami. Czar Clarith przybrał postać czarnego smoka ziejącego czerwono-zielonym ogniem; z nozdrzy wysuwała się szara, skłębiona chmura dymu, gdzieniegdzie przecięta złoto-niebieskimi błyskawicami. Wydawać by się mogło, że magia całkowicie wypełniła pomieszczenie, a zaklęcia wzrosły aż pod sam sufit, atakując w tej samej chwili. Po zderzeniu złoty, parzący blask gwałtownie wybuchł, odrzucając wszystkich pod ściany oraz oślepiając na kilka kolejnych minut.
Kiedy ryk ucichł, zaś zmysły powoli wracały do pierwotnego stanu, Khelgar powoli podniósł się z ziemi i podszedł do nieprzytomnej Neeshki. Sprawdził dziewczynie puls, ale na szczęście oprócz sporego guza na głowie po spotkaniu z twardym kamieniem raczej nic jej nie dolegało. Krasnolud rozejrzał się po powoli zapadającym w mroku pomieszczeniu, szukając wzrokiem Kapłana Cienia oraz Clarith.
Czarnoksiężnik leżał tuż przy zabitych zombie. W tym samym momencie, w którym krasnolud chciał podejść, by sprawdzić, czy aby na pewno jego przywódczyni zabiła wroga, ciało mężczyzny obróciło się w proch i zostało porwane przez wiatr – po przeciwniku została jedynie czarna szata ze złotymi ornamentami oraz biała, roztrzaskana na kawałki maska.
Khelgar odnalazł wzrokiem Clarith. Szybko do niej podbiegł i upadł na kolana, łapiąc za ramiona dziewczyny, by lekko nimi potrząsnąć.
— Clarith, obudź się! — krzyknął; w jego głosie brzmiała rozpacz, lecz niepotrzebnie.
Dziewczyna lekko uchyliła powieki oraz przechyliła głowę – z jej ust spłynęła strużka krwi.
— Pokonałam skurwysyna? — spytała cicho, a krasnolud odsunął się i zaśmiał, widząc, że dziewczynie nic poważnego się nie stało.
— Wysłałaś go do najciemniejszego kręgu Siedmiu Piekieł — przyznał z uśmiechem, po czym poklepał dziewczynę po udzie i wstał, szybko przemierzając salę, by dopaść do leżącego na boku żołnierza.
Mężczyzna zakaszlał, a potem podniósł się z niewielką pomocą ze strony Khelgara, rozglądając się z niedowierzaniem na boki.
Zanim Flomein podeszła do czekającego żołnierza, ocuciła Neeshkę i pomogła jej stanąć na nogi, a dopiero potem cała drużyna otoczyła rannego, patrząc na niego z oczekiwaniem.
— To chyba cud, że się tu zjawiliście — przyznał na wstępie mężczyzna z podziwem. — Byłem więcej niż pewien, że niedługo dołączę do tamtych trupów. — Wskazał na leżące zombie i mimowolnie się wzdrygnął, wyobrażając siebie jako jednego z umarlaków.
— Ty musisz być komendantem Tannem z Fortu Locke — odezwała się cicho Clarith, nadal mocno osłabiona po potężnym czarze, który przywołała.
— Porucznik Vallis kazał wam mnie odnaleźć? — Gdy otrzymał krótkie kiwnięcie głową, prychnął. — Pewnie teraz śmieje się do rozpuku. Ostrzegał mnie, żebym nie wysyłał kolejnego patrolu, dopóki nie przybędą posiłki z Neverwinter.
— Porucznik wysłał nas, byśmy zbadali, co się stało z patrolami — uściśliła informacje dziewczyna, przecierając palcami ciężkie powieki.
— Dobrze, że to zrobił — przyznał komendant i przeczesał zdrową, prawą ręką popielate włosy. — Muszę zdać obszerny raport, a ludzi należy przygotować na nowe zagrożenie.
— Nowe zagrożenie? — zdziwił się Khelgar, włączając się niespodziewanie do rozmowy.
— Ten nekromanta — wskazał palcem na szatę – pozostałość po wrogim Kapłanie — wypytywał mnie bardzo szczegółowo o mocne oraz słabe strony Fortu Locke. Chciał też wiedzieć o liczebności oddziałów, strategiach obronnych, doświadczeniu załogi… Zapewne chciał nas zaatakować przy pomocy swojej armii nieumarłych, którą tutaj stworzył.
— Miał dość… ludzi, żeby zdobyć fort? — spytała Clarith, zastanawiając się jednocześnie, gdzie mógł schować pozostałą część umarlaków, z którą drużynie jeszcze nie przyszło walczyć.
— Żeby do mnie dotrzeć, przyszło wam przedrzeć się przez większą część jego sił — odpowiedział, po czym dodał z powagą: — Wiecie to równie dobrze jak ja, że nie zdołałby z tak małą armią zdobyć fortu. Być może, gdyby miał dostać posiłki z północy… no, powiedzmy, z Highcliff, wtedy faktycznie mogłoby mu się powieść. Ale nawet wtedy musiałby wziąć fort z zaskoczenia, co wydaje mi się mało prawdopodobne. Wieści o upadku Highcliff rozniosłyby się lotem błyskawicy – Fort Locke i tak byłby przygotowany.
— Ale dlaczego miałby atakować fort? Przecież nie ma tam nic cennego dla czarnoksiężnika. Fort i tak wytrzymałby atak — mruknęła zamyślona Clarith bardziej do siebie niż do komendanta Tanna, ale mężczyzna i tak to usłyszał; wzruszył ramionami, po czym odparł:
— Ja też zadaję sobie to pytanie. Ale wytrzymałby to, tego jestem pewien. Jednak nadal pozostaje na to pytanie więcej pytań niż odpowiedzi. Na przykład jakim sposobem Kapłan Cienia zamierzał zdobyć fort za pomocą armii nieumartych?
— Dysponował magią, a magię trzeba zwalczać magią — odpowiedziała cicho dziewczyna, intensywnie myśląc. — Nawet jeśli zabilibyście jego zombie, usmażyłby was żywcem.
Clarith bardziej zastanawiało, kim był ten Kapłan Cienia. Odsunęła się od towarzyszy, przeszła kilka chwiejnych kroków, by ukucnąć przy szacie zmarłego. Wygrzebała spomiędzy fałd materiału to, co ją wcześniej tak zaciekawiło – wisior. Łudząco przypominał płatki na wpół rozwiniętej róży, co nie zgadzało jej się z symbolami, jakie zwykli nosić użytkownicy czarnej magii: węże, smoki, pająki, demony, najstraszniejsze z potworów, jakie stąpały kiedykolwiek po tych ziemiach.
Clarith zacisnęła dłonie na wisiorze, podniosła go i szybko schowała do torby, by podejść z powrotem do czekającej na nią drużyny.
— Czy nekromanta działał sam? — spytała komendanta.
— Od czasu do czasu rozmawiał z… cóż, to wyglądało jak cień lub coś w tym rodzaju. W każdym razie usłyszałem imię – Czarny Garius. Domyśliłem się, że to on musiał wydawać rozkazy.
— Jesteś w stanie iść?
— Ten kapłan jedynie mnie poobijał, więc mogę iść.
— Dobrze, chodźmy stąd, zanim ten cały Czarny Garius zechce zaszczycić nas swoją obecnością — mruknęła ponuro Flomein, po czym skierowała kroki do wyjścia, jednak cichy, niepewny głos Tanna nakazał jej zatrzymać się na chwilę:
— Podczas walki zostałem rozdzielony z moimi ludźmi. Jeśli nadal żyją, nie mogę ich tutaj zostawić.
Clarith przymknęła oczy i lekko spuściła głowę. Nie mogła zostawić tych ludzi, nawet jeśli nie miała już sił, jej powieki stawały się coraz cięższe, a każdy kolejny krok przybliżał ją do utraty przytomności.
— Oczywiście decyzję pozostawiam tobie, choć jeśli wrócimy do fortu, bardzo byłbym rad, gdybyście ich odnaleźli — wtrącił się ponownie mężczyzna, nadal niepewnie spoglądając na zgarbione plecy Clarith.
— Ilu? — zapytała jedynie.
— Gdy schodziłem do krypty, było ich ze mną trzech — odpowiedział szybko, ledwo skrywając ulgę, jaka wstąpiła na jego twarz po tym, jak dziewczyna skinęła głową i ruszyła w przeciwnym kierunku do wyjścia, jeszcze bardziej zagłębiając się w niezbadane mroki podziemi.
Clarith nie wiedziała, jakim sposobem odnalazła w sobie siły, by zwalczyć ostatnie resztki rozbitej armii nieumarłych Kapłana Cienia. Słaniała się na nogach, czary często rozpraszały się wśród kamiennych ścian, ale wtedy z pomocą przychodzili jej przyjaciele oraz komendant Tann świetnie władający mieczem. Rana w lewym ramieniu zdawała się być niczym dla tego mężczyzny, który siekł przeciwników jak rozszalały berserker, co mocno imponowało Flomein.
Jako pierwszy odnalazł się Bruneil. Na widok komendanta niemal podskoczył z radości i mocno uścisnął dłoń Tanna z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Bogom niech będą dzięki, komendancie, że żyjesz! — zawołał.
— To zasługa naszych wybawicieli, to im dziękuj — powiedział Tann, wskazując na nekromantkę, krasnoluda oraz diabelstwo.
— Ruszajmy dalej — powiedziała szybko Clarith, nim Bruneil zdążył się rozgadać na dobre.
Drugim ocalałym żołnierzem był Blaine; mężczyzna wyglądał na wykończonego, odwodnionego oraz głodnego, ale nie odniósł żadnych większych ran. Niestety trzeciego żołnierza już nie udało im się uratować.
Garreta znaleźli martwego, a wokół niego leżało kilka szkieletów oraz zombie – ostatnie świadectwo waleczności mężczyzny.
Komendant Tann ukląkł przy ciele, położył dłoń na ramieniu, po czym schylił głowę, odmawiając modlitwę. Jego kamraci również uczynili to samo, jednak drużyna stała z boku, przyglądając się temu bez słowa.
— Zawsze ciężko jest pogodzić się ze stratą człowieka — mruknął cicho, patrząc na Garreta. — Przynajmniej wiem, że zginął w walce, a to najlepsza śmierć dla żołnierza. Wyprawię mu stosowny pogrzeb.
— Wracajmy do fortu — zakomenderowała cicho Clarith, patrząc na pogrążonych w bólu mężczyzn. — Nic tu po nas, a raport należy złożyć jak najszybciej.
Wszyscy ruszyli w stronę wyjścia, pogrążeni we własnych myślach oraz wnioskach, które wyciągnęli po dzisiejszej nocy. Clarith szła powoli w samotności, zdając sobie sprawę, że każdy teraz walczy z demonami.
Demonami przeszłości. A jej demonem był atak na rodzinną wioskę oraz śmierć Amie.
Gdy wydostali się na powierzchnię, na horyzoncie wschodziło słońce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nomida zaczarowane-szablony